-->

Lalka

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Lalka, Prus Boles?aw-- . Жанр: Любовно-фантастические романы. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Lalka
Название: Lalka
Автор: Prus Boles?aw
Дата добавления: 15 январь 2020
Количество просмотров: 152
Читать онлайн

Lalka читать книгу онлайн

Lalka - читать бесплатно онлайн , автор Prus Boles?aw

Lalka (1890) ukazywa?a si? pierwotnie w odcinkach na ?amach warszawskiego "Kuriera Codziennego". Pisarz podj?? w niej m.in. dyskusj? o idealistach i romantycznej mi?o?ci. Stanis?aw Wokulski zakocha? si? w arystokratce Izabeli ??ckiej i ca?e swoje ?ycie podporz?dkowa? zdobyciu tej kobiety. Zrezygnowa? z pracy naukowej, zacz?? gromadzi? maj?tek, stara? si? wej?? do wy?szych sfer, gdy? wydawa?o mu si?, ?e tym sposobem zbli?y si? do ukochanej. Jednak powie?? Prusa mo?na odczytywa? r??nie. Jego historia "dzia?a za spraw? swojej magicznej podw?jno?ci, kt?r? maj? tylko arcydzie?a", pisa?a Olga Tokarczuk. Autor przekazuje czytelnikom wiedz? o schy?ku XIX wieku, lecz tak?e ujawnia podstawowe "prawdy psychologiczne", kt?re nie uleg?y dzia?aniu czasu.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

Перейти на страницу:

schwyciła go za szyję i ucałowała w same usta.

Nieprędko zapomnę zmian, jakim uległa fizjognomia Stacha wobec tak

niespodzianych pieszczot. Ponieważ, o ile wiem, jeszcze nigdy nie pocałowało

go żadne dziecko, więc w pierwszej chwili cofnął się zdziwiony; potem objął

Helunię za ramiona, wpatrywał się w nią ze wzruszeniem i pocałował w głowę.

Byłbym przysiągł, że wstanie z krzesła i powie pani Stawskiej:

Pozwól pani, ażebym zastąpił ojca tej kochanej dziecinie...”

438

Ale... nie powiedział tego; spuścił głowę i wpadł w zwykłą sobie zadumę.

Dałbym połowę mojej rocznej pensji, ażeby dowiedzieć się: o czym on wtedy

inyślał? Może o pannie Łęckiej?... Eh, znowu starość wyłazi... Cóż panna

Łęcka? ani umywała się do Stawskiej!

Po paruminutowym milczeniu Wokulski spytał:

- Zadowolone panie z sąsiadów?...

- Jak z których - odezwała się pani Misiewiczowa.

- Owszem, bardzo - wtrąciła pani Stawska. Przy tym spojrzała na WokuIskiego i

zarumieniła się.

- Czy i pani Krzeszowska jest równie miłą sąsiadką? - spytał Wokulski.

- O panie!... - zawołała pani Misiewiczowa podnosząc palec w górę.

- To nieszczęśliwa kobieta - przerwała pani Stawska. - Straciła córkę.

Mówiąc to obracała w palcach rąbek chusteczki i spod swoich cudownych rzęs

usiłowała patrzeć... jużci nie na mnie. Ale powieki musiały jej ciężyć jak ołów,

więc tylko rumieniła się coraz mocniej i stawała się coraz poważniejszą, jak

gdyby ją który z nas obraził.

- A któż to jest ten pan Maruszewicz? - mówił dalej Wokulski, jakby nie myśląc

nawet o obecnych damach.

- Letkiewicz, , urwis... - prędko odpowiedziała pani Misiewiczowa.

- Ależ mateczko, to tylko oryginał!... - poprawiła ją córka. W tej chwili miała

oczy tak wielkie i źrenice tak rozszerzone jak chyba jeszcze nigdy.

- Bo ci.studenci to podobno bardzo niesforni - rzekł Wokulski patrząc na

fortepian.

- Zwyczajnie młodzi - odparła pani Misiewiczowa i głośno utarła nos

- Widzisz, Heluniu, znowu odpina ci się kokardka - rzekła pani Stawska

nachylając się do córeczki, może aby ukryć zakłopotanie na samą wzmiankę o

niesfornościach studenckich.

Znudził mnie już Wokulski swoją rozmową. Istotnie, trzeba być albo

półgłówkiem, albo źle wychowanym człowiekiem, ażeby tak piękną kobietę

wypytywać o współlokatorów! Przestałem go też słuchać i machinalnie

począłem wyglądać na podwórze.

I oto, com zobaczył... W jednym z okien Maruszewicza uchyliła się roleta i

przez szparę z boku można było dojrzeć, że ktoś patrzy w naszą stronę.

„Szpieguje nas ten poczciwiec!” - pomyślałem. Zwróciłem oczy ku drugiemu

piętru od frontu. Masz pociechę!... W najdalszym pokoju pani baronowej

Krzeszowskiej oba lufciki otwarte, a w głębi widać... ją samą, jak przypatruje

się lokalowi pani Stawskiej przez teatralną lornetkę.

„Że też Pan Bóg nie ukarze tej jędzy...” - rzekłem do siebie, pewny, że z tego

lornetowania wyniknie kiedy skandal.

Modliłem się nie na próżno. Kara boska już wisiała nad głową intrygantki, w

postaci śledzia, który wysuwał się z lufcika na trzecim piętrze. Śledzia owego

trzymała jakaś tajemnicza ręka, odziana w granatowy rękaw ze srebrnym

439

galonem, spoza ręki zaś co kilka sekund wychylała się mizerna twarz ze

złośliwym uśmiechem.

Nie trzeba było mojej przenikliwości, ażeby zgadnąć, że był to jeden z nie

płacących komornego studentów, który tylko czekał na ukazanie się baronowej

w lufciku, ażeby na nią puścić śledzia.

Ale baronowa była ostrożna, więc mizerny studencina nudził się. Przekładał

opatrznościowego śledzia z jednej ręki do drugiej i zapewne dla zabicia czasu

robił bardzo nieprzystojne miny do dziewcząt z paryskiej pralni.

Właśnie kiedy zastanawiałem się, że zamach, przygotowywany na baronowę

przez studenta ze śledziem, spełznie na niczym, Wokulski wstał z krzesła i

zaczął żegnać damy.

- Tak prędko panowie odchodzą! - szepnęła pani Stawska i w tej chwili

ogromnie zmieszała się.

- Może panowie będą łaskawi częściej... - dodała pani Misiewiczowa.

Ale safanduła Stach, zamiast poprosić panie, ażeby pozwoliły mu bywać co

dzień albo nawet ażeby go stołowały (co ja niezawodnie powiedziałbym będąc

na jego miejscu), ten... ten dziwak, zapytał się: czy nie potrzebują jakich

reperacyj w mieszkaniu...

- O, już wszystko, co było potrzebne, zrobił poczciwy pan Rzecki - odparła pani

Misiewiczowa zwracając się do mnie z sympatycznym uśmiechem. (Szczerze

mówiąc, nawet nie lubię takich uśmiechów u osób w pewnym wieku.)

W kuchni Stach zatrzymał się na sekundę, widać drażnił go zapach kalafiorów,

więc rzekł do mnie:

- Trzeba by tu urządzić jaki wentylator albo co...

Na schodach nie mogłem już wytrzymać i zawołałem:

- Gdybyś tu bywał częściej, sam byś poznał, jakie melioracje należałoby

zaprowadzić w tym domu. Ale co ciebie obchodzi dom albo nawet taka piękna

kobieta!

Wokulski stanął w sieni i patrząc na rynnę mruknął:

- Phy!... gdybym ją poznał wcześniej, może bym się z nią ożenił:

Usłyszawszy to doznałem dziwnego uczucia: byłem kontent, a jednocześnie

jakby mnie kto w serce kolnął.

- A tak, to już się nawet nie ożenisz? - spytałem.

- Kto wie?... - odparł. - Może się i ożenię... Ale nie z nią.

Usłyszawszy zaś to, doznałem jeszcze dziwniejszego uczucia; było mi żal, że

pani Stawska nie dostanie Stacha za męża, a jednocześnie jakby mi kto zdjął

ciężar z piersi.

Ledwie wyszliśmy na dziedziniec, patrzę, a pani baronowa wychyla się ze

swego lufcika i woła, oczywiście do nas:

- Panie !... Proszę !...

Nagle - rozdzierającym głosem krzyknęła: „Ach nihiliści...”, i cofnęła się w głąb

pokoju.

440

Jednocześnie o kilka kroków od nas spadł na podwórze śledź, na którego stróż

rzucił się z taką drapieżnością, że nawet mnie nie spostrzegł.

- Nie zajdziesz do pani baronowej? - zapytałem Stacha. - Ona, zdaje się, ma do

ciebie interes.

- Niech mi da święty spokój!- odparł machnąwszy ręką.

Na ulicy zawołał dorożkę i wróciliśmy do sklepu nie rozmawiając ze sobą.

Jestem jednak pewny, że myślał o pani Stawskiej i że gdyby nie te podłe

kalafiory...

Taki byłem nieswój, taki zmartwiony, że zamknąwszy sklep poszedłem na piwo.

Spotkałem tam radcę Węgrowicza, który wciąż psy wiesza na Wokulskim, ale

miewa bardzo szczęśliwe pomysły polityczne... i kłóciliśmy się z nim do

północy. Węgrowicz ma rację: istotnie widać z gazet, że w Europie na coś się

zanosi. Kto wie, czy po Nowym Roku mały Napoleonek (nazywają go Lulu,

zrobi on wam lulu!) nie przeniesie się z Anglii do Francji... Prezydent

MacMahon za nim, ks. Broglie za nim, w narodzie większość za nim.:. Można

by się założyć, że zostanie cesarzem jako Napoleon IV, a na wiosnę zacznie

taniec z Niemcami. Teraz przecie Niemcy nie pójdą do Paryża; nie udaje się

dwa razy ta sama sztuka.

Otóż tedy... Co ja chciałem powiedzieć?... Aha! We trzy, może we cztery dni po

naszej wizycie u pani Stawskiej przychodzi Stach do sklepu i podaje mi list, ale

adresowany do niego.

- Przeczytaj no - rzekł ze śmiechem.

Otworzyłem - czytam:

„Panie Wokulski! Wybacz, że nie nazywam cię szanownym, ale trudno dawać

taki tytuł człowiekowi, od którego już wszyscy odwracają się ze wstrętem.

Nieszczęsny człowieku! Jeszcze nie zrehabilitowałeś się ze swych dawniejszych

występków, a już hańbisz się nowymi. Dziś o niczym więcej nie mówi całe

miasto, tylko o twoich odwiedzinach u kobiety tak źle prowadzącej się jak

Stawska. Już nie tylko miewasz z nią schadzki na mieście, nie tylko zakradasz

Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название