-->

Lalka

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Lalka, Prus Boles?aw-- . Жанр: Любовно-фантастические романы. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Lalka
Название: Lalka
Автор: Prus Boles?aw
Дата добавления: 15 январь 2020
Количество просмотров: 152
Читать онлайн

Lalka читать книгу онлайн

Lalka - читать бесплатно онлайн , автор Prus Boles?aw

Lalka (1890) ukazywa?a si? pierwotnie w odcinkach na ?amach warszawskiego "Kuriera Codziennego". Pisarz podj?? w niej m.in. dyskusj? o idealistach i romantycznej mi?o?ci. Stanis?aw Wokulski zakocha? si? w arystokratce Izabeli ??ckiej i ca?e swoje ?ycie podporz?dkowa? zdobyciu tej kobiety. Zrezygnowa? z pracy naukowej, zacz?? gromadzi? maj?tek, stara? si? wej?? do wy?szych sfer, gdy? wydawa?o mu si?, ?e tym sposobem zbli?y si? do ukochanej. Jednak powie?? Prusa mo?na odczytywa? r??nie. Jego historia "dzia?a za spraw? swojej magicznej podw?jno?ci, kt?r? maj? tylko arcydzie?a", pisa?a Olga Tokarczuk. Autor przekazuje czytelnikom wiedz? o schy?ku XIX wieku, lecz tak?e ujawnia podstawowe "prawdy psychologiczne", kt?re nie uleg?y dzia?aniu czasu.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

Перейти на страницу:

to uczy się po nocach i kupuje książki. Jego znowu ojciec wolałby te pieniądze

użyć na proces o jakiś tam majątek po dziadku... Słyszałeś przecie, co mówił.

- Cóż on myśli robić z tą nauką? - rzekłem.

- Mówi, że pojedzie do Kijowa, do uniwersytetu. Ha! niech jedzie - prawił

Machalski - może choć jeden subiekt wyjdzie na człowieka. Ja mu tam nie

przeszkadzam; kiedy jest w piwnicy, nie napędzamy go do roboty; niech sobie

czyta. Ale na górze dokuczają mu subiekci i goście.

- A co na to Hopfer?

- Nic - ciągnął Machalski zakładając nową łojówkę w żelazny lichtarz z rączką.

- Hopfer nie chce go odstręczać od siebie, bo Kasia Hopferówna durzy się

trochę w Wokulskim, a może chłopak odzyska majątek po dziadku?...

- I on durzy się w Kasi? - spytałem.

- Ani na nią spojrzy, dzika bestia! - odparł Machalski.

Zaraz wówczas pomyślałem, że chłopak z tak otwartą głową, który kupuje

książki i nie dba o dziewczęta, mógłby być dobrym politvkiem; więc jeszcze

285

tego dnia zapoznałem się ze Stachem i od tej pory żyjemy ze sobą nie

najgorzej... Stach był jeszcze ze trzy lata u Hopfera i przez ten czas porobił dużo

znajomości ze studentami, z młodymi urzędnikami rozmaitych biur, którzy na

wyścigi dostarczali mu książek, ażeby mógł zdać egzamin do uniwersytetu.

Spośród tej młodzieży wyróżniał się niejaki pan Leon, chłopak jeszcze młody

(nie miał nawet dwudziestu lat), piękny, a mądry... a zapalczywy!... Ten jakby

był moim pomocnikiem w politycznej edukacji Wokulskiego: kiedy bowiem ja

opowiadałem o Napoleonie i wielkim posłannictwie Bonapartych, pan Leon

mówił o Mazzinim, Garibaldim i im podobnych znakomitościach. A jak on

umiał podnosić ducha!...

- Pracuj - mówił nieraz do Stacha - i wierz, bo silna wiara może zatrzymać

słońce w biegu, a nie dopiero polepszyć stosunki ludzkie.

- A może mnie wysłać do uniwersytetu? - zapytał Stach.

- Jestem pewien - odparł Leon z zaiskrzonymi oczyma - że gdybyś choć przez

chwilę miał taką wiarę jak pierwsi apostołowie, jeszcze dziś znalazłbyś się w

uniwersytecie...

- Albo u wariatów - mruknął Wokulski.

Leon począł biegać po pokoju i trząść rękoma.

- Co za lód w tych sercach!... co za chłód!... co za upodlenie!... wołał - jeżeli

nawet taki człowiek jak ty jeszcze nie ufa. Więc przypomnij sobie; coś już zrobił

w tak krótkim czasie: tyle umiesz, że mógłbyś dzisiaj zdawać egzamin...

- Co ja tam zrobię!... - westchnął Stach.

- Ty jeden niewiele. Ale kilkudziesięciu, kilkuset takich jak ty i ja... Czy wiesz,

co możemy zrobić?...

W tym miejscu załamał mu się głos: Leon dostał spazmów. Ledwieśmy go

uspokoili.

Innym razem pan Leon wyrzucał nam brak ducha poświęcenia.

- A wiecież wy - mówił - że Chrystus mocą poświęcenia sam jeden zbawił

ludzkość?... O ileż więc świat by się udoskonalił, gdyby na nim ciągle były

jednostki gotowe do ofiary z życia!...

- Czy mam oddawać życie za tych gości, którzy mi wymyślają jak psu, czy za

tych chłopców i subiektów, którzy drwią ze mnie? - pytał Wokulski.

- Nie wykręcaj się! - zawołał pan Leon. - Chrystus zginął nawet za swoich

katów... Ale między wami nie ma ducha... Duch w was gnije... Posłuchaj zaś, co

mówi Tyrteusz: „O Sparto, ruń! nim pomnik twej wielkości, naddziadów grób,

meseński skruszy młot i na żer psom rozrzuci święte kości, i przodków cień

odegna od twych wrót...Ty, ludu, nim wróg w pętach cię powlecze, ojców twych

broń na progach domów złam i w przepaść rzuć... Niech nie wie świat, że

miecze były wśród was, lecz serca zbrakło wam!...” Serca!... - powtórzył pan

Leon.

Już to Stach w przyjmowaniu teorii pana Leona był bardzo ostrożny; ale młody

chłopak umiał wszystkich przekonywać jak Demostenes.

286

Pamiętam, że pewnego wieczora na licznym zebraniu ludzi młodszych i

starszych spłakaliśmy się wszyscy, kiedy pan Leon opowiadał o tym

doskonalszym świecie, w którym zginie głupstwo, nędza i niesprawiedliwość.

- Od tej chwili - mówił z uniesieniem - nie będzie już różnic między ludźmi.

Szlachta i mieszczanie, chłopi i Żydzi, wszyscy będą braćmi...

- A subiekci?... - odezwał się z kąta Wokulski.

Lecz przerwa ta nie zmieszała pana Leona. Nagle zwrócił się do Wokulskiego,

wyliczył wszystkie przykrości, jakie Stachowi wyrządzano w sklepie,

przeszkody, jakie stawiano mu w pracy nad nauką, i zakończył w ten sposób:

- Abyś zaś uwierzył, że jesteś nam równym i że cię kochamy jak brata, abyś

mógł uspokoić twoje serce rozgniewane na nas, oto ja... klękam przed tobą i w

imieniu ludzkości błagam cię o przebaczenie krzywd.

Istotnie, ukląkł przed Stachem i pocałował go w rękę. Zebrani rozczulili się

jeszcze bardziej, podnieśli w górę Stacha i Leona i przysięgli, że za takich ludzi,

jak oni, każdy oddałby życie. Dziś, kiedy przypominam sobie owe dzieje,

chwilami zdaje mi się, że to był sen. Co prawda, nigdy przedtem ani później nie

spotkałem takiego entuzjasty jak pan Leon. W początkach roku 1861 Stach

podziękował Hopferowi za miejsce. Zamieszkał u mnie (w tym pokoiku z

zakratowanym oknem i zielonymi firankami), rzucił handel, a natomiast począł

chodzić na akademickie wykłady jako wolny słuchacz.

Dziwne było jego pożegnanie ze sklepem; pamiętam to, bo sam po niego

przyszedłem. Hopfera ucałował, a następnie zeszedł do piwnicy uściskać

Machalskiego, gdzie zatrzymał się kilka minut. Siedząc na krześle w jadalnym

pokoju słyszałem jakiś hałas, śmiechy chłopców i gości, alem nie podejrzywał

figla.

Naraz (otwór prowadzący do lochu był w tej samej izbie) widzę, że z piwnicy

wydobywa się para czerwonych rąk. Ręce te opierają się o podłogę i tuż za nimi

ukazuje się głowa Stacha raz i drugi. Goście i chłopcy w śmiech.

- Aha! - zawołał jeden stołownik - widzisz, jak trudno bez schodów wyjść z

piwnicy? A tobie zachciewa się od razu skoczyć ze sklepu do uniwersytetu!...

Wyjdźże, kiedyś taki mądry... Stach z głębi znowu wysunął ręce, znowu chwycił

się za krawędź otworu i wydźwignął się do połowy ciała. Myślałem, że mu krew

tryśnie z policzków.

- Jak on się wydobywa... Pysznie się wydobywa!... - zawołał drugi stołownik.

Stach zaczepił nogą o podłogę i po chwili był już w pokoju. Nie rozgniewał się,

ale też nie podał ręki żadnemu koledze, tylko zabrał swój tłomoczek i szedł ku

drzwiom.

- Cóż to, nie żegnasz się z gośćmi, panie doktór!... - wołali zanim stołownicy

Hopfera.

Szliśmy przez ulicę nie mówiąc do siebie. Stach przygryzał wargi, a mnie już

wówczas przyszło na myśl, że to wydobywanie się z piwnicy jest symbolem

jego życia, które upłynęło na wydzieraniu się ze sklepu Hopfera w szerszy

świat.

287

Proroczy wypadek!... bo i do dziś dnia Stach ciągle tylko wydobywa się na

wierzch. I Bóg wie, co by dla kraju mógł zrobić taki jak on człowiek, gdyby na

każdym kroku nie usuwano mu schodów, a on nie musiał tracić czasu i sił na

samo wydzieranie się do nowych stanowisk. Przeniósłszy się do mnie pracował

po całych dniach i nocach, aż mnie nieraz złość brała. Wstawał przed szóstą i

czytał. Około dziesiątej biegł na kursa, potem znowu czytał. Po czwartej szedł

na korepetycję do kilku domów (głównie żydowskich, gdzie mu Szuman

wyrobił stosunki) i wróciwszy do domu znowu czytał i czytał, dopóki zmorzony

snem nie położył się już dobrze po północy.

Miałby z owych lekcji nie najgorsze dochody, gdyby od czasu do czasu nie

odwiedzał go ojciec, który zmienił się tylko o tyle, że nosił tabaczkowy surdut

zamiast piaskowego, a swoje papiery obwijał w chustkę niebieską. Zresztą

został taki sam jak wówczas, kiedy go poznałem. Siadał przy stoliku syna, kładł

Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название