Lalka
Lalka читать книгу онлайн
Lalka (1890) ukazywa?a si? pierwotnie w odcinkach na ?amach warszawskiego "Kuriera Codziennego". Pisarz podj?? w niej m.in. dyskusj? o idealistach i romantycznej mi?o?ci. Stanis?aw Wokulski zakocha? si? w arystokratce Izabeli ??ckiej i ca?e swoje ?ycie podporz?dkowa? zdobyciu tej kobiety. Zrezygnowa? z pracy naukowej, zacz?? gromadzi? maj?tek, stara? si? wej?? do wy?szych sfer, gdy? wydawa?o mu si?, ?e tym sposobem zbli?y si? do ukochanej. Jednak powie?? Prusa mo?na odczytywa? r??nie. Jego historia "dzia?a za spraw? swojej magicznej podw?jno?ci, kt?r? maj? tylko arcydzie?a", pisa?a Olga Tokarczuk. Autor przekazuje czytelnikom wiedz? o schy?ku XIX wieku, lecz tak?e ujawnia podstawowe "prawdy psychologiczne", kt?re nie uleg?y dzia?aniu czasu.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
- Prowadź!
Okrążyli górę i poczęli wspinać się na jej szczyt łożyskiem wyschłego potoku.
- Jaki dziwny kolor tych kamieni - odezwała się panna Izabela patrząc na
kawały wapienia poplamionego brunatnymi piętnami.
- Ruda żelazna - odparł Wokulski.
- O nie - wtrącił Węgiełek - to nie ruda, to krew...
Panna Izabela cofnęła się.
419
- Krew?... - powtórzyła.
Stanęli na szczycie wzgórza, zasłonięci od reszty towarzystwa walącym się
murem. Z tego miejsca widać było dziedziniec zamkowy zarośnięty cierniem i
berberysem. Pod jedną z wież stał oparty o jej ścianę olbrzymi granit.
- Oto jest kamień - rzekł Wokulski.
- Ach, ten.., Ciekawam, jak go tu wnieśli?... Mój człowieku, co mówiliście o
krwi? - spytała panna Izabela Węgiełka.
- To dawna historia - odparł Węgiełek - jeszcze mi ją dziaduś opowiadał...
Wreszcie tu wszyscy o niej wiedzą.
- Opowiedzcie ją - nalegała panna Izabela. - Między ruinami bardzo lubię
słuchać legend. Nad Renem pełno tego...
Weszła na dziedziniec, ostrożnie wymijając cierniste krzaki, i usiadła na
kamieniu.
- Opowiedzcie historię o tej krwi...
Węgiełek wcale nie zmieszał się tą propozycją; owszem, uśmiechnął się i
zaczął:
- W dawnych czasach, kiedy jeszcze mój dziaduś łapał ptaki między dębami, po
tych kamieniach, cośmy nimi szli, płynęła woda. Teraz ona pokazuje się tylko
na wiosnę albo po wielkim deszczu, ale za małości dziadusia szła przez cały rok.
I był strumień w tym miejscu.
Na dnie potoku, jeszcze za małości dziadusia, leżał jeden spory kamień, jakby
nim kto dziurę zatykał. W rzeczy samej była tam dziura, właśnie nawet okno do
podziemiów, gdzie są zachowane wielkie skarby, jakich by na całym świecie nie
znalazł. A między tymi majątkami, na szczerozłotym łóżku, śpi panna, może
nawet jaka hrabini, bardzo śliczności i bogato odziana. Mówią, że za to samo, co
ona ma we włosach, kupiłby wszystkie dobra od Zasławia do Otrocza.
Ta zaś panna śpi przez taki interes, że jej ktoś wbił złotą szpilkę w głowę, może
ze zbytków, a może i z nienawiści; Bóg ich tam wie. Tak śpi i nie ocknie się,
dopóki jej kto szpilki z głowy nie wyciągnie i potem się z nią nie ożeni. Ale to
rzecz ciężka i nawet niebezpieczna, bo tam w podziemiach pilnują skarbów i
samej panny różne straszydła. A jakie one są, to wiem dobrze, bo póki mi się
dom nie spalił, chowałem taki jeden ząb jak pięść, który ząb dziaduś znalazł w
tym miejscu (sprawiedliwie mówię i nic nie kłamię). A jeżeli jeden ząb był jak
pięść (widziałem go przecie i miałem w rękach przez długie czasy), to już łeb
musiał być jak piec, a cała osoba chyba jak stodoła... Więc borykać się z takim
było trudno i jeszcze nie z jednym, ale z wieloma. Dlatego najśmielszy
człowiek, choćby mu się i jak spodobała panna, a jeszcze lepiej jej majętności,
wejść do podziemiów nie miał odwagi, ażeby go co nie ujadło...
O tej pannie i o tych majątkach - prawił dalej Węgiełek - wiedzieli ludzie od
dawna; takim sposobem, że dwa razy do roku, na Wielkanoc i na święty Jan,
usuwał się kamień, co leżał na dnie potoku i jeżeli kto stał wtedy nad wodą,
mógł zajrzeć do otchłani i widzieć tamtejsze dziwy.
420
Jednej Wielkanocy (dziadusia jeszcze wtedy nie było na świecie)przyszedł tu do
zamku młody kowal z Zasławia. Stanął nad potokiem i myśli: „Nie mogłyby się
to mnie pokazać skarby?... Zaraz bym wlazł do nich, choćby przez
najciaśniejszą dziurę, naładowałbym kieszenie i już nie potrzebowałbym dymać
miechem.” Ledwie tak pomyślał, aż naraz - usuwa się kamień, a mój ci kowal
widzi wory pieniędzy, misy ze szczerego złota i tyle drogiej odzieży jak na
jarmarku...
Ale najpierwej wpadła mu przed oczy śpiąca panna, taka, mówił dziaduś,
śliczna, że kowal stanął słupem. Spała se i tylko jej łzy płynęły, a co która
upadła, czy na jej koszulę, czy na łóżko, czy na podłogę, zaraz zamieniała się w
klejnot. Spała i wzdychała z bólu od szpilki; a co westchnęła, to na drzewach
nad potokiem zaszelepały liście z żalu nad jej strapieniem.
Już kowal chciał wejść do podziemiów; ale że czas przeszedł, więc znowu
kamień zamknął się, aż zabulgotało w potoku. Od tego dnia mój kowal nie mógł
sobie miejsca znaleźć na świecie. Robota leciała mu z ręki. Gdzie nie spojrzał,
widział ino potok jak szybę, a za nią pannę, której łzy płynęły. Aż pomizerniał,
bo go coś ciągle trzymało za serce rozpalonymi obcęgami. Zwyczajnie
zamroczyło go. Kiedy już całkiem nie mógł wytrzymać z tęskności, poszedł do
jednej baby, co znała się na ziołach, dał jej srebrnego rubla i spytał o radę.
- Ano - mówi baba - nie ma tu inszej rady, tylo musisz doczekać świętego Jana i
kiedy się kamień odłoży, musisz leźć w otchłań. Byleś pannie wyjął szpilkę z
głowy, obudzi się, ożenisz się z nią i będziesz wielki pan, jakiego świat nie
widział. Tylko wtedy o mnie nie zapomnij, że ci dobrze poradziłam. I to se
spamiętaj: kiedy cię strachy otoczą, a zaczniesz się bać, zaraz przeżegnaj się i
umykaj w imię boskie... Cała sztuka w tym, żebyś się nie zląkł; złe nie ima się
niebojącego człowieka.
- A powiedzcież mi - mówi kowal - jak poznać, że człowieka strach zdejmuje?...
- Takiś ty?.. - mówiła baba. - No, to już idź do otchłani, a jak wrócisz, o mnie
pamiętaj.
Dwa miesiące chodził kowal do potoku, a na tydzień przed świętym Janem
wcale się stąd nie ruszył, tylko czekał. I doczekał. W samo południe kamień
odsunął się, a mój kowal z siekierą w garści skoczył w jamę.
Co się tam - mówił dziaduś - koło niego nie działo, włosy na głowie stają.
Otoczyły go przecie takie poczwary, że inny umarłby od samego ich wejrzenia.
Były - mówił dziaduś - niedopyrze wielkie jak psy, ale ino wachlowały nad nim
skrzydliskami. To zastąpiła mu drogę ropucha, duża jak ot ten kamień, to wąż
zaplątał mu się między nogi, a kiedy kowal ciapnął go, wąż zaczął płakać
ludzkim głosem. Były wilki takie na niego zajadłe, że co im piana padła z pyska,
to buchnęła płomieniem, a w opoce wypalała dziury. Wszystkie te potwory
siadały mu na plecach, chwytały go za surdut, za rękawy, ale żaden nie śmiał go
skrzywdzić. Bo widzieli, że się kowal nie boi, zaś przed nie bojącym się złe
umyka jak cień przed człowiekiem. „Zginiesz tu, kowalu!...” - wołały strachy,
ale on tylko ściskał siekierę w garści i przepraszam... tak im odpowiadał, że
421
wstyd państwu powtórzyć... Dobrał się nareszcie mój kowal do złotego łóżka,
gdzie już nawet poczwary nie miały dostępu, ino stanęły wkoło, kłapiący
zębami. On zaraz zobaczył w głowie panny złotą szpilkę, szarpnął i wyciągnął ją
do połowy... Aż krew trysnęła... Wtem panna łapie go rękami za surdut i woła z
wielkim płaczem:
- Czego mi ból robisz, człowieku!... Wtedy dopiero kowal się zląkł... zatrząsł się
i ręce mu opadły. Strachom tego tylko było trzeba. Który miał największy pysk,
skoczył na kowala i tak go kłapnął, że krew trysnęła przez okno i poplamiła
kamienie, co państwo na własne oczy widzieli. Ale przy tym bestia wyłamał
sobie ząb duży jak pięść, co go później mój dziaduś znalazł w potoku. Od tej
pory kamień zatkał okno do podziemiów, że go już nikt znaleźć nie może. Potok
wysechł, a panna została w otchłani na pół rozbudzona. Płacze teraz już tak
głośno, że ją czasem i pastuchy słyszą na łąkach, i będzie płakać wiek wieków.
Węgiełek skończył. Panna Izabela spuściła głowę i końcem parasolki rysowała
jakieś znaki na gruzach. Wokulski nie śmiał spojrzeć na nią. Po długim
milczeniu odezwał się do Węgiełka:
- Ciekawa jest twoja historia... ale powiedz no mi: w jaki sposób zabierzesz się