-->

Lalka

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Lalka, Prus Boles?aw-- . Жанр: Любовно-фантастические романы. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Lalka
Название: Lalka
Автор: Prus Boles?aw
Дата добавления: 15 январь 2020
Количество просмотров: 152
Читать онлайн

Lalka читать книгу онлайн

Lalka - читать бесплатно онлайн , автор Prus Boles?aw

Lalka (1890) ukazywa?a si? pierwotnie w odcinkach na ?amach warszawskiego "Kuriera Codziennego". Pisarz podj?? w niej m.in. dyskusj? o idealistach i romantycznej mi?o?ci. Stanis?aw Wokulski zakocha? si? w arystokratce Izabeli ??ckiej i ca?e swoje ?ycie podporz?dkowa? zdobyciu tej kobiety. Zrezygnowa? z pracy naukowej, zacz?? gromadzi? maj?tek, stara? si? wej?? do wy?szych sfer, gdy? wydawa?o mu si?, ?e tym sposobem zbli?y si? do ukochanej. Jednak powie?? Prusa mo?na odczytywa? r??nie. Jego historia "dzia?a za spraw? swojej magicznej podw?jno?ci, kt?r? maj? tylko arcydzie?a", pisa?a Olga Tokarczuk. Autor przekazuje czytelnikom wiedz? o schy?ku XIX wieku, lecz tak?e ujawnia podstawowe "prawdy psychologiczne", kt?re nie uleg?y dzia?aniu czasu.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

Перейти на страницу:

siedział w breku blisko niej, tylko naprzeciw panny Felicji, a nade wszystko...

Ale to już mu się tylko zdawało i nawet śmiał się w duszy ze swych przywidzeń.

Zdawało mu się, że Starski w jakiś dziwny sposób spojrzał na pannę Izabelę i że

ją oblał rumieniec.

„Ach, głupstwo - mówił do siebie - po cóż miałaby mnie oszukiwać!... Ona

mnie, który przecie nie jestem nawet jej narzeczonym.”

Otrząsnął się ze swych przywidzeń i tylko było mu trochę przykro, że Starski

siedzi obok panny Izabeli. Ale tylko trochę...

„No, przecież nie zabronię jej - myślał - siadać, przy kim zechce. I nie zniżę się

do zazdrości, która bądź jak bądź jest podłym uczuciem, a najczęściej gruntuje

się na pozorach... Zresztą, gdyby chcieli wymieniać ze Starskim tkliwe

spojrzenia, nie robiliby tego tak jawnie. Szaleniec jestem...”

W parę godzin znaleźli się na miejscu.

Zasław, niegdyś miasteczko, dziś licha osada, stoi w nizinie otoczonej mokrymi

łąkami. Oprócz kościoła i dawnego ratusza wszystkie budowle, są parterowe,

drewniane i stare. Na środku cynku, a raczej placu pełnego ostów i jam, wznosi

się piętrowa kupa śmieci i studnia pod dziurawym dachem opartym na czterech

zgniłych słupach.

Z powodu szabasu rynek był pusty, a wszystkie kramiki zamknięte. Dopiero o

wiorstę za miastem, w południowej stronie, leżała grupa wzgórz. Na jednym

stały ruiny zamku, składające się z dwu wież sześciokątnych, gdzie ze szczytów

i okien zwieszały się bujne zielska; na drugim rosła kępa starych dębów.

Gdy podróżni zatrzymali się w rynku, Wokulski wysiadł, ażeby zobaczyć się z

proboszczem, Starski zaś objął komendę.

- Więc my - rzekł - jeździmy brekiem do tych dębów i tam zjemy, co Bóg dał, a

kucharze przygotowali. Następnie brek wróci się tu po pana Wokulskiego...

- Dziękuję - odparł Wokulski. - Nie wiem, jak długo zabawię, i wolę iść

piechotą. Zresztą muszę jeszcze wstąpić do ruin...

- I ja z panem - odezwała się panna Izabela. - Chcę zobaczyć ulubiony kamień

prezesowej... - dodała półgłosem. - Proszę mi dać znać, jak pan tam będzie.

Brek odjechał, Wokulski wstąpił na plebanię i w ciągu kwadransa skończył

interes. Proboszcz oświadczył mu, że nikt w mieście nie będzie miał pretensji,

jeżeli na kamieniu zamkowym znajdzie się jaki napis, byle nie nieprzyzwoity i

nie bezbożny... Dowiedziawszy się zaś, że chodzi pamiątkę po nieboszczyku

kapitanie Wokulskim, którego znał osobiście, proboszcz obiecał zająć się

ułatwieniem tej sprawy.

- Jest tu - rzekł - niejaki Węgiełek, sprytny hultaj, trochę kowal, trochę stolarz,

więc może on potrafi wyrzeźbić na kamieniu, co potrzeba. Zaraz ja po niego

poślę. W ciągu następnego kwadransa zjawił się i Węgiełek, chłopak

417

dwudziestokilkoletni, z fizjonomią wesołą i inteligentną. Dowiedziawszy się od

księżego sługi, że można coś zarobić, ubrał się w szaraczkowy surdut z krótkim

stanem i połami do ziemi i obficie wytarł sobie włosy słoniną.

Ponieważ Wokulskiemu było pilno, więc pożegnał proboszcza i poszedł z

Węgiełkiem w stronę ruin.

Gdy znaleźli się za nieczynną dziś rogatką osady, Wokulski zapytał chłopaka: -

Dobrze umiesz pisać, mój bracie?

- Oj, oj!... Przecie mi nieraz ze sądu dawali do przepisywania, choć nie mam

lekkiej ręki. A te wiersze, co pan ekonom z Otrocza pisywał do leśniczanki, to

wszystko moja robota. On tyle, że kupował papier i jeszcze mi do tej pory nie

dopłacił czterdzieści groszv za pisanie. A o zakręty to tak się dopominał...

- I na kamieniu potrafisz pisać?

- Niby wklęsło, nie wypukło?... Co nie mam potrafić. Podjąłbym się pisania

nawet na żelazie, a choćby na szkle i literami, jakimi chcąc: pisanymi,

drukowanymi; niemieckimi, żydowskimi... Przecie ja tu, nie chwaląc się,

wszystkie szyldy malowałem w mieście.

- I tego krakowiaka, co wisi nad szynkiem?

- A jużci.

-A gdzieżeś ty widział takiego krakowiaka?

- U pana Zwolskiego jest furman, co się nosi z krakowska, więcem se jego

obejrzał.

- I widziałeś, że ma obie nogi na lewym boku?

- Proszę łaski pana, ludzie z prowincji nie patrzą na nogi, ino na butelkę. Jak

dojrzy butelkę i kieliszek, to już nie chybi, ale trafi prosto do Szmula.

Wokulskiemu coraz więcej podobał się rezolutny chłopak.

- Nic ożeniłeś się jeszcze? - zapytał go.

- Nie. z taką, co chodzi w chustce, to ja się nie ożenię, a kapeluszowa mnie by

nie chciała.

- I cóż tu robisz, kiedy nie ma szyldów do malowania?

- O tak, panie: trochę to, trochę owo, a razem nic. Dawniej robiłem

stolarszczyznę i nie mogłem nadążyć. Za jakie parę lat odłożyłbym z tysiąc

rubli. Ale spaliłem się tamtego roku i już nie mogę przyjść do siebie. Drzewo,

warsztaty, wszystko poszło na węgiel, a mówię łasce pana, był taki ogień, że

najtwardsze pilniki stopiły się jak smoła. Kiedym spojrzał na pogorzel, tom ino

plunął ze złości, ale dziś nawet mi szkoda tej śliny...

- Odbudowałeś się? Masz warsztat?

- Ehe! panie... Odbudowałem w ogrodzie chałupę jak barak, żeby matka miała

gdzie gotować, ale warsztaty... Toż by na to, panie, trzeba pięćset rubli

gotowego grosza, słowo honoru daję, jak mi Bóg miły...Ileż to przecie lat ojciec

nieboszczyk harował, nim postawił dom i zebrał naczynie.

Zbliżali się do ruin. Wokulski rozmyślał.

- Słuchaj, Węgiełek - rzekł nagle - podobasz mi się. Będę w tej okolicy - dodał,

cicho wzdychając - będę jeszcze z tydzień... A jeżeli wyrzeźbisz mi dobrze

418

napis, wezmę cię do Warszawy na jakiś czas...Tam przekonam się, co jesteś

wart, i... może odnajdą się twoje warsztaty.

Chłopak pochylał głowę na prawo i na lewo, przypatrując się Wokulskiemu.

Nagle przyszło mu na myśl, że musi to być bardzo bogaty pan, a może nawet z

takich panów, których niekiedy Bóg zsyła, ażeby opiekowali się ludźmi

biednymi, i - zdjął czapkę.

- Cóżeś stanął? Nakryj głowę... - rzekł Wokulski.

- Przepraszam pana... może ja co złego powiedziałem?... Ale u nas, panie, to

tacy panowie nie bywają... Podobno bywali dawnymi czasy...Nawet ojciec

nieboszczyk gadał, że sam widział takiego pana, co wziął z Zasławia sierotę i

zrobił z niej wielką panią, a jegomości zostawił tyle pieniędzy, że z nich

wybudowali nową dzwonnicę...

Wokulski uśmiechał się patrząc na zakłopotaną minę chłopaka i z dziwnym

uczuciem myślał, że za swój jednoroczny dochód mógłby uszczęśliwić stu

kiĺkudziesięciu takich jak ten oto...

„Pieniądz naprawdę jest wielką potęgą, tylko trzeba go umieć użyć...” Byli już

pod górą zamkową, kiedy z sąsiedniej odezwał się głos panny Felicji:

- Panie Wokulski, my tu jesteśmy!...

Wokulski podniósł oczy i zobaczył między dębami wesoły ogień, dokoła

którego siedziało zasławskie towarzystwo. O kilkanaście kroków z boku

chłopak kredensowy i pokojówka nastawiali samowar.

- Niech pan zaczeka, idę do pana! - zawołała panna Izabela podnosząc się z

dywanu.

Starski podskoczył do niej.

- Sprowadzę kuzynkę - rzekł.

- O, dziękuję, sama zejdę -odpowiedziała panna Izabela cofając się. Potem

zaczęła iść ze stromej ściany z taką swobodą i wdziękiem, jakby to była ulica w

parku.

„Podły jestem z moimi posądzeniami” - szepnął Wokulski. W tej chwili

przywidziało mu się, że jakiś tajemniczy głos każe mu robić wybór między

tysiącami takich jak Węgiełek, którzy potrzebują pomocy, i jedną kobietą, która

schodziła tam z góry.

„Już zrobiłem wybór!...” - pomyślał Wokulski.

- Ale do zamku nie wejdę sama, musi mi pan podać rękę - rzekła panna Izabela

stanąwszy przy Wokulskim.

- Może państwo pozwolą lżejszą drogą - odezwał się Węgiełek.

Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название