-->

Lalka

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Lalka, Prus Boles?aw-- . Жанр: Любовно-фантастические романы. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Lalka
Название: Lalka
Автор: Prus Boles?aw
Дата добавления: 15 январь 2020
Количество просмотров: 152
Читать онлайн

Lalka читать книгу онлайн

Lalka - читать бесплатно онлайн , автор Prus Boles?aw

Lalka (1890) ukazywa?a si? pierwotnie w odcinkach na ?amach warszawskiego "Kuriera Codziennego". Pisarz podj?? w niej m.in. dyskusj? o idealistach i romantycznej mi?o?ci. Stanis?aw Wokulski zakocha? si? w arystokratce Izabeli ??ckiej i ca?e swoje ?ycie podporz?dkowa? zdobyciu tej kobiety. Zrezygnowa? z pracy naukowej, zacz?? gromadzi? maj?tek, stara? si? wej?? do wy?szych sfer, gdy? wydawa?o mu si?, ?e tym sposobem zbli?y si? do ukochanej. Jednak powie?? Prusa mo?na odczytywa? r??nie. Jego historia "dzia?a za spraw? swojej magicznej podw?jno?ci, kt?r? maj? tylko arcydzie?a", pisa?a Olga Tokarczuk. Autor przekazuje czytelnikom wiedz? o schy?ku XIX wieku, lecz tak?e ujawnia podstawowe "prawdy psychologiczne", kt?re nie uleg?y dzia?aniu czasu.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

Перейти на страницу:

powiem co dzień. Czasami raz na kilka dni, a czasem i dwa razy w ciągu dnia.

Byłem przecie opiekunem tej kamienicy, to jedno. Dalej, musiałem donieść pani

Stawskiej, żem pisał do Wokulskiego w sprawie odnalezienia jej męża. Dalej,

wypadło mi być u niej z zawiadomieniem, że Wokulski nie dowiedział się nie

stanowczego. Potem odwiedzałem ją, ażeby z okien jej mieszkania poznać

obyczaje Maruszewicza, który lokował się w oficynie naprzeciw niej. Następnie

chodziło mio zbadanie pani Krzeszowskiej i jej stosunku do mieszkających nad

nią studentów, na których ciągle się skarżyła.

Ktoś obcy mógłby myśleć, że bywam u pani Stawskiej za często. Ja jednak po

dojrzałej rozwadze doszedłem do przekonania, żem bywał za rzadko. W jej

mieszkaniu miałem przecie doskonały punkt obserwacyjny na całą kamienicę,

no i przy tym byłem życzliwie przyjmowany. Pani Misiewiczowa (zacna matka

pani Heleny), ile razy przyszedłem, witała mnie otwartymi rękoma, mała

Helunia wskakiwała mi na kolana, a sama pani Stawska ożywiała się na mój

widok i mówiła, że w tych godzinach, które u niej przepędzam, zapomina o

swoich kłopotach !...

Czy wobec podobnych przyjęć mogłem nie bywać często? Dalibóg, myślę, że

bywałem za rzadko i że gdybym miał więcej rycerskich usposobień,

powinienem był tam siedzieć od rana do wieczora. Niechby się nawet pani

Stawska ubierała przy mnie. Cóż by mi to szkodziło?

W czasie tych wizyt zrobiłem kilka ważnych spostrzeżeń.

Naprzód ci studenci, z trzeciego piętra od frontu, byli to istotnie ludzie

niespokojnego ducha. Do godziny drugiej po północy śpiewali i krzyczeli,

czasami nawet ryczeli i w ogóle starali się wydawać jak najwięccj głosów

nieludzkich. W ciągu dnia, gdy choćby jeden z nich był w domu, a zawsze był

któryś, jeżeli tylko pani baronowa Krzeszowska wychyliła głowę przez lufcik

(robiła to po kilkanaście razy na dzień), zawsze jej ktoś usiłował wylać z góry

wodę na głowę.

Powiem nawet, że między nią a mieszkającymi nad nią studentami wytworzył

się pewien rodzaj sportu; polegający na tym, że ona wyjrzawszy przez lufcik

starała się jak najprędzej cofnąć głowę, a oni usiłowali wylewać na nią wodę jak

najczęściej i w jak największych ilościach.

Wieczorami zaś ci młodzi ludzie, nad którymi już nikt nie mieszkał i nikt nie

mógł ich oblewać wodą, wieczorami zwoływali do siebie praczki i służące z

całej kamienicy. Wówczas w lokalu pani baronowej rozlegały się krzyki i płacze

spazmatyczne.

Drugie moje spostrzeżenie odnosiło się do Maruszewicza, który mieszkał prawie

vis ú vis pani Stawskiej. Człowiek ten prowadzi bardzo osobliwy tryb życia

cechujący się niezwykłą regularnośeią. Regularnie nie płaci komornego.

436

Regularnie co parę tygodni wynoszą mu mnóstwo gratów z mieszkania: jakieś

posągi, lustra, dywany, zegary... Ale co ciekawsze - również regularnie do

lokalu przynoszą mu nowe lustra, nowe dywany, nowe zegary i posągi...

Po każdym fakcie wynoszenia rzeczy pan Maruszewicz przez kilka następnych

dni ukazuje się w jednym ze swych okien. Goli się w nim, czesze, fiksatuaruje,

nawet ubiera się, rzucając bardzo dwuznaczne spojrzenia w kierunku okien pani

Stawskiej. Lecz gdy jego lokal napełni się nowymi artykułami wygody i zbytku,

wówczas pan Maruszewicz zasłania swoje okna na kilka dni sztorami.

Wtedy (rzecz nie do uwierzenia) palą się u niego dniem i nocą światła, a w

mieszkaniu słychać głosy wielu mężczyzn, czasami nawet i kobiet...

Alo co mi tam do cudzych interesów!

Jednego dnia, w początkach listopada, rzekł do mnie Stach:

- Podobno bywasz u tej pani Stawskiej?

Gorąco mi się zrobiło.

- Przepraszam cię - zawołałem - jak mam to rozumieć?...

- W najzwyczajniejszy sposób - odparł. - Przecież chyba nie składasz jej wizyt

oknem, tylko drzwiami. Zresztą składaj sobie, jak chcesz, a przy pierwszej

sposobności oświadcz tym paniom, że miałem list z Paryża...

- O Ludwiku Stawskim? - spytałem.

- Tak.

- Znaleźli go nareszcie?

- Jeszcze nie, ale już są na tropie i spodziewają się niedługo rozstrzygnąć

kwestię jego pobytu.

- Może biedak umarł! - zawołałem ściskając Wokulskiego.- Proszę cię, Stachu -

dodałem nieco ochłonąwszy ze wzruszenia - zróbże mi łaskę, odwiedź te panie i

sam zakomunikuj im wiadomość...

- A cóż to ja jestem grabarz, żeby robić ludziom tego rodzaju przyjemności? -

oburzył się Wokulski.

Gdy mu jednak zacząłem przedstawiać, jakie to zacne kobiety, jak wypytywały

się: czy ich kiedy nie odwiedzi?... a gdy jeszcze napomknąłem, że warto by

rzucić okiem na kamienicę, zaczął mięknąć.

- Mało dbam o tę kamienicę - rzekł wzruszając ramionami - sprzedam ją lada

dzień...

Ale w końcu dał się namówić i pojechaliśmy tam około pierwszej w południe.

Na podwórku spostrzegłem, że sztory w lokalu Maruszewicza są starannie

zasłonięte. Widocznie miał już nowy garnitur mebli.

Stach niedbale rozejrzał się po oknach domu i bez najmniejszej uwagi słuchał

mego sprawozdania o melioracjach. Daliśmy nową podłogę w bramie,

wyreperowaliśmy dachy, odmalowaliśmy ściany, myliśmy schody co tydzień.

Słowem, z zaniedbanej zrobiliśmy wcale okazałą kamienicę. Wszystko było w

porządku nie wyłączając dziedzińca i wodociągów; wszystko - oprócz

komornego.

437

- Zresztą - zakończyłem - bliższych informacji o komornym udzieli ci twój

rządca, pan Wirski, po którego zaraz poszlę stróża...

- A dajże mi spokój z komornem i rządcą - mruknął Stach.- Idźmy już do tej

pani Stawskiej i wracajmy do sklepu.

Weszliśmy na pierwsze piętro lewej oficyny, gdzie czuć było zapach

gotowanych kalafiorów; Stach zmarszczył się, a ja zapukałem do kuchni.

- Są panie? - zapytałem grubej kucharki.

- Jeszcze by też nie były, jak pan przychodzi - odpowiedziała mrużąc oczy. .

- Widzisz, jak nas przyjmują!... - szepnąłem po niemiecku do Stacha.

W odpowiedzi kiwnął głową i wysunął wargę.

W saloniku matka pani Stawskiej, jak zwykle, robiła pończochę; zobaczywszy

nas uniosła się nieco z fotelu i zdziwiona przypatrywała się Wokulskiemu.

Z drugiego pokoju wyjrzała Helcia.

- Mamo - szepnęła tak głośno, że zapewne słychać ją było na dziedzińcu -

przyszedł pan Rzecki i jeszcze jakiś pan.

W tej chwili wyszła do nas i pani Stawska.

Widząc obie damy odezwałem się:

- Nasz gospodarz, pan Wokulski, przychodzi złożyć paniom uszanowanie i

zakomunikować wiadomości...

- O Ludwiczku?.. - pochwyciła pani Misiewiczowa. - Czy żyje?..

Pani Stawska pobladła, a potem równie szybko zarumieniła się. Była w tej

chwili tak piękna, że nawet Wokulski przypatrywał się jej, jeżeli nie z

zachwytem, to przynajmniej z życzliwością. Jestem pewny, że z miejsca

zakochałby się w niej, gdyby nie ten podły zapach kalafiorów zalatujący z

kuchni.

Siedliśmy. Wokulski zapytał panie, czy są zadowolone z lokalu, a następnie

opowiedział im, że Ludwik Stawski był przed dwoma laty w New Yorku, a

następnie przeniósł się do Londynu pod przybranym nazwiskiem. Napomknął z

lekka, że Stawski był wówczas chory i że za parę tygodni spodziewa się o nim

stanowczych wiadomości.

Słuchając tego pani Misiewiczowa kilka razy odwołała się do pomocy chustki...

Pani Stawska była spokojniejsza, tylko parę łez stoczyło się jej po twarzy. Aby

ukryć wzruszenie, zwróciła się z uśmiechem do córeczki i rzekła półgłosem:

- Podziękuj, Heluniu, panu, że nam przyniósł wiadomości o tatce.

Znowu łzy jej błysnęły, ale opanowała się. Tymczasem Helunia zrobiła dyg

przed Wokulskim, a następnie przypatrzywszy mu się wielkimi oczyma, nagle

Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название