Fallout – Powieic (СИ)
Fallout – Powieic (СИ) читать книгу онлайн
AS-R – ukrywaj?cy si? pod pseudonimem fan gry Fallout postanowi? napisa? powie?? na bazie tej niezwykle popularnej gry i udost?pni? j? zupe?nie za darmo. Robi? to sukcesywnie, publikuj?c rozdzia? po rozdziale na swoim blogu. Dzi? dzie?o jest ju? uko?czone i gotowe do pobrania w formatach: PDF, EPUB i MOBI.
T?o fabularne powie?ci Fallout, podobnie jak gry, to scenariusz typu historia alternatywna, gdzie Stany Zjednoczone pr?buj? opanowa? fuzj? nuklearn?, dzi?ki czemu mog?yby w mniejszym stopniu polega? na ropie naftowej. Nie dzieje si? tak jednak a? do 2077, zaraz po tym jak konflikt o z?o?a ropy naftowej prowadzi do wojny mi?dzy Stanami a Chinami, kt?ry ko?czy si? u?yciem bomb atomowych, przez co gra i powie?? dziej? si? w postapokaliptycznym ?wiecie.
Autor o ca?ym przedsi?wzi?ciu pisze:
Powie?? Fallout powsta?a na motywach kultowej gry z lat 90-tych. Utw?r inspirowany, gdzie z w?asnej literackiej perspektywy podejmuj? si? przedstawienia znanej wi?kszo?ci z Graczy fabu?y, lecz od nowej i zaskakuj?cej strony. Ca?o?? prowadz? w formie bloga (http://fallout-novel.blogspot.com/), na kt?ry wrzuca?em do tej pory poszczeg?lne rozdzia?y – teraz za? jest ju? dost?pna pe?na wersja ksi??ki: format pdf, mobi i epub. Ca?o?? prowadz? anonimowo, pod pseudonimem. Nie roszcz? sobie praw autorskich do dzie?a jak r?wnie? nie wi??? z nim ?adnych korzy?ci finansowych.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Potem zaczęło mu się robić niedobrze.
Rozdział 10
Kapsle, kapsle, lśniące kapsle!
115
Wedle wyliczeń niezawodnego do tej pory PipBoy’a 2000, trasa pomiędzy Nekropolis, a znajdującą się pod górskim masywem Coast Ranges Kryptą 13, mogła zostać przebyta w niespełna trzynaście dni (dwanaście i pół, jeśli mamy być dokładni).
Właśnie mijał dzień dziesiąty, a Blaine i Ochłap bynajmniej nie dochodzili do celu.
Byli w połowie drogi. Nieco na wschód od spokojnego już i prosperującego pod rządami Dobrego Człowieka, Złomowa.
Obaj słaniali się na nogach. Odczuwali obezwładniające bóle głowy, czy to w dzień przy słońcu, czy w nocy przy względnie niskiej temperaturze. Blaine pocił się niczym prosie, a Ochłap wyglądał jakby dopiero, co wyszedł z bajora wypełnionego jakąś smrodliwą, oleistą cieczą.
Blaine dawno już zaprzestał weryfikowania swojego stanu zdrowa przy pomocy licznika Geigera. Kiedy po raz pierwszy dopadły go płynne torsje (mimo, iż od dłuższego czasu nic nie jadł) i towarzyszące im zawroty głowy przypominające karuzelę z wesołego miasteczka, Blaine był już prawie pewien, że te świecące, lśniące sukinsyny z Krypty 12 posłały im zza grobu przerażającą niespodziankę. Kiedy jego wierny pies Ochłap osowiał osobliwie i również zaczął wymiotować, Blaine zyskał stuprocentową pewność.
Niespodzianką okazała się zatrważająca ilość radów, która wniknęła w ciało zarówno człowieka jak i psa.
Blaine wpadł w panikę. Jak każdy mieszkaniec post-apokaliptycznego świata (nawet pomimo swojego względnie bezpiecznego życia do-tej-pory) wiedział, iż choroba popromienna to podstępna suka, która rzadko odpuszcza z własnej woli. To znaczy, promieniowanie w końcu zanika, ale z reguły ma to miejsce wraz z rozpadem komórek delikwenta, a ten scenariusz niespecjalnie pokrzepiał Blaina.
Wiedział, że on i pies muszą dotrzeć do Krypty. Na pierwszym poziomie, przez dwadzieścia cztery godziny dyżurował lekarz. Jak tylko przekroczy gródź wejściową z wytłoczoną na niej „13”, sanitariusze rzucą mu się na ratunek i razem z psem podłączą go do wenflonu, przez który będzie płynął złocisty płyn z antyradami.
- Powinno się udać, piesku – pogłaskał Ochłapa po czubku głowy wyciągając z jego zadu strzykawkę. Pies obdarzył pana zmęczonym, pełnym udręki spojrzeniem.
W końcu, dodał pośpiesznie w myśli Blaine, cztery Greje to jeszcze nie jest tak dużo, prawda? Czytałem kiedyś o bakteriach, które z powodzeniem mogły przeżyć pięć tysięcy Grejów i jakoś nic specjalnie złego ich nie spotykało…
Niespodziewanie, a może i spodziewanie w takiej chwili, jego wewnętrzny dialog przerwał głos podświadomości:
Tylko, że ty nie jesteś bakterią, Blaine. Tak samo Ochłap. Jesteście ssakami i gdybyś jeszcze trochę pogościł się w katakumbach Nekropolis, to z pewnością sam zacząłbyś świecić i obrósł dębiną…
Blaine uznał, iż nie ma, co uprawiać czarno myślicielstwa. Podwinął nieco krótki skórzany rękaw i rozluźniając triceps, wbił w niego zawartość Stimpaka. Stimpaki były w tej sytuacji jedynym rozwiązaniem. Choroba popromienna zbierała swoje żniwo. Rozwijała się we wnętrzu każdej wystawionej na ekspozycję komórki. Te zaś rozpadały się z wolna, obumierając. Czerwona, lecznicza ciecz była tylko doraźnym substytutem prawdziwego leczenia. Mimo to stawiała nieco na nogi i Blaine żywił głęboką nadzieję, iż za jej sprawą uda im się dotrzeć do Krypty 13.
- Chodź, piesku. Damy radę. Jeszcze trochę. Już niedaleko.
Ochłap z apatycznym wyrazem pyska przebierał nogami. Gdyby w tej chwili Blaine był w stanie zobaczyć ich dwoje z perspektywy trzeciej osoby, albo jakiegoś swoistego rzutu izometrycznego, uznałby, iż ich chód z wolna zaczyna przypominać powłóczysty chód ghuli z Bakersfield.
Na karku chłopaka, tuż na linii gdzie kończyła się stylowa skóra Mela Kaminsky’ego, pojawiły się drobne czerwone plamki przypominające pęknięte naczynka krwionośne.
Choroba ta była naturalnym efektem zaabsorbowanego promieniowania w jednostkach większych niż cztery Greje.
Nazywała się skaza krwotoczna.
116
Trzy dni dzieliły Blaina i Ochłapa od zaszycia się w mroku prowadzącej do Krypty 13 jaskini. Obaj czuli się fatalnie i obaj mieli krwawe biegunki. Biegunce było najwyraźniej wszystko jedno, Blaine, Ochłap, pełen liberalizm i równouprawnienie. Do tego znaczna część karku, pleców i kończyn górnych Blaina, oraz pośladków, została spowita gremialnie pękającymi naczynkami krwionośnymi. Ochłap, porastający wypadającą gdzieniegdzie sierścią, również cierpiał na skazę krwotoczną. Były momenty, kiedy dwaj przyjaciele nie mogli iść dalej, a wszystko, czego pragnęli, to cień, zaszycie się gdzieś pod ziemią i duży zapas lodowatej, krystalicznie czystej wody.
Czcze marzenia. Blaine jako bardziej inteligentny i samoświadomy z czołgającej się przez pustynię dwójki wiedział, że jedyny ratunek leży w gabinecie lekarskim Krypty.
Dwa dni przed dotarciem do celu, było już bardzo, bardzo źle. Jak na ironię, przewrotny los postanowił jednak obdarzyć chłopaków swym szczerym i rozbrajającym uśmiechem.
Ironia ta przypominała wygranie pół miliarda dolarów w amerykańskiej loterii PowerBall przez znajdującego się w ostatnim stadium nieuleczalnego raka, dziewięćdziesięciu letniego mężczyznę, który całe życie spędził pośród należącej do północnego Maine grupy społecznej określanej z przekąsem jako: biała biedota.
117
Na środku pustyni, na ugładzonym przez wpijające się w glebę deszcze i wiejące zewsząd odwieczne wiatry, leżała przewrócona na lewy bok ciężarówka. Ciężarówkę doszczętnie już przeżarła rdza. Jej zawieszenie i podwodzie przypominało solidne złoże zanieczyszczonej miedzi, zaś opony roztopiły się pod wpływem kwaśnych deszczy. Jeden z boków eksplodował rozsadzając karoserię od wewnątrz, zaś spłowiały czerwony napis na prawym boku blaszanej plandeki i z tyłu, gdzie roleta klapy została uniesiona mniej więcej na jedną trzecią wysokości, układał się w słowa, które napromieniowany Blaine z trudem próbował rozszyfrować.
- Nuu…
- Nuuu…
Ochłap spojrzał na swojego pana mglistymi oczami. Nie potrafił czytać. Węch wciąż miał jednak dobry lecz nic, co znajdowało się w środku przewróconej groteskowo ciężarówki w uślizgu, nie zajmowało jego uwagi.
Ostatnimi czasy niewiele już zajmowało uwagę Ochłapa. Od wizyty w tym cholernym mieście pełnym trupów, sam czuł się jak trup i gdzieś w głębi swojego psiego umysłu narastał w nim lęk, że jeśli szybko nie wydarzy się coś równoważącego szalę, przyjdzie mu dokończyć żywota na tym parszywym świecie; pośród surowych, bezwzględnych piasków pustyni.
- To chyba ciężarówka dostawcza, Ochłapku. Wygląda na to, że przewozili w niej Nuka-Colę.
Ochłap nie okazał entuzjazmu swojego pana.
Blaine natomiast, chwiejnym, rachitycznym krokiem stawiającego pierwsze kroki niemowlaka, zbliżył się do przeżartej przez rdzę tylnej rolety magazynowej.
Bezwiednie i bezwolnie kopnął drewnianą, połamaną w wielu miejscach skrzynię. Odleciała upadając na piasek z cichym trzaskiem jak sflaczała ośmiornica. Wykonała trzy obroty wokół własnej osi i znieruchomiała.
Blaine wgramolił się do środka i zaczął grasować między stertami takich samych skrzynek, jak ta, którą posłał przed chwilą w powietrze. Po chwili wychynął na zewnątrz i z przerażająco apatycznym uśmiechem na twarzy, oznajmił:
- Wiesz, Ochłap, nie uwierzysz. Po prostu w to nie uwierzysz…
118
Wiecie na czym polegała sarkastyczna zagrywka losu? Wcale nie na tym, że Ochłap był chorym psem, który nie potrafił czytać i szczerze mówiąc zupełnie nie pojmował idei pieniądza. Również nie na tym, iż Blaine został poddany takiej dawce promieniowania, która zwaliła by z nóg słonia, a mimo to wciąż szedł zmierzając do celu i tuż przed sromotnym końcem, znalazł lekko ponad dwadzieścia tysięcy świetnie zachowanych kapsli po Nuka-Coli.