Lalka
Lalka читать книгу онлайн
Lalka (1890) ukazywa?a si? pierwotnie w odcinkach na ?amach warszawskiego "Kuriera Codziennego". Pisarz podj?? w niej m.in. dyskusj? o idealistach i romantycznej mi?o?ci. Stanis?aw Wokulski zakocha? si? w arystokratce Izabeli ??ckiej i ca?e swoje ?ycie podporz?dkowa? zdobyciu tej kobiety. Zrezygnowa? z pracy naukowej, zacz?? gromadzi? maj?tek, stara? si? wej?? do wy?szych sfer, gdy? wydawa?o mu si?, ?e tym sposobem zbli?y si? do ukochanej. Jednak powie?? Prusa mo?na odczytywa? r??nie. Jego historia "dzia?a za spraw? swojej magicznej podw?jno?ci, kt?r? maj? tylko arcydzie?a", pisa?a Olga Tokarczuk. Autor przekazuje czytelnikom wiedz? o schy?ku XIX wieku, lecz tak?e ujawnia podstawowe "prawdy psychologiczne", kt?re nie uleg?y dzia?aniu czasu.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
południu kontraltem... I diabli wezmą dom, w którym my jedni jako tako
utrzymujemy porządek!
Zabraliśmy się do odejścia.
- Więc pan stanowczo nie zapłaci komornego? - spytałem.
- Ani myślę. - Może choć od października zacznie pan płacić?
- Nie, panie. Niedługo już. będę żył, więc pragnę przeprowadzić choćby jedną
zasadę: jeżeli społeczność chce, ażeby jednostki szanowały umowę względem
niej; niechaj sama wykonywa ją względem jednostek. Jeżeli ja mam komuś
płacić za komorne, niech inni tyle płacą mi za lekcje, żeby mi na komorne
wystarczyło. Rozumie pan?...
- Nie wszystko, panie - odparłem.
- Nic dziwnego - rzekł młody człowiek. - Na starość mózg więdnie i nie jest
zdolny przyjmować nowych prawd...
Ukłoniliśmy się sobie nawzajem i wyszliśmy obaj z rządcą. Młody człowiek
zamknął za nami drzwi, lecz za chwilę wybiegł na schody i zawołał:
- A niechaj komornik przyprowadzi ze sobą dwu stójkowych, bo mnie będą
musieli wynosić z mieszkania...
- Owszem, panie! - odpowiedziałem mu z grzecznym ukłonem, myśląc w głębi
duszy, że nie godzi się jednak wyrzucać takiego oryginała.
Kiedy szczególny młodzieniec ostatecznie cofnął się do pokoju i zamknął drzwi
na klucz dając tym sposobem do zrozumienia, że konferencję z nami uważa za
skończoną, zatrzymałem się w połowie schodów i rzekłem do rządcy:
- Widzę, macie tu kolorowe szyby, co?
304
- O, bardzo kolorowe.
- Ale są zakurzone...
- O, bardzo zakurzone - odparł rządca.
- I myślę - dodałem - że ten młody człowiek pod względem niepłacenia
komornego dotrzyma słowa, co?
- Panie - zawołał rządca - on to nic. On mówi, że nie zapłaci, no i nic płaci; ale
tamci dwaj nic nie mówią i także nie płacą. To są, panie Rzecki, nadzwyczajni
lokatorowie!... Oni jedni nigdy nie robią mi zawodu.
Mimo woli, i nie wiem nawet dlaczego, pokręciłem głową, choć przeczuwam,
że gdybym był właścicielem podobnego domu, kręciłbym głową cały dzień.
- Więc tu nikt nie płaci, a przynajmniej nie płaci regularnie? -zapytałem eks-
obywatela.
- I nie ma się czemu dziwić - odparł pan Wirski. - W domu, z którego od tylu lat
komorne pobierają wierzyciele, najuczciwszy lokator musi się znarowić.
Pomimo to mamy kilku bardzo punktualnych, na przykład baronowa
Krzeszowska...
- Co?!... - zawołałem. - Ach, prawda, że baronowa tu mieszka...Chciała nawet
kupić ten dom...
- I kupi go - szepnął rządca - tylko, panowie, trzymajcie się ostro!... Kupi go,
choćby miała oddać cały swój majątek... A niemały to majątek, choć pan baron
mocno go nadszarpnął... Wciąż stałem na połowie schodów, pod oknem z
żółtymi, czerwonymi i niebieskimi szybami. Wciąż stałem zapatrzony we
wspomnienie pani baronowej, którą widziałem zaledwie kilka razy w życiu i
zawsze przedstawiała mi się jako osoba bardzo ekscentryczna. Umie być
pobożną i zawziętą, pokorną i ordynaryjną...
- Cóż to za kobieta, panie Wirski? - spytałem. - To niezwykła kobieta, panie...
- Jak wszystkie histeryczki - mruknął eks-obywatel. - Straciła córeczkę, mąż ją
porzucił... Same awantury!...
- Pójdziemy do niej, panie - rzekłem schodząc na drugie piętro. Czułem w sobie
takie męstwo, że baronowa nie tylko nic trwożyła mnie, lecz prawie pociągała.
Ale kiedy stanęliśmy pode drzwiami i rządca zadzwonił, doznałem kurczu w
łydkach. Nie mogłem ruszyć się z miejsca i tylko dlatego nie uciekłem. W
jednej chwili opuściła mnie odwaga, przypomniałem sobie sceny z licytacji...
Obrócił się klucz w zamku, stuknęła zasuwka i w uchylonych drzwiach ukazała
się twarz niestarej jeszcze dziewczyny, ubranej w biały czepeczek.
- A kto to? - spytała dziewczyna.
- Ja, rządca.
- Czego pan chce?
- Przychodzę z pełnomocnikiem właściciela.
- A ten pan czego chce?
- Ten pan jest właśnie pełnomocnikiem
- Więc jak mam powiedzieć?...
305
- Powiedz pani - odparł już zirytowany rządca - że przychodzimy pogadać o
lokalu...
- Aha!
Zamknęła drzwi i odeszła. Upłynęło ze dwie albo trzy minuty, zanim wróciła na
powrót i po otworzeniu wielu zamków wprowadziła nas do pustego salonu.
Dziwny był widok tego salonu. Meble okryte ciemnopopielatymi pokrowcami,
to samo fortepian, to samo pająk zawieszony u sufitu; nawet stojące w kątach
kolumny z posążkami miały także popielate koszule. W ogóle robił on wrażenie
pokoju, którego właściciel wyjechał zostawiwszy tylko służbę bardzo dbałą o
porządek domu.
Za drzwiami było słychać rozmowę na głos kobiecy i męski. Kobiecy należał do
baronowej; męski znałem dobrze, ale nie mogłem sobie przypomnieć, czyj jest.
- Przysięgłabym - mówiła baronowa - że utrzymuje z nią stosunki. Onegdaj
przysłał jej przez posłańca bukiet...
- Hum!... Hum!... - wtrącił głos męski.
- Bukiet, który ta obrzydliwa kokietka, dla oszukania mnie, kazała natychmiast
wyrzucić za okno...
- Przecież baron na wsi... tak daleko od Warszawy... - odparł mężczyzna.
- Ale ma tu przyjaciół - zawołała baronowa. - I gdybym nie znała pana,
przypuszczałbym, że pośredniczysz mu w tych bezeceństwach.
- Ależ, pani!... - zaprotestował głos męski. I w tej samej chwili rozległy się dwa
pocałunki, sądzę, że w rękę.
- No, no, panie Maruszewicz, bez czułości!... Znam ja was. Obsypujecie
pieszczotami kobietę, dopóki wam nie zaufa, a potem trwonicie jej majątek i
żądacie rozwodu...
„Więc to Maruszewicz - pomyślałem. - Ładna para...”
- Ja jestem zupełnie inny - odparł ciszej męski głos za drzwiami i znowu
rozległy się dwa pocałunki, z pewnością w rękę.
Spojrzałem na eks-obywatela. Podniósł oczy do sufitu, a ramiona prawie do
wysokości uszu.
- Frant!... - szepnął wskazując na drzwi.
- Znasz go pan?...
- Bah!...
- Więc - mówiła baronowa w drugim pokoju - niechże pan zaniesie do Św.
Krzyża te dziewięć rubli na trzy wotywy, na intencję, ażeby Bóg go upamiętał...
Nie - dodała po chwili nieco zmienionym głosem. - Niech będzie jedna wotywa
za niego, a dwie za duszę mojej nieszczęśliwej dzieweczki...
Przerwało jej ciche szlochanie.
- Niechże się pani uspokoi!... - łagodnie reflektował ją Maruszewicz.
- Idź pan już, idź!... - odparła.
Nagle otworzyły się drzwi salonu i jak wryty stanął na progu Maruszewicz, za
którym ujrzałem żółtawą twarz i zaczerwienione oczy pani baronowej. Rządca i
306
ja podnieśliśmy się z krzeseł, Maruszewicz cofnął się w głąb drugiego pokoju i
widocznie wyszedł innymi drzwiami, a pani baronowa zawołała gniewnie:
- Marysia!... Marysia!...
Wbiegła dziewczyna w białym, jak wyżej, czepeczku, w ciemnej sukni i białym
fartuchu. W ubraniu tym wyglądałaby na dozorczynię chorych, gdyby jej oczy
nie rzucały za wiele iskier.
- Jak mogłaś wprowadzić tu tych panów? - zapytała ją baronowa.
- Pani przecie kazała prosić...
- Głupia... precz!... - syknęła baronowa. Następnie zwróciła się do nas:
- Czego pan chce, panie Wirski?
- Pan Rzecki jest plenipotentem właściciela domu - odparł rządca.
- A, a!... To dobrze... - mówiła baronowa, powoli wchodząc do salonu i nie
prosząc nas, ażebyśmy usiedli. Rysopis tej damy: czarna suknia, żółtawa twarz,
sinawe usta, zaczerwienione z płaczu oczy i włosy gładko uczesane.
Skrzyżowała ręce na piersiach jak Napoleon I i patrząc na mnie rzekła:
- A, a, a!... To pan jest plenipotentem, zdaje mi się, że pana Wokulskiego... Czy
tak?... Niechże mu pan powie, że albo ja wyprowadzę się z tęgo mieszkania, za
które płacę mu siedemset rubli bardzo regularnie, wszak prawda, panie Wirski?..
Rządca ukłonił się.