Lalka
Lalka читать книгу онлайн
Lalka (1890) ukazywa?a si? pierwotnie w odcinkach na ?amach warszawskiego "Kuriera Codziennego". Pisarz podj?? w niej m.in. dyskusj? o idealistach i romantycznej mi?o?ci. Stanis?aw Wokulski zakocha? si? w arystokratce Izabeli ??ckiej i ca?e swoje ?ycie podporz?dkowa? zdobyciu tej kobiety. Zrezygnowa? z pracy naukowej, zacz?? gromadzi? maj?tek, stara? si? wej?? do wy?szych sfer, gdy? wydawa?o mu si?, ?e tym sposobem zbli?y si? do ukochanej. Jednak powie?? Prusa mo?na odczytywa? r??nie. Jego historia "dzia?a za spraw? swojej magicznej podw?jno?ci, kt?r? maj? tylko arcydzie?a", pisa?a Olga Tokarczuk. Autor przekazuje czytelnikom wiedz? o schy?ku XIX wieku, lecz tak?e ujawnia podstawowe "prawdy psychologiczne", kt?re nie uleg?y dzia?aniu czasu.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
427
- W jaki sposób?... - Choćby usuwając kobietę od stosunków z intrygantami...
Wokulski głośno roześmiał się... - Można kobietę uwolnić od intrygantów, ale
czy podobna uwolnić ją od jej własnych instynktów?... Co pan poradzisz, jeżeli
ten, który w pańskich oczach jest tylko bałamutem czy intrygantem, dla niej jest
- samcem tego co ona gatunku?...
Stopniowo opanowywał go wściekły gniew. Chodził po pokoju i mówił:
- Jaka walka jest możliwa z prawem natury, według którego suka, choćby
najlepszej rasy, nie pójdzie za lwem, ale za psem? Postaw jej pan całą menażerię
najszlachetniejszych zwierząt, a ona wyrzeknie się jej dla kilku psów... I trudno
się temu dziwić, gdyż one stanowią jej gatunek.
- Więc według pana nie ma rady? - spytał baron.
- Dziś żadnej, a kiedyś będzie jedna: szczerość w ludzkich stosunkach i wolny
wybór. Gdy kobieta nie będzie potrzebowała udawać miłości ani kokietować
wszystkich, wówczas od razu odsunie tych, którzy jej nie są mili, i pójdzie za
tym, który jej przypada do gustu. Wówczas nie będzie oszukiwanych ani
oszukujących, stosunki uporządkują się w sposób naturalny.
Po odejściu barona Wokulski położył się. Nie spał całą noc, ale wrócił do
równowagi.
„Co ja mam za pretensje do panny Izabeli? - myślał. - Przecież nie mówiła, że
mnie kocha; dała mi ledwie cień nadziei, że to może kiedyś nastąpi. Jest w
porządku, gdyż prawie mnie nie zna. I co za przywidzenia snują mi się po
głowie!... Starski?... Ależ ona chce wyswatać go z panią Wąsowską, więc chyba
romansować z nim nie myśli. Prezesowa?... Prezesowa lubi pannę Izabelę, sama
mi o tym mówiła, wreszcie kazała mi tu przyjechać... Mam czas. Poznam się z
nią bliżej, a jeżeli mnie pokocha, będę szczęśliwy i mogę być spokojny. Jeżeli
nie - wrócę do Geista. Na wszelki wypadek sprzedam kamienicę i sklep, a
zostanę przy spółce do handlu z Rosją. To mi da za parę lat ze sto tysięcy rubli
rocznie, a jej nie narazi na tytuł kupcowej galanterii.”
Nazajutrz po pierwszym śniadaniu kazał osiodłać konia i wyjechał pod pozorem
obejrzenia okolicy. Nie myśląc skręcił na drogę, gdzie wczoraj toczył się powóz
panny Izabeli i gdzie zdawało mu się, że jeszcze widać ślady kół... Potem,
również machinalnie, zawrócił w stronę lasu, dokąd tak niedawno jeździli na
rydze. W tym miejscu śmiała się, tu rozmawiała z nim, tu spoglądała na
okolicę...
Podejrzenia, gniewy, wszystko w nim wygasło.
Zamiast nich począł wpływać mu do serca żal strugą tak cienką jak łzy, a palącą
jak ogień wieczny...
Wjechawszy do lasu zsiadł z konia i prowadził go za cugle.
Oto ścieżka, którą wówczas szli oboje, ale wydaje się jakaś inna. Ta część lasu
miała być podobna do kościoła - dziś ani śladu podobieństwa. Dokoła szaro i
cicho. Słychać tylko krakanie wron, które w tej chwili przelatują nad lasem, i
krzyk spłoszonej wiewiórki, co wdrapując się na drzewo szczeka jak mały
piesek.
428
Wokulski doszedł do polanki, gdzie wówczas rozmawiali z panną Izabelą;
znalazł nawet pień, na którym siedziała. Wszystko jest, jak było; tylko jej nie
ma... Na krzakach leszczyny już żółkną liście, z sosen zwiesza się smutek, jak
sieci pajęcze. Taki nieujęty, a tak go omotał!
„Co za głupstwo - myślał - robić się zależnym od jednej ludzkiej istoty!
Wszakże ja dla niej tylko pracowałem, o niej myślę, nią żyję. Co gorsze - dla
niej porzuciłem Geista... No, ale cóż lepszego miałbym u Geista? Byłbym tak
samo zależny jak dziś, tylko zamiast pięknej kobiety panem moim byłby stary
Niemiec. I tak samo pracowałbym, nawet ciężej; z tą różnicą, że dziś pracuję dla
mego szczęścia, a wówczas dla szczęścia innych, którzy tymczasem bawiliby się
i kochaliby się na mój rachunek.
Zresztą, czy ja mam prawo narzekać? Rok temu ledwie śmiałem marzyć o
pannie Izabeli, a dziś już ją znam, staram się nawet o jej wzajemność... Czy ja ją
aby znam?... Jest zakamieniałą arystokratką, no ale nie rozejrzała się jeszcze w
świecie... Ma duszę poetyczną czy może tak się tylko przedstawia... Kokietka
ona jest, ale i to się zmieni, jeżeli mnie pokocha... Słowem - nie jest źle, a za
rok...”
W tej chwili koń jego wyrzucił głową i zarżał; odpowiedziało mu w głębi lasu
inne rżenie i tętent. Niebawem na końcu ścieżki pokazała się amazonka, w
której Wokulski poznał panią Wąsowską.
- Hop! hop!... - zawołała śmiejąc się. Zeskoczyła z konia i oddała cugle
Wokulskiemu.
- Przywiąż go pan - rzekła. - Ach, jak ja pana już znam!... Pytam się przed
godziną prezesowej: gdzie Wokulski?
„Pojechał w pole oglądać miejsce na cukrownię.”
„Akurat! - myślę. - On pojechał do lasu marzyć.'
Kazałam sobie podać konia, i otóż znajduję pana siedzącego na pniu,
rozgorączkowanego... Cha!... cha!... cha!...
- Czy tak śmiesznie wyglądam? - Nie! dla mnie nie wygląda pan śmiesznie, ale
jak by tu powiedzieć?... niespodziewanie. Wyobrażałam sobie pana całkiem
inaczej. Kiedy mi powiedziano, że pan jest kupcem, który w dodatku szybko
zrobił majątek, pomyślałam:
„Kupiec?... Zatem przyjechał na wieś albo starać się o posażną pannę, albo
wydobyć od prezesowej pieniądze na jakieś przedsiębierstwa.”
W każdym razie sądziłam, że pan jest człowiek zimny, rachunkowy, który
chodząc po lesie taksuje drzewo, a na niebo nie patrzy, bo to nie daje procentu.
Tymczasem cóż widzę?... Marzyciela, średniowiecznego trubadura, który
wymyka się do lasu, ażeby wzdychać i wypatrywać zeszłotygodniowe ślady j e j
stóp! Wiernego rycerza, który kocha na życie i śmierć jedną kobietę, a innym
robi impertynencje. Ach, panie Wokulski, jakie to zabawne... jakie to
niedzisiejsze!...
- Już pani skończyła? - spytał zimno Wokulski.
- Już... Teraz pan zabierze głos?...
429
- Nie, pani. Zaproponuję, ażebyśmy wracali do domu. Panią Wąsowską oblał
mocny rumieniec.
- Za pozwoleniem - rzekła biorąc konia za uzdę. - Czy nie myślisz pan, że
mówię w ten sposób o pańskiej miłości, ażeby sama wydać się za pana?...
Milczysz pan... Otóż mówmy serio. Była chwila, żeś mi się pan podobał; była i -
już przeszła. Ale choćby nie przeszła, choćbym miała umrzeć z miłości dla
pana, co zapewne nie nastąpi, bo nie straciłam jeszcze ani snu, ani apetytu, nie
oddałabym się panu, słyszysz pan... choćbyś mi się u nóg włóczył. Nie
mogłabym żyć z człowiekiem, który tak kochał inną kobietę, jak pan to robisz.
Jestem za dumna. Wierzy mi pan?
- Tak!
- Przypuszczam. Jeżeli więc dziś drasnęłam pana moimi żartami, to tylko przez
życzliwość dla pana. Imponuje mi pańskie szaleństwo, chciałabym, ażebyś był
szczęśliwy, i dlatego mówię: wyrzuć pan z siebie średniowiecznego trubadura,
bo już mamy wiek dziewiętnasty, w którym kobiety są inne, niż pan je sobie
wyobraża, o czym wiedzą nawet dwudziestoletni chłopcy.
- Jakież są?
- Ładne, miłe, lubią was wszystkich prowadzić za nos, a kochają się tylko o tyle,
o ile robi im to przyjemność. Na miłość dramatyczną nie zgodzi się żadna, a
przynajmniej nie każda... Musiałaby pierwej znudzić się miłostkami, a następnie
znaleźć dramatycznego kochanka.
- Krótko mówiąc, insynuuje pani, że panna Izabela...
- O, ja nic nie insynuuję pannie Izabeli - żywo zaprotestowała pani Wąsowska. -
Jest w niej materiał na dzielną kobietę i ten, kogo ona pokocha, będzie
szczęśliwy. Zanim jednak pokocha!... Pomóż mi pan wsiąść...
Wokulski podsadził ją i sam wsiadł na swego konia. Pani Wąsowska była
rozdrażniona. Jakiś czas jechała naprzód, milcząc; nagle odwróciła się i rzekła:
- Ostatnie słowo. Znam ludzi lepiej, niż pan sądzisz, i... lękam się pańskiego