Fallout – Powieic (СИ)
Fallout – Powieic (СИ) читать книгу онлайн
AS-R – ukrywaj?cy si? pod pseudonimem fan gry Fallout postanowi? napisa? powie?? na bazie tej niezwykle popularnej gry i udost?pni? j? zupe?nie za darmo. Robi? to sukcesywnie, publikuj?c rozdzia? po rozdziale na swoim blogu. Dzi? dzie?o jest ju? uko?czone i gotowe do pobrania w formatach: PDF, EPUB i MOBI.
T?o fabularne powie?ci Fallout, podobnie jak gry, to scenariusz typu historia alternatywna, gdzie Stany Zjednoczone pr?buj? opanowa? fuzj? nuklearn?, dzi?ki czemu mog?yby w mniejszym stopniu polega? na ropie naftowej. Nie dzieje si? tak jednak a? do 2077, zaraz po tym jak konflikt o z?o?a ropy naftowej prowadzi do wojny mi?dzy Stanami a Chinami, kt?ry ko?czy si? u?yciem bomb atomowych, przez co gra i powie?? dziej? si? w postapokaliptycznym ?wiecie.
Autor o ca?ym przedsi?wzi?ciu pisze:
Powie?? Fallout powsta?a na motywach kultowej gry z lat 90-tych. Utw?r inspirowany, gdzie z w?asnej literackiej perspektywy podejmuj? si? przedstawienia znanej wi?kszo?ci z Graczy fabu?y, lecz od nowej i zaskakuj?cej strony. Ca?o?? prowadz? w formie bloga (http://fallout-novel.blogspot.com/), na kt?ry wrzuca?em do tej pory poszczeg?lne rozdzia?y – teraz za? jest ju? dost?pna pe?na wersja ksi??ki: format pdf, mobi i epub. Ca?o?? prowadz? anonimowo, pod pseudonimem. Nie roszcz? sobie praw autorskich do dzie?a jak r?wnie? nie wi??? z nim ?adnych korzy?ci finansowych.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Na szczęście wnętrze Krypty pozostawało względnie nienaruszone. Co prawda większość ścian zdążył już pokryć mech, grzyb i rdza, a wentylatory i studzienki wywietrzników porastały dyndające pod wpływem powietrza kępy czegoś, co do złudzenia przypominało wodorosty. Szyb windy, winda i panel przywołujący dźwig pomiędzy wszystkimi trzema poziomami, działał jednak bez zarzutu.
Blaine odetchnął z ulgą. Nie tylko z tego względu. Cieszył się, ponieważ poza dwoma wartownikami w korytarzu, poziom ten był zupełnie opustoszały…
WYMARŁY
… przez co chociaż przez moment on i pies mogli poczuć się względnie bezpiecznie.
Nacisnął przełącznik i ściągnął windę. Potem zastanawiając się przez moment nad wciśnięciem dwójki, odpuścił sobie ostatecznie zwiedzanie poziomu kwaterunkowego i zjechał od razu do centrum dowodzenia.
Tam, gdzie wedle jego głębokich nadziei, znajdował się komputer, mogący uratować życie tysiąca mieszkańców Krypty 13.
113
Komputer mogący uratować życie tysiąca mieszkańców Krypty 13 faktycznie, znajdował się tam, gdzie powinien. Dojście do niego było relatywnie proste i bezproblemowe. Korytarz wypuszczający się wprost z windy produkcji Vault-Tec był czyściuteńki (pod kątem lśniących ghuli) niczym pranie wyprane w nowej Dosi do tkanin białych i spłowiałych. Dopiero po skręceniu w lewo i przejściu przez prowadzące do centrum dowodzenia drzwi (te, które leżały pogrzebane pod stertą kamieni w Krypcie 15), ujrzałem trzech świecących niczym latarnie morskie skurczybyków. Stali pastwiąc się nad zwłokami jakiegoś odzianego w gumiaki i seledynowy kapok wieśniaka w kaszkiecie na głowie.
No dobra, może nie do końca się nad nim pastwili, ale kupiec (coś mi podpowiadało, że był to kupiec) leżał w pozycji rozwiniętego naleśnika z rękami wysoko ponad głową. Trzy ghule stały natomiast wpatrując się w niego swoimi oczami, wystającymi z obrośniętych białą kością czaszek.
Burczały, najwyraźniej komunikując się w jakimś nowopowstałym języku ghuli podziemnych.
Cóż, Pogromca Arbuzów przerwał ich dywagacje. Najpewniej nigdy nie dowiemy się, o czym chłopaki rozprawiali , ale z ich utkwionych w martwym człowieku spojrzeń, oraz wystających z pozbawionych warg ust języków, wielce prawdopodobne było, iż kombinowali w jaki sposób nieszczęśnika przyrządzić i czy zjeść go w całości, czy reglamentować sobie kawałek po kawałku, by na dłużej starczyło.
Pomieszczenie dowodzenia, rdzeń życia i funkcjonowania, być-albo-nie-być każdej Krypty (które nota bene wyglądały praktycznie tak samo) różnił się nieco od tego, co Blaine znał ze swojego domu. Otoczony wewnętrzną ścianą, przypominającą coś a la boks, system zarządzania całym podziemnym mikro-miasteczkiem, był ostatnim w podróży do najdalszego, południowo-wschodniego zakątka Krypty. Pokój, gdzie z reguły urzę dował Nadzorca, nie został tu nigdy wzniesiony.
Właściwie, nie mogę powiedzieć, by mnie to z dziwiło. Skoro Krypta 12 miała pozostać otwarta, a jej mieszkańcy pod wpływem jakiegoś mało wyszukanego i dość egoistycznego żartu, mieli przekształcić się w to, co pod wpływem twórczej mocy promieniowania ożyło we wnętrzu ich DNA, to nie było z grubsza sensu stawiać pomieszczenia dla dowódcy . Ten i tak bowiem przekształciłby się w niedługim czasie w drzewo…
Dobra, dosyć tych ckliwych i pozbawionych sensu refleksji. Omijając trupy świecących szerokim łukiem, podeszliśmy z Ochłapkiem do betonowego boksu.
Pracujący komputer wielkości pralki dla gigantów z powieści Jonathana Swifta, wydawał z siebie cichy poszum. Na konsolecie migały czerwone światełka. Jeden z trzech niewielkich ekraników świecił się śnieżąc na szaro.
Czując, jak słaniam się na nogach, pełen trwożliwej ekscytacji i perspektywy porażki, której pod żadnym pozorem nie dam rady przełknąć, zbliżył em się do głównego komputera Krypty 12.
Blaszana, zahaczona na zatrzask płytka po zwalająca technikowi serwisowemu dostać się do środka, znajdowała się na swoim miejscu. Stuknąłem w nią delikatnie czubkiem mojego trapera, a kiedy ta wyd ał z siebie puste, metaliczne dudnięcie, kopnąłem nieco mocniej i po chwili odgradzający mnie od wnętr za maszyny blok metalu, upadł ze szczękiem na podłogę.
Zajrzałem do środka.
Był tam, był! Mały, prostokątny, pokryty bezpiecznikami, wzmacniaczem lampkowym, kablami, obwodami i miedzianymi drutami oraz plastikiem, kawałek gówna, przez który musiałem tłuc się do krainy wampirów i wilkołaków, wielokrotnie narażając się przy tym na rychłą i bolesną śmierć.
Hydroprocesor. Coś tak małego, a jednocześnie mogącego zapewnić byt tylu ludziom przez tyle czasu. Kiedy wyjmowałem układ ostrożnie na zewnątrz, komputer bipnął kilkukrotnie, po czym na ekranie wyświetlił się komunikat awaryjny ostrzegający, iż jeżeli procesor nie zostanie natychmiast umieszczony na swoim dawnym miejscu, całe Nekropolis i Kryptę 12 czeka zagłada.
Szczerze mówiąc, miałem to głęboko w dupie.
Owinąłem chip w szmatkę i delikatnie zamknąłem w specjalnej, dostosowanej do jego kształtów metalowej puszcze, którą wręczył mi Nadzorca Jacoren.
Mam nadzieję, że to koniec. Cholerny koniec. Niech ten stary, gnijący na swoim tronie dziadyga spróbuje chociażby kwęknąć, że coś mu się nie podoba. Jak Boga kocham, wpakuję mu kulkę w krtań. Jak Boga kocham…
Teraz wracam do domu. Mając upragniony artefakt powinienem odczuwać dojmujące uczucie ulgi, a bananowy uśmiech, co najmniej przez kwadrans winien pysznić się na mojej pięknej buzi.
Zamiast tego czułem się dziwnie podenerwowany. Jak gdybym przeczuwał, że w domu spotka mnie coś bardzo niedobrego.
114
Chłopcy mieli planowo opuścić Bakersfield i czym prędzej ruszyć na północny-zachód. Przemierzając jednak prowadzącą poza granice miasta (prosto w odmęty połykającej wszystko pustyni) ulicę – cytując Blaina – „ten durny, narwany piec rzucił się za czymś prosto w kupę betonowego gruzu unurzanego w niemożliwych do opisania hałdach śmieci”.
Blaine gwizdał, Blaine krzyczał, Blaine próbował grzecznie prosić, a potem grozić. Ostatecznie musiał jednak podwinąć rękawy (w przenośni) i ruszyć za swoim psem.
Błądził przez dłuższą chwilę w przypominających labirynt (z grasującym gdzieś pośrodku minotaurem) stertach gruzów.
Potem usłyszał powarkiwania Ochłapa.
- Ochłap! Ochłap, do jasnej cholery! Co ty sobie wyobrażasz! Niegrzeczny, niegrzeczny pies…
Urwał w pół zdania, kiedy ujrzał kalifornijskiego szczura jaskiniowego, zjeżonego niczym niosący na grzbiecie jabłko jeż. Gryzoń miał wyłupiaste, czerwone oczu, odsłaniał groźnie dwa pożółkłe siekacze i strzelał raz za razem swoim mięsistym ogonem.
Tuż za jego plecami znajdowało się gniazdo. Szczurze gniazdo z trzema małymi, przypominającymi nieopierzone myszy szczurkami.
Blaine natychmiast stwierdził, że kalifornijski szczur jaskiniowy, to w rzeczywistości szczurzyca, zaś stłoczone, wtulone w siebie i drżące z przerażenia, łyse maluchy to jej dzieci.
- Chodź, Ochłap – złapał psa za sztywny ogon i pociągnął komicznie jak snujący się po zamkniętej szkole woźny wlecze za sobą drewnianą szczotkę do zamiatania podłóg.
Szczurza matka jeszcze przez jakiś czas syczała. Potem zamilkła. Ochłap, naturalnie, wyglądał na obrażonego, a potem przyjął nawet nieco osowiałą postawę. Blaine musiał przekupić go dwiema pękatymi jaszczurkami. Dopiero wtedy topór wojenny został zakopany, a pies i człowiek udali się w stronę pasma Coast Ranges.
Do domu.
Mimo to, Blaine czuł dziwny niepokój, a cała ta sytuacja z małymi, przestraszonymi szczurkami wpędziła go w dojmujące uczucie przygnębienia.