Lalka
Lalka читать книгу онлайн
Lalka (1890) ukazywa?a si? pierwotnie w odcinkach na ?amach warszawskiego "Kuriera Codziennego". Pisarz podj?? w niej m.in. dyskusj? o idealistach i romantycznej mi?o?ci. Stanis?aw Wokulski zakocha? si? w arystokratce Izabeli ??ckiej i ca?e swoje ?ycie podporz?dkowa? zdobyciu tej kobiety. Zrezygnowa? z pracy naukowej, zacz?? gromadzi? maj?tek, stara? si? wej?? do wy?szych sfer, gdy? wydawa?o mu si?, ?e tym sposobem zbli?y si? do ukochanej. Jednak powie?? Prusa mo?na odczytywa? r??nie. Jego historia "dzia?a za spraw? swojej magicznej podw?jno?ci, kt?r? maj? tylko arcydzie?a", pisa?a Olga Tokarczuk. Autor przekazuje czytelnikom wiedz? o schy?ku XIX wieku, lecz tak?e ujawnia podstawowe "prawdy psychologiczne", kt?re nie uleg?y dzia?aniu czasu.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
brudnych pończoszkach. Usiadła na krześle przy drzwiach i wpatrywała się we
mnie wzrokiem o tyle podejrzliwym, o ile smutnym. Nigdy bym doprawdy nie
sądził, że na stare lata wezmą mnie za złodzieja...
Siedzieliśmy tak z pięć minut milcząc i obserwując się wzajemnie, gdy nagle
rozległ się krzyk i łoskot na schodach i, w tej chwili wbiegł z sieni ów obdarty
chłopak, zwany Wickiem, za którym ktoś gniewnie wołał:
- A szelmo!... dam ja ci...
Odgadłem, że Wicek musi mieć żywy temperament i że ten, kto mu wymyśla,
jest jego ojcem. Jakoż istotnie ukazał się sam pan rządca w poplamionym
surducie i w spodniach u dołu oberwanych. Miał przy tym gęsty, szpakowaty
zarost i czerwone oczy.
Wszedł, grzecznie ukłonił mi się i zapytał:
- Wszak mam honor z panem Wokulskim?
- Nie, panie, jestem tylko przyjacielem i dysponentem pana Wokulskicgo...
- A tak!... - przerwał mi wyciągając do uścisku rękę. - Miałem przyjemność
zauważyć pana w sklepie... Piękny sklep! - westchnął. - Z takich sklepów rodzą
się kamienice, a... a z majątków ziemskich - takie oto mieszkania...
- Pan dobrodziej miał majątek? - spytałem.
- Ba!... Ale co tam... Zapewne chce pan poznać bilans tej kamienicy? - odparł
rządca. - Otóż powiem krótko. Mamy dwa rodzaje lokatorów: jedni już od pół
roku nie płacą nikomu, inni płacą magistratowi kary lub zaległe podatki za
gospodarza. Przy tym stróż nie odbiera pensji, dach zacieka, cyrkuł ekscytuje
nas, ażebyśmy wywieźli śmiecie, jeden lokator wytoczył nam proces o piwnicę,
a dwu lokatorów procesją się o obelgi z powodu strychu... Co się zaś tyczy -
dodał po chwili, nieco zmieszany - co się zaś tyczy dziewięćdziesięciu rubli,
które ja będę winien szanownemu panu Wokulskiemu...
- Nie niepokój się pan - przerwałem mu. - Stach, to jest pan Wokulski, zapewne
umorzy pański dług do października, a następnie zawrze z panem nowy układ.
Ubogi eks-właściciel majątku ziemskiego serdecznie uściskał mi obie ręce.
Taki rządca, który miał kiedyś własne dobra, wydawał mi się bardzo ciekawą
osobistością; ale jeszcze ciekawszym wydał mi się dom, który nie przynosi
żadnych dochodów Z natury jestem nieśmiały: wstydzę się rozmawiać z
nieznanymi ludźmi, a prawie boję się wchodzić do cudzych mieszkań... (Boże
miłosierny! jak ja już dawno nie byłem w cudzym mieszkaniu...) Tym razem
jednak wstąpił we mnie jakiś diabeł i koniecznie zapragnąłem poznać lokatorów
tej dziwnej kamienicy.
W roku 1849 bywało goręcej, a przecie szedł człowiek naprzód!...
299
- Panie - odczuwałem się do rządcy - czy byłbyś łaskaw... przedstawić mnie
niektórym lokatorom... Stach... to jest pan Wokulski...prosił mnie o - zajęcie się
jego interesami, dopóki nie wróci z Paryża...
- Paryż!... - westchnął rządca. - nam Paryż jeszcze z roku 1859. Pamiętam, jak
przyjmowali cesarza, kiedy wracał z kampanii włoskiej...
- Pan - zawołałem - pan widziałeś triumfalny powrót Napoleona do Paryża?...
Wyciągnął do mnie rękę i odparł:
- Widziałem lepszą rzecz, panie... Podczas kompanii byłem we Włoszech i
widziałem, jak Włosi przyjmowali Francuzów w wigilię bitwy pod Magentą...
- Pod Magentą?... W roku 1859?... - spytałem.
- Pod Magentą, panie...
Popatrzyliśmy sobie w oczy z tym eks-obywatelem, który nie mógł zdobyć się
na wywabienie plam ze swego surduta. Popatrzyliśmy sobie - mówię - w oczy.
Magenta... Rok 1859 ... Eh! Boże miłosierny...
- Powiedz pan - rzekłem - jak to was przyjmowali Włosi w wigilię bitwy pod
Magentą?
Ubogi eks-obywatel siadł na wydartym fotelu i mówił: - W roku 1859, panie
Rzecki... Zdaje mi się, że mam honor...
- Tak, panie, jestem Rzecki, porucznik, panie, węgierskiej piechoty panie...
Znowu popatrzyliśmy sobie w oczy. Eh! Boże miłosierny...
- Mów pan dalej, panie szlachcicu - rzekłem ściskając go za rękę.
- W roku 1859 - prawił eks-obywatel - byłem o dziewiętnaście lat młodszy niż
dziś i miałem z dziesięć tysięcy rubli rocznie... Na owe czasy! panie Rzecki...
Co prawda, brało się nie tylko procent, ale i coś z kapitału. Więc, jak przyszło
uwłaszczenie...
- No - rzekłem - chłopi są także ludźmi, panie...
- Wirski - wtrącił rządca.
- Panie Wirski - rzekłem - chłopi...
- Wszystko mi jedno - przerwał - czym są chłopi. Dość, że w roku miałem z
dziesięć tysięcy rubli dochodu (łącznie z pożyczkami) i byłem we Włoszech.
Ciekawy byłem, jak wygląda kraj, z którego wypędzają Szwaba... A żem nie
miał żony i dzieci, nie miałem dla kogo oszczędzać życia, więc przez
amatorstwo jechałem z przednią strażą francuską... Szliśmy pod Magentę, panie
Rzecki, choć nie wiedzieliśmy jeszcze, ani dokąd idziemy, ani kto z nas jutro
zobaczy zachodzące słońce... Pan zna to uczucie, kiedy człowiek niepewny jutra
znajdzie się w kompanii ludzi również niepewnych jutra?...
- Czy ja znam!... - Jedź pan dalej, panie Wioski...
- Niech mnie kaczki zdepczą - mówił ubogi eks-obywatel - że to są
najpiękniejsze chwile w życiu. Jesteś młody, wesół, zdrów, nie masz na karku
żony i dzieci, pijesz i śpiewasz, i co chwilę spoglądasz na jakąś ciemną ścianę,
za którą ukrywa się nasze jutro... Hej! - wołasz- lejcie mi wina, bo nie wiem, co
jest za tą ciemną ścianą... Hej!... wina. Nawet pocałunków... Panie Rzecki -
szepnął nachylając się rządca.
300
- Więc tedy, jakeście szli z przednią strażą pod Magentę?...-przerwałem mu.
- Szliśmy z kirasjerami - mówił rządca. - Pan znasz kirasjerów, panie Rzecki?...
Na niebie świeci jedno słońce, ale w szwadronie kirasjerów jest sto słońc...
- Ciężka to jazda - wtrąciłem. - Piechota gryzie ją jak stalowy dziadek orzechy...
- Zbliżamy się tedy, panie Rzecki, do jakiejś włoskiej mieściny, aż chłopi
tamtejsi dają znać, że niedaleko stoi korpus austriacki. Szlemy ich tedy do
miasteczka z rozkazem, a właściwie z prośbą, ażeby mieszkańcy, gdy nas
zobaczą, nie wydawali żadnych okrzyków...
- Rozumie się - rzekłem. - Kiedy nieprzyjaciel w sąsiedztwie...
- W pół godziny - ciągnął rządca - jesteśmy w mieście. Ulica wąska, po obu
stronach naród, ledwie można przejechać czwórkami, a w oknach i na balkonach
kobiety... Jakie kobiety, panie Rzecki!...Każda ma w ręku bukiet z róż. Ci,
którzy stoją na ulicy, ani pary z ust...bo Austriacy blisko... Ale tamte, co na
balkonach, skubią, panie, swoje bukiety i spoconych, pyłem okrytych kirasjerów
zasypują listkami z róż jak śniegiem... Ach, panie Rzecki, gdybyś widział ten
śnieg: amarantowy, różowy, biały, i te ręce, i te Włoszki... Pułkownik tylko
dotykał ręką ust na prawo, i na lewo słał pocałunki. A tymczasem śnieg
różanych listków zasypywał złote kirysy, hełmy i parskające konie... Na domiar
jakiś stary Włoch, z krzywym kijem i siwymi włosami do kołnierza, zastąpił
drogę pułkownikowi. Schwycił za szyję jego konia, pocałował goi krzyknąwszy:
Eviva Italia!, padł trupem na miejscu... - Taka była nasza wigilia przed
Magentą! To mówił eks-obywatel, a z oczu spływały mu łzy na poplamiony
surdut.
- Niech mnie diabli wezmą, panie Wirski! - zawołałem - jeżeli Stach nie odda
panu darmo tego mieszkania.
- Sto osiemdziesiąt rubli dopłacam! - szlochał rządca.
Obtarliśmy oczy.
- Panie- mówię - Magenta Magentą, a interes interesem. Może przedstawisz
mnie pan kilku lokatorom. - Chodź pan - odpowiedział rządca zrywając się z
obdartego fotelu. - Chodź pan, pokażę panu najosobliwszych...
Wybiegł z saloniku i wtykając głowę do drzwi, zdaje mi się kuchennych,
zawołał:
- Maniu! ja wychodzę... A z tobą, Wicek, obrachujemy się wieczorem...
