-->

Lalka

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Lalka, Prus Boles?aw-- . Жанр: Любовно-фантастические романы. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Lalka
Название: Lalka
Автор: Prus Boles?aw
Дата добавления: 15 январь 2020
Количество просмотров: 152
Читать онлайн

Lalka читать книгу онлайн

Lalka - читать бесплатно онлайн , автор Prus Boles?aw

Lalka (1890) ukazywa?a si? pierwotnie w odcinkach na ?amach warszawskiego "Kuriera Codziennego". Pisarz podj?? w niej m.in. dyskusj? o idealistach i romantycznej mi?o?ci. Stanis?aw Wokulski zakocha? si? w arystokratce Izabeli ??ckiej i ca?e swoje ?ycie podporz?dkowa? zdobyciu tej kobiety. Zrezygnowa? z pracy naukowej, zacz?? gromadzi? maj?tek, stara? si? wej?? do wy?szych sfer, gdy? wydawa?o mu si?, ?e tym sposobem zbli?y si? do ukochanej. Jednak powie?? Prusa mo?na odczytywa? r??nie. Jego historia "dzia?a za spraw? swojej magicznej podw?jno?ci, kt?r? maj? tylko arcydzie?a", pisa?a Olga Tokarczuk. Autor przekazuje czytelnikom wiedz? o schy?ku XIX wieku, lecz tak?e ujawnia podstawowe "prawdy psychologiczne", kt?re nie uleg?y dzia?aniu czasu.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

Перейти на страницу:

jedwabnym kutasem, nie mogłem wyobrazić sobie, że jest to ten sam Wokulski,

który przed czternastoma laty w piwnicy Machalskiego zawołał:

- Ja...

Kiedy Kochanowski pisał: „Na lwa srogiego bez obrazy siędziesz i na

ogromnym smoku jeździć będziesz” - z pewnością miał na myśli kobietę... To są

ujeżdżacze i pogromcy męskiego rodu!

Tymczasem w piątym roku pożycia pani Małgorzata nagle poczęła się

malować... Zrazu nieznacznie, potem coraz energiczniej i coraz nowymi

środkami... Usłyszawszy zaś o jakimś likworze, który damom w wieku miał

przywracać świeżość i wdzięk młodości, wytarła się nim pewnego wieczora tak

starannie od stóp do głów, że tej samej nocy wezwani na pomoc lekarze już nie

mogli jej odratować. I zmarło biedactwo niespełna we dwie doby na zakażenie

krwi, tyle tylko mając przytomności, aby wezwać rejenta i cały majątek

przekazać swemu Stasiulkowi. Stach i po tym nieszczęściu milczał, ale osowiał

jeszcze bardziej. Mając kilka tysięcy rubli dochodu przestał zajmować się

handlem, zerwał ze znajomymi i zagrzebał się w naukowych książkach.

Nieraz mówiłem mu: wejdź między ludzi, zabaw się, jesteś przecie młody i

możesz drugi raz ożenić się...

Na nic wszystko...

Pewnego dnia (w pół roku po śmierci pani Małgorzaty) widząc, że mi chłopak w

oczach dziadzieje, podsunąłem mu projekt:

- Idź, Stachu, do teatru... Grają dziś Violettę; przecież byliście na niej z

nieboszczką ostatni raz....

Zerwał się z kanapy, na której czytał książkę, i rzekł:

- Wiesz... masz rację... Zobaczę, jak to dziś wygląda...

Poszedł do teatru i... na drugi dzień nie mogłem go poznać: w starcu ocknął się

mój Stach Wokulski: Wyprostował się, oko nabrało blasku, głos siły...

Od tej pory chodził na wszelkie przedstawienia, koncerty i odczyty.

Wkrótce pojechał do Bułgarii, gdzie zdobył swój olbrzymi majątek, a w parę

miesięcy po jego powrocie jedna stara plotkarka (pani Meliton) powiedziała mi,

że Stach jest zakochany...

296

Roześmiałem się z tej gawędy, bo przecież kto się kocha, nie wyjeżdża na

wojnę. Dopiero teraz, niestety! Zaczynam przypuszczać, że baba miała rację...

Chociaż z tym odrodzonym Stachem Wokulskim człowiek nie jest pewny. A

nuż?... O, to śmiałbym się z doktora Szumana, który tak żartuje z polityki!...

ROZDZIAŁ DRUGI:

PAMIĘTNIK STAREGO SUBIEKTA

Sytuacja polityczna jest tak niepewna, że wcale by mnie nie zdziwiło, gdyby

około grudnia wybuchła wojna.

Ludziom ciągle się zdaje, że wojna może być tylko na wiosnę; widać

zapomnieli, że wojny: pruska i francuska, rozpoczynały się w lecie. Nie

rozumiem zaś, skąd wyrósł przesąd przeciw kampaniom zimowym?... W zimie

stodoły są pełne, a droga jak mur; tymczasem na wiosnę u chłopa jest

przednówek, a drogi jak ciasto; przejedzie bateria i możesz się w tym miejscu

kąpać. Lecz z drugiej strony - zimowe noce, które ciągną się po kilkanaście

godzin, potrzeba ciepłej odzieży i mieszkań dla wojska, tyfus... Doprawdy,

nieraz dziękuję Bogu, że mnie nie stworzył Moltkem; on musi kręcić głową,

nieborak!...

Austriacy, a raczej Węgrzy już na dobre wleźli do Bośni i Hercegowiny, gdzie

ich bardzo niegościnnie przyjmują. Znalazł się nawet jakiś Hadżi Loja, podobno

znakomity partyzant, który im napędza dużo zgryzot. Szkoda mi węgierskiej

piechoty, ale też i dzisiejsi Węgrzy diabła warci. Kiedy ich w roku dusił

szwarcgelber, krzyczeli: każdy naród ma prawo bronić swojej wolności!... A

dziś co?... Sami pchają się do Bośni, gdzie ich nie wołano, a broniących się

Bośniaków nazywają złodziejami i rozbójnikami.

Dalibóg, coraz mniej rozumiem politykę! I kto wie, czy Stach Wokulski nie ma

racji, że przestał się nią zajmować (jeżeli przestał?...).

Ale co ja rozprawiam o polityce, skoro w moim własnym życiu zaszła ogromna

zmiana. Kto by uwierzył, że już od tygodnia nie zajmuję się sklepem;

tymczasowo, rozumie się, bo inaczej chyba oszalałbym nudów.

Rzecz jest taka. Pisze do mnie Stach z Paryża (prosił mnie o to samo przed

wyjazdem), ażebym się zaopiekował kamienicą, którą kupił od Łęckich. „Nie

miała baba kłopotu!...”, myślę, ale cóż robić?... Zdałem sklep Lisieckiemu i

Szlangbaumowi, a sam - jazda w Aleje Jerozolimskie na zwiady.

Przed wyjściem pytam Klejna, który mieszka w Stachowej kamienicy, aby mi

powiedział, jak tam idzie. Zamiast odpowiedzieć, wziął się za głowę.

- Jest tam jaki rządca? - Jest - mówi Klejn krzywiąc się. - Mieszka na trzecim

piętrze od frontu. - Dosyć!... - mówię - dosyć, panie Klejn!... - (Nie lubię

bowiem słuchać cudzych opinii pierwej, nim zobaczę na własne oczy. Zresztą

Klejn, chłopak młody, łatwo mógłby wpaść w zarozumiałość pomiarkowawszy,

że starsi zapytują go o informacje.)

297

Ha! trudno... Posyłam tedy do odprasowania mój kapelusz, płacę dwa złote, na

wszelki wypadek biorę do kieszeni krócicę i maszeruję gdzieś aż za kościół

Aleksandra.

Patrzę: dom żółty o trzech piętrach, numer ten sam, bal... nawet już na tabliczce

znajduję nazwisko Stanisława Wokulskiego... (Widocznie kazał ją przybić stary

Szlangbaum.)

Wchodzę na podwórko... oj! niedobrze... Pachnie bestia jak apteka. Śmietnik

naładowany do wysokości pierwszego piętra, wszystkimi zaś rynsztokami płyną

mydliny. Dopiero teraz spostrzegłem, że na parterze w dziedzińcu znajduje się

„Pralnia paryska”, z dziewuchami jak dwugarbne wielbłądy. To dodało mi

otuchy.

Wołam tedy: „Stróż!...”” Przez chwilę nie widać nikogo, nareszcie pokazuje się

baba tłusta i tak zasmolona, że nie mogę pojąć, jakim sposobem podobna ilość

brudu mieści się w sąsiedztwie pralni, i do tego paryskiej.

- Gdzie stróż? - pytam dotykając ręką kapelusza.

- A czego to?... - odwarknęła baba.

- Przychodzę w imieniu właściciela domu.

- Stróż siedzi w kozie - mówi baba.

- Za cóż to?

- O ... ciekawy pan!... - wrzasnęła. - Za to, że mu gospodarz pensji nie płaci.

Ładnych rzeczy dowiaduję się na wstępie!

Naturalnie poszedłem od stróża do rządcy, na trzecie piętro. Już na drugim

piętrze słyszę krzyk dzieci, jakieś trzaskanie i głos kobiety wołającej:

- A gałgany!... a nicponie!... a masz!... a masz!...

Drzwi otwarte, we drzwiach jakaś jejmość w nieco białym kaftaniku wali troje

dzieci rzemieniem, aż świszcze.

- Przepraszam - mówię - czy nie przeszkadzam?... Na mój widok dzieci

rozpierzchły się w głąb mieszkania, a jejmość w kaftaniku chowając za siebie

rzemień zapytała zmieszana:

- Czy nie pan gospodarz?...

- Nie gospodarz, ale... przychodzę w jego imieniu do szanownego małżonka

pani... Jestem Rzecki...

Jejmość chwilę przypatrywała mi się z niedowierzaniem, nareszcie rzekła:

- Wicek, biegnij do składu po ojca... A pan może pozwoli do saloniku...

Między mną i drzwiami wyrwał się obdarty chłopak i dopadłszy schodów

począł zjeżdżać na poręczy na dół. Ja zaś, zażenowany, wszedłem do saloniku,

którego główną ozdobę stanowiła kanapa z wyłażącym na środku włosieniem.

- Oto los rządcy - odezwała się pani wskazując mi nie mniej obdarte krzesło. -

Mój mąż służy niby to bogatym panom, a gdyby nie chodził do składu węgli i

nie przepisywał u adwokatów, nie mielibyśmy co włożyć w usta. Oto nasze

mieszkanie, niech pan spojrzy - mówiła - za trzy ciupy dopłacamy sto

osiemdziesiąt rubli rocznie...

298

Nagle od strony kuchni doleciało nas niepokojące syczenie. Jejmość w kaftaniku

wybiegła szepcząc po drodze:

- Kaziu! idź do sali i uważaj na tego pana...

Istotnie, weszła do pokoju dziewczynka bardzo mizerna, w brązowej sukience i

Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название