Lalka
Lalka читать книгу онлайн
Lalka (1890) ukazywa?a si? pierwotnie w odcinkach na ?amach warszawskiego "Kuriera Codziennego". Pisarz podj?? w niej m.in. dyskusj? o idealistach i romantycznej mi?o?ci. Stanis?aw Wokulski zakocha? si? w arystokratce Izabeli ??ckiej i ca?e swoje ?ycie podporz?dkowa? zdobyciu tej kobiety. Zrezygnowa? z pracy naukowej, zacz?? gromadzi? maj?tek, stara? si? wej?? do wy?szych sfer, gdy? wydawa?o mu si?, ?e tym sposobem zbli?y si? do ukochanej. Jednak powie?? Prusa mo?na odczytywa? r??nie. Jego historia "dzia?a za spraw? swojej magicznej podw?jno?ci, kt?r? maj? tylko arcydzie?a", pisa?a Olga Tokarczuk. Autor przekazuje czytelnikom wiedz? o schy?ku XIX wieku, lecz tak?e ujawnia podstawowe "prawdy psychologiczne", kt?re nie uleg?y dzia?aniu czasu.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
jeszcze nie było na świecie.
I nie mam nawet prawa skarżyć się o to na kogokolwiek. Los to robi. Jakimiż bo
on dziwnymi drogami prowadził mnie do pani! Ile klęsk musiało spaść na ogół,
zanim ja, ubogi chłopak, mogłem zdobyć ukształcenie, które mi dziś pozwala
mówić z panią. Jaki traf popchnął mnie do teatru, gdzie pierwszy raz
zobaczyłem panią. A na majątek, który posiadam; czy może nie złożył się szereg
cudów?...
Kiedy dziś myślę o tych rzeczach, zdaje mi się, że jeszcze przed urodzeniem
naznaczone mi było zejść się z panią. Gdyby mój biedny stryj nie kochał się za
młodu i nie umarł osamotniony, ja dziś nie znajdowałbym się w tym miejscu. I
nie jestże to dziwne, że ja sam, zamiast bawić się kobietami, jak robią inni,
unikałem ich dotychczas i prawie świadomie czekałem na jedną, na panią...
Panna Izabela nieznacznie otarła łzę... Wokulski nie patrząc na nią mówił:
- Nie dalej jak teraz, kiedy byłem w Paryżu, miałem przed sobą dwie drogi.
Jedna prowadzi do wielkiego wynalazku, który może zmieni dzieje świata,
druga do pani. Wyrzekłem się tamtej, bo mnie tu przykuwa niewidzialny
łańcuch: nadzieja, że mnie pani pokocha. Jeżeli to jest możliwym, wolę
szczęście z panią od największej sławy bez pani; bo sława to liczman, za który
własne szczęście poświęcamy dla innych .Ale jeżeli się łudzę, tylko pani może
zdjąć ze mnie to zaklęcie. Powiedz, że nie masz i nie będziesz miała nic dla
mnie i... Wrócę tam, gdzie może od razu powinienem był zostać.
- Czy tak?... - dodał biorąc ją za rękę.
Nie odpowiedziała nic...
- Więc zostaję... - rzekł po chwili. - Będę cierpliwym, a pani sama da mi znak,
że spełniły się moje nadzieje.
Wrócili do pałacu. Panna Izabela była trochę zmieniona, ale rozmawiała ze
wszystkimi wesoło. Wokulskiemu znowu powrócił spokój. Nie rozpaczał już, że
panna Izabela odjeżdża; powiedział sobie, że zobaczy ją za miesiąc, i to mu
obecnie wystarczało. Po śniadaniu zajechał powóz; zaczęto się żegnać. Na
ganku panna Izabela szepnęła do pani Wąsowskiej:
- Mogłabyś też, Kaziu, już nie dręczyć tego biedaka...
425
- Kogóż to?
- Twego imiennika.
- Ach, Starskiego... Zobaczymy.
Panna Izabela podała rękę Wokulskiemu.
- Do widzenia! - szepnęła z akcentem w głosie. Odjechała. Całe towarzystwo
stało w ganku patrząc na powóz, który z początku oddalał się, potem skręcił za
stawem, znikł za pagórkiem, znowu ukazał się i nareszcie został po nim tylko
tuman żółtego kurzu.
- Bardzo piękny dzień - rzekł Wokulski.
- O, bardzo ładny - odparł Starski.
Pani Wąsowska spod spuszczonych brwi przypatrywała się Wokulskiemu.
Powoli rozeszli się wszyscy. Wokulski został sam. Wstąpił do swego pokoju,
lecz wydał mu się bardzo pusty; potem chciał iść do parku, ale coś go stamtąd
odepchnęło... Potem przywidziało mu się, że panna Izabela jeszcze musi być w
pałacu, i w żaden sposób nie mógł zrozumieć, że wyjechała, że jest już o milę od
Zasławka i że każda sekunda oddalają od niego.
„A jednak wyjechała! - szepnął. - Wyjechała, więc i cóż?...” Poszedł nad staw i
przypatrywał się białej łódce, dokoła której błyszczała woda, aż oczy bolały.
Nagle jeden z łabędzi, pływających przy tamtym brzegu, spostrzegł go i
rozpuściwszy skrzydła, szelestem przyleciał do czółna.
I dopiero w tej chwili schwycił Wokulskiego taki smutek, taki niezmierny
niezgruntowany smutek, jak gdyby już miał rozstać się z życiem...
Zatopiony we własnej goryczy, Wokulski nie bardzo uważał, co się dokoła
niego dzieje. Mimo to nad wieczorem spostrzegł; że towarzystwo zasławskie po
powrocie z parku jest skwaszone. Panna Felicja zamknęła się z panną Eweliną w
jej pokoju, baron był rozdrażniony, a Starski ironiczny i zuchwały.
Po obiedzie wezwała Wokulskiego do siebie prezesowa. Na staruszce również
było znać ślady irytacji, którą starała się opanować.
- Myślałżeś co, panie Stanisławie, o tej cukrowni? - rzekła wąchając swój
flakonik, co było znakiem wzruszenia. - Pomyśl o tym, proszę cię, i pogadaj ze
mną, bo już mi zbrzydły te komeraże...
- Ma pani jakie zmartwienie? - spytał Wokulski. Machnęła ręką.
- Ech! zmartwienie... Chciałabym tylko, ażeby albo skojarzył się ten mariaż
Eweliny z baronem, albo żeby się zerwał... Albo niechaj sobie jadą ode mnie oni
oboje czy Starski... Wszystko jedno...
Wokulski spuścił głowę i milczał zgadując, że umizgi Starskiego do narzeczonej
barona musiały już przybrać bardziej widoczne formy. Lecz cóż jego to
obchodziło?
- Głupiutkie są te panny - zaczęła po chwili prezesowa. - Im się zdaje, że jak
złapie która bogatego męża, a poza nim przystojnego kochanka, to już wypełni
sobie życie... Głupiutkie. Ani wiedzą, że wnet sprzykrzy się stary mąż i pusty
kochanek i że prędzej czy później każda zechce poznać prawdziwego człowieka.
426
A jeżeli się taki trafi, na jej nieszczęście, co ona mu da?... Czy wdzięki, które
sprzedała, czy serce zaszargane z takimi oto Starskimi?...
I pomyśleć, że prawie każda z nich musi przejść podobną szkołę, zanim pozna
ludzi. Przedtem, choćby się jej trafiał najszlachetniejszy, nie oceni go. Wybierze
starego bogacza albo śmiałego hultaja, w ich towarzystwie zmarnuje życie, a
dopiero kiedyś chce się odrodzić... Zwykle za późno i na próżno!..
Co mnie jednak dziwi najmocniej - prawiła - to okoliczność, że na podobnych
lalkach nie poznają się mężczyźni. Dla żadnej kobiety, począwszy od
Wąsowskiej, kończąc na mojej pokojówce, nie jest to sekret, że w Ewelinie nie
zbudził się jeszcze ani rozum, ani serce; wszystko w niej śpi... A tymczasem
baron widzi w niej bóstwo i durzy się, biedak, że ona go kocha!
- Dlaczegóż go pani nie ostrzeże? - odezwał się Wokulski stłumionym głosem.
- Dajże spokój, to się na nic nie zda... Czy ja mu raz dawałam do zrozumienia,
że Ewelina dziś jest tylko zepsute dziecko i lalka? Może kiedyś coś z niej
wyrośnie, ale w tej chwili!... akurat Starski dla niej dobry.
- Cóż - dodała po przerwie - pomyślisz o tej cukrowni?... Każ sobie jutro
osiodłać konia, przejedź się po polach sam, a jeszcze lepiej z Wąsowską... To
kobieta dużo warta, mówię ci...
Wokulski opuścił prezesowę przerażony.
„Co ona mówi - myślał - o baronie i Ewelinie?... Czy po prostu nie ostrzega
mnie?... Starski bodajże umizga się nie tylko do panny Eweliny. Co to było tam
w breku?... Ach, wolałbym w łeb sobie palnąć...”
Wnet jednak opamiętał się.
„W breku - myślał - było albo przywidzenie, albo fakt. Jeżeli przywidzenie, w
takim razie krzywdziłbym niewinną, a jeżeli fakt... No, to przecież nie będę
rywalem tego uwodziciela z operetki i nie poświęcę życia dla kobiety
przewrotnej. Wolno jej romansować, z kim chce, ale nie wolno oszukiwać
człowieka, którego jedynym występkiem jest, że ją kocha... Trzeba wyjeżdżać z
tej Kapui i wziąć się do roboty. W laboratorium Geista lepiej zapełnię życie
aniżeli w salonach...”
Około dziesiątej wieczór wszedł do jego pokoju baron strasznie zmieniony. Z
początku śmiał się i dowcipkował, następnie zadyszany upadł na krzesło, a po
chwili rzekł:
- Uważa pan, szanowny panie Wokulski, ja czasami myślę, nie z własnego
doświadczenia, bo moja narzeczona jest najszlachetniejszą kobietą... ale czasami
myślę, że kobiety to nas niekiedy zwodzą...
- Tak, niekiedy.
- Może nie jest to ich wina - mówił baron - trzeba jednak przyznać, że niekiedy
pozwalają bałamucić się zręcznym intrygantom...
- O, pozwalają.
Baron drżał tak, że chwilami zęby mu szczękały.
- Nie sądzisz pan - zapytał po namyśle - że jednak należałoby temu zapobiec?...