Lalka
Lalka читать книгу онлайн
Lalka (1890) ukazywa?a si? pierwotnie w odcinkach na ?amach warszawskiego "Kuriera Codziennego". Pisarz podj?? w niej m.in. dyskusj? o idealistach i romantycznej mi?o?ci. Stanis?aw Wokulski zakocha? si? w arystokratce Izabeli ??ckiej i ca?e swoje ?ycie podporz?dkowa? zdobyciu tej kobiety. Zrezygnowa? z pracy naukowej, zacz?? gromadzi? maj?tek, stara? si? wej?? do wy?szych sfer, gdy? wydawa?o mu si?, ?e tym sposobem zbli?y si? do ukochanej. Jednak powie?? Prusa mo?na odczytywa? r??nie. Jego historia "dzia?a za spraw? swojej magicznej podw?jno?ci, kt?r? maj? tylko arcydzie?a", pisa?a Olga Tokarczuk. Autor przekazuje czytelnikom wiedz? o schy?ku XIX wieku, lecz tak?e ujawnia podstawowe "prawdy psychologiczne", kt?re nie uleg?y dzia?aniu czasu.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
- Ja nie gospodarz, żeby się tatko ze mną rachował - odpowiedział mu dziecięcy
głos.
- Daruj mu pan - szepnąłem do rządcy.
- Akurat!... - odparł. - Nie zasnąłby, gdyby nie dostał wałów. Dobry chłopak -
mówił - sprytny chłopak, ale szelma!...
Wyszliśmy z mieszkania i zatrzymaliśmy się przede drzwiami obok schodów.
Rządca ostrożnie zapukał, a mnie wszystka krew uciekła z głowy do serca, a z
serca do nóg. Może nawet z nóg uciekłaby do butów i gdzieś het! po schodach
aż do bramy, gdyby nie odpowiedziano z wnętrza:
- Proszę!...
301
Wchodzimy.
Trzy łóżka. Na jednym z książką w ręku i nogami opartymi o poręcz leży jakiś
młody człowiek z czarnym zarostem i w studenckim mundurku; na dwu zaś
innych łóżkach pościel wygląda tak, jakby przez ten pokój przeleciał huragan i
wszystko do góry nogami przewrócił. Widzę też kufer, pustą walizkę tudzież
mnóstwo książek leżących na półkach, na kufrze i na podłodze. Jest nareszcie
kilka krzeseł giętych i zwyczajnych i niepoliturowany stół, na którym
przyjrzawszy się uważniej spostrzegłem wymalowaną szachownicę i
poprzewracane szachy.
W tej chwili mdło mi się zrobiło; obok szachów bowiem spostrzegłem dwie
trupie główki: w jednej był tytoń, a w drugiej... cukier!...
- Czego to? - zapytał młody człowiek z czarnym zarostem nie podnosząc się z
łóżka.
- Pan Rzecki, plenipotent gospodarza... - odezwał się rządca wskazując na mnie.
Młody człowiek oparł się na łokciu i bystro patrząc na mnie rzekł:
- Gospodarza?... W tej chwili ja tu jestem gospodarzem i wcale sobie nie
przypominam, ażebym mianował plenipotentem tego pana...
Odpowiedź była tak uderzająco prosta, że obaj z Wirskim osłupieliśmy. Młody
człowiek tymczasem ociężale podniósł się z łóżka i bez zbytniego pośpiechu
począł zapinać spodnie i kamizelkę. Pomimo całej systematyczności, z jaką
oddawał się temu zajęciu, jestem pewny, że przynajmniej połowa guzików jego
garderoby pozostała nie zapiętą.
- Aaa!... - ziewnął.
- Niech panowie siadają - rzekł manewrując ręką w taki sposób, że nie
wiedziałem, czy każe nam umieścić się w walizie czy na podłodze.
- Gorąco, panie Wirski - dodał - prawda?... Aaa!...
- Właśnie sąsiad z przeciwka skarży się na panów dobrodziejów... - odparł z
uśmiechem rządca. - O cóż to?
- Że panowie chodzą nago po pokoju...
Młody człowiek oburzył się.
- Zwariował stary czy co?... On może chce, żebyśmy się ubierali w futra na taką
spiekotę?... Bezczelność! słowo honoru daję...
- No - mówił rządca - niech panowie raczą uwzględnić, że on ma dorosłą córkę.
- A cóż mnie do tego?... Ja nie jestem jej ojcem. Stary błazen! słowo honoru, i
przy tym łże, bo nago nie chodzimy.
- Sam widziałem... - wtrącił rządca.
- Słowo honoru, kłamstwo! - zawołał młody człowiek rumieniąc się z gniewu. -
Prawda, że Maleski chodzi bez koszuli, ale w majtkach, a Patkiewicz chodzi bez
majtek, lecz za to w koszuli. Panna Leokadia więc widzi cały garnitur.
- Tak, i musi zasłaniać wszystkie okna - odparł rządca.
- To stary zasłania, nie ona - odparł student machając ręką. -Ona wygląda przez
szpary między firanką a oknem. Zresztą, proszę pana: jeżeli pannie Leokadii
wolno drzeć się na całe podwórko, to znowu Maleski i Patkiewicz mają prawo
302
chodzić po swoim pokoju, jak im się podoba. Mówiąc to młody człowiek
spacerował wielkimi krokami. Ile razy zaś stanął do nas tyłem, rządca mrugał na
mnie i robił miny oznaczające wielką desperację. Po chwili milczenia odezwał
się:
- Panowie dobrodzieje winni nam są za cztery miesiące... - O, znowu swoje!... -
wykrzyknął młody człowiek wsadzając ręce w kieszenie. - Ileż razy jeszcze
będę musiał powtarzać panu, ażeby pan o tych głupstwach nie gadał ze mną,
tylko albo z Patkiewiczem, albo z Maleskim?... To przecie tak łatwo pamiętać:
Maleski płaci za miesiące parzyste, luty, kwiecień, czerwiec, a Patkiewicz za
nieparzyste: marzec, maj, lipiec...
- Ależ nikt z panów nigdy nie płaci! - zawołał zniecierpliwiony rządca.
- A któż winien, że pan nie przychodzi we właściwej porze?!...wrzasnął młody
człowiek wytrząsając rękoma. - Sto razy słyszałeś pan, że do Maleskiego należą
miesiące parzyste, a do Patkiewicza nieparzyste...
- A do pana dobrodzieja?...
- A do mnie, łaskawy panie, żadne - wołał młody człowiek grożąc nam pod
nosami - bo ja z zasady nie płacę za komorne. Komu mam płacić?... Za co?...
Cha! cha dobrzy sobie...
Począł chodzić jeszcze prędzej po pokoju śmiejąc się i gniewając. Nareszcie
zaczął świstać i wyglądać przez okno, hardo odwróciwszy się tyłem do nas...
Mnie już zabrakło cierpliwości.
- Pozwoli pan zrobić uwagę - odezwałem się - że takie nieuszanowanie umowy
jest dość oryginalne... Ktoś daje panu mieszkanie, a pan uważa za stosowne nie
płacić mu.
- Kto mi daje mieszkanie?!... - wrzasnął młody człowiek siadając na oknie i
huśtając się w tył, jakby miał zamiar rzucić się z trzeciego piętra. - Ja sam
zająłem to mieszkanie i będę w nim dopóty, dopóki mnie nie wyrzucą.
Umowy!... paradni są z tymi umowami... Jeżeli społeczeństwo chce, ażebym mu
płacił za mieszkanie, to niechaj samo płaci mi tyle za korepetycje, żeby z nich
wystarczyło na komorne... Paradni są!... Ja za trzy godziny lekcji co dzień mam
piętnaście rubli na miesiąc, za jedzenie biorą ode mnie dziewięć rubli, za pranie
i usługę trzy...A mundur, a wpis?... I jeszcze chcą, żebym za mieszkanie płacił.
Wyrzućcie mnie na ulicę - mówił zirytowany - niech mnie złapie hycel i da
pałką w łeb... Do tego macie prawo, ale nie do uwag i wymówek...
- Nie rozumiem pańskiego uniesienia - rzekłem spokojnie.
- Mam się czego unosić! - odparł młody człowiek huśtając się coraz mocniej w
stronę podwórka: - Społeczeństwo, jeżeli nie zabiło mnie przy urodzeniu, jeżeli
każe mi się uczyć i zdawać kilkanaście egzaminów, zobowiązało się tym
samym, że mi da pracę ubezpieczającą -mój byt... Tymczasem albo nie daje mi
pracy, albo oszukuje mnie na wynagrodzeniu... Jeżeli więc społeczność
względem mnie nie dotrzymuje umowy, z jakiej racji żąda, abym ja jej
dotrzymywał względem niego. Zresztą co tu gadać, z zasady nie płacę
komornego, i basta: Tym bardziej że obecny właściciel domu nie budował tego
303
domu; nie wypalał cegieł, nie rozrabiał wapna, nie murował, nie narażał się na
skręcenie karku. Przyszedł z pieniędzmi, może ukradzionymi, zapłacił innemu,
który może także okradł kogo, i na tej zasadzie chce mnie zrobić swoim
niewolnikiem. Kpiny ze zdrowego rozsądku!
- Pan Wokulski - rzekłem powstając z krzesła - nie okradł nikogo... Dorobił się
majątku pracą i oszczędnością...
- Daj pan spokój! - przerwał młody człowiek. - Mój ojciec był zdolnym
lekarzem, pracował dniem i nocą, miał niby to dobre zarobki oszczędził...
raptem trzysta rubli na rok! A że wasza kamienica kosztuje dziewięćdziesiąt
tysięcy rubli; więc na kupienie jej za cenę uczciwej pracy mój ojciec musiałby
żyć i zapisywać recepty przez trzysta lat... Nie uwierzę zaś, ażeby ten nowy
właściciel pracował od trzystu lat...
W głowie zaczęło mi krążyć od tych wywodów; młody człowiek zaś mówił
dalej:
- Możecie nas wypędzić, owszem!... Wtedy dopiero przekonacie się, coście
stracili. Wszystkie praczki, wszystkie kucharki z tej kamienicy stracą humor, a
pani Krzeszowska już bez przeszkody zacznie śledzić swoich sąsiadów,
rachować każdego gościa, który przychodzi do nich wizytą, i każde ziarno
kaszy, które sypią do garnka... Owszem, wypędźcie nas!... Wtedy dopiero panna
Leokadia zacznie wyśpiewywać swoje gamy i wokalizy z rana sopranem, a po