Lalka
Lalka читать книгу онлайн
Lalka (1890) ukazywa?a si? pierwotnie w odcinkach na ?amach warszawskiego "Kuriera Codziennego". Pisarz podj?? w niej m.in. dyskusj? o idealistach i romantycznej mi?o?ci. Stanis?aw Wokulski zakocha? si? w arystokratce Izabeli ??ckiej i ca?e swoje ?ycie podporz?dkowa? zdobyciu tej kobiety. Zrezygnowa? z pracy naukowej, zacz?? gromadzi? maj?tek, stara? si? wej?? do wy?szych sfer, gdy? wydawa?o mu si?, ?e tym sposobem zbli?y si? do ukochanej. Jednak powie?? Prusa mo?na odczytywa? r??nie. Jego historia "dzia?a za spraw? swojej magicznej podw?jno?ci, kt?r? maj? tylko arcydzie?a", pisa?a Olga Tokarczuk. Autor przekazuje czytelnikom wiedz? o schy?ku XIX wieku, lecz tak?e ujawnia podstawowe "prawdy psychologiczne", kt?re nie uleg?y dzia?aniu czasu.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
dokładnie mówiąc, nigdy nie był aniołem, osobliwie w ostatnich czasach, ale
zawsze straszne spotkało mnie nieszczęście... Nieopłakane, niepowetowane!...
- No, przez ostatnie pół roku...
- Co pan mówisz - pół roku?... - zawołała. - Nieszczęśliwy mój Jaś był ze trzy
lata chory, a z osiem... Ach, panie Rzecki! Iluż nieszczęść w małżeństwie jest
źródłem to okropne piwo... Przez osiem lat, panie, jakbym nie miała męża... Ale
co to był za człowiek, panie Rzecki!...Dziś dopiero czuję cały ogrom mego
nieszczęścia...
- Bywają większe - odważyłem się wtrącić.
- O tak! - jęknęła biedna wdowa. - Ma pan zupełną rację, bywają większe
nieszczęścia. Ten na przykład Wokulski, który podobno już wrócił... Czy
prawda, że dotychczas nie znalazł żadnego zajęcia?
- Najmniejszego.
- Gdzież jada? gdzie mieszka?... - Gdzie jada?... Nie wiem nawet, czy w ogóle
jada. A gdzie mieszka?... Nigdzie.
293
- Okropność! - zapłakała pani Małgorzata. - Zdaje mi się-dodała po chwili - że
spełnię ostatnią wolę mego kochanego nieboszczyka, jeżeli poproszę pana,
ażebyś...
- Słucham panią.
- Ażebyś dał mu mieszkanie u siebie, a ja będę wam przysyłać na dół po dwa
obiady, dwa śniadania...
- Wokulski tego nie przyjmie - odezwałem się. Na to pani Małgorzata znowu w
płacz. Z rozpaczy po śmierci męża wpadła nawet w taki gniew zapalczywy, że
nazwała mnie ze trzy razy niedołęgą, człowiekiem nie znającym życia,
potworem... Nareszcie powiedziała mi, żebym poszedł precz, gdyż ona sama da
sobie radę ze sklepem. Potem przeprosiła mnie i zaklęła na wszystkie
sakramenta, abym nie obrażał się za słowa, które jej żal dyktuje.
Od tego dnia bardzo rzadko widywałem się z naszą pryncypałową. W pół roku
zaś później Stach powiedział mi, że... żeni się z panią Małgorzatą Mincel.
Popatrzyłem na niego... Machnął ręką.
- Wiem - powiedział - że jestem świnia. Ale... jeszcze najmniejsza z tych, jakie
tu u was cieszą się publicznym szacunkiem.
Po hucznym weselu, na którym (nie wiem nawet skąd) znalazło się mnóstwo
przyjaciół Wokulskiego (a jedli, bestie!... a pili zdrowie państwa młodych -
garncami!...), Stach sprowadził się na górę, do swojej żony. O ile pamiętam, za
całą garderobę miał cztery paki książek i naukowych instrumentów, a z mebli -
chyba tylko cybuch i pudło na kapelusz.
Subiekci śmieli się (naturalnie po kątach) z nowego pryncypała; mnie zaś było
przykro, że Stach tak od ręki zerwał ze swoją bohaterską przeszłością i
niedostatkiem. Dziwna bowiem jest natura ludzka: im mniej sami mamy
skłonności do męczeństwa, tym natarczywiej żądamy go od bliźnich.
- Sprzedał się starej babie - mówili znajomi - ten niby to Brutus... Uczył się,
awanturował się i... kłap!...
W liczbie zaś najsurowszych sędziów znajdowali się dwaj odpaleni konkurenci
pani Małgorzaty.
Stach jednakże bardzo prędko zamknął ludziom usta, ponieważ od razu wziął się
do roboty. Może w tydzień po ślubie przyszedł o ósmej rano do sklepu, zajął
przy biurku miejsce nieboszczyka Mincla i obsługiwał gości, rachował,
wydawał resztę, jak gdyby był tylko płatnym subiektem. Zrobił nawet więcej, bo
już w drugim roku wszedł w stosunki z moskiewskimi kupcami, co bardzo
korzystnie oddziałało na interesa. Mogę powiedzieć, że za jego rządów potroiły
się nasze obroty.
Odetchnąłem widząc, że Wokulski nie myśli darmo jeść chleba; a i subiekci
przestali się uśmiechać przekonawszy się, że Stach w sklepie więcej pracuje niż
oni, i w dodatku - ma jeszcze niemałe obowiązki na górze. My odpoczywaliśmy
przynajmniej w święta; podczas gdy on, nieborak, właśnie w święto od rana
musiał brać żonę pod pachę i maszerować - przed południem do kościoła, po
południu - z wizytami, wieczorem do teatru.
294
Przy młodym mężu w panią Małgorzatę jakby nowy duch wstąpił. Kupiła sobie
fortepian i zaczęła uczyć się muzyki od jakiegoś starego profesora, ażeby - jak
mówiła - „nie budził w Stasieczku zazdrości”. Godziny zaś wolne od fortepianu
przepędzała na konferencjach z siewcami, modystkami, fryzjerami i dentystami
robiąc się przy ich pomocy co dzień piękniejszą. A jaka ona była tkliwa dla
męża!... Nieraz przesiadywała po kilka godzin w sklepie, tylko wpatrując się w
Stasiulka. Dostrzegłszy zaś, że między kundmankami trafiają się przystojne,
cofnęła Stacha z sali frontowej za szafy i jeszcze kazała mu zrobić tam budkę, w
której, siedząc jak dzikie zwierzę, prowadził księgi sklepowe.
Pewnego dnia słyszę w owej budce straszny łoskot... Wpadam ja, wpadają
subiekci... Co za widok!... Pani Małgorzata leży na podłodze przywalona
biurkiem i oblana atramentem, krzesełko złamane, Stach zły i zmieszany...
Podnieśliśmy płaczącą z bólu jejmość i z rozmaitych jej półsłówek
domyśliliśmy się, że to ona sama narobiła tego rwetesu usiadłszy niespodzianie
na kolanach mężowi. Kruche krzesło złamało się pod dubeltowym ciężarem, a
jejmość chcąc ratować się od upadku chwyciła za biurko i z całym kramem
obaliła je na siebie.
Stach z wielkim spokojem przyjmował hałaśliwe dowody małżeńskiej czułości,
na pociechę topiąc się w rachunkach i korespondencjach kupieckich. Jejmość
zaś, zamiast ochłonąć, gorączkowała się coraz bardziej; a gdy jej małżonek,
znudzony siedzeniem czy też dla załatwienia jakiego interesu, wyszedł kiedy na
miasto, biegła za nim... podpatrywać, czy nie idzie na schadzkę!...
Niekiedy, osobliwie podczas zimy, Stach wymykał się na tydzień z domu do
znajomego leśnika, polował tam całe dnie i włóczył się po lasach. Wówczas
pani już trzeciego dnia jechała w pogoń za swym kochanym zbiegiem, chodziła
za nim po gąszczu i w rezultacie - przywoziła chłopa do Warszawy.
Przez dwa pierwsze lata tego rygoru Wokulski milczał. W trzecim roku począł
co wieczór zachodzić do mego pokoju na gawędkę o polityce. Czasami, gdyśmy
się rozgadali o dawnych czasach, on obejrzawszy się po pokoju nagle urywał
poprzednią rozmowę i zaczynał jakąś nową:
- Słuchaj mnie, Ignacy...
Wtedy jednakże, jakby na komendę, wpadała z góry służąca wołając:
- Pani prosi!... pani chora!...
A on, biedak, machał ręką i szedł do jejmości nie zacząwszy nawet tego, co
chciał mi powiedzieć.
Po upływie trzech lat takiego życia, któremu zresztą nie można Było nic
zarzucić, poznałem, że stalowy ten człowiek zaczyna się giąć w aksamitnych
objęciach jejmości. Pobladł, pochylił się, zarzucił swoje uczone książki, a wziął
się do czytania gazet i każdą chwilę wolną przepędzał ze mną na rozmowie o
polityce. Czasami opuszczał sklep przed ósmą i zabrawszy jejmość szedł z nią
do teatru albo z wizytą, a nareszcie - zaprowadził u siebie przyjęcia wieczorne,
na których zbierały się damy, stare jak grzech śmiertelny, i panowie, już
pobierający emeryturę i grający w wista.
295
Stach jeszcze z nimi nie grał; chodził dopiero około stolików i przypatrywał się.
- Stachu - mówiłem nieraz - strzeż się!... Masz czterdzieści trzy lat... W tym
wieku Bismarck dopiero zaczynał karierę...
Takie albo tym podobne wyrazy budziły go na chwilę. Rzucał się wtedy na fotel
i oparłszy głowę na ręku myślał. Wnet jednak biegła do niego pani Małgorzata
wołając:
- Stasiulku! znowu się zamyślasz, to bardzo źle... A tam panowie nie mają
wina...
Stach podnosił się, wydostawał nową butelkę z kredensu, nalewał wino w osiem
kieliszków i obchodził stoły, przypatrując się, jak panowie grają w wista.
W ten sposób powoli i stopniowo lew przerabiał się na wołu. Kiedym go widział
w tureckim szlafroku, w haftowanych paciorkami pantoflach i w czapeczce z