Wilk z Wall Street
Wilk z Wall Street читать книгу онлайн
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Spojrzałem na Rocca i zmrużyłem oczy.
- Wszystko tu jest? - spytałem oskarżycielsko. - Wszystkie... leki?
- Wszystkie - odparł znużony Rocco. - Te, które znalazłem w komodach i w biurku, plus pięćdziesiąt tysięcy od pani Belfort.
Czemu nie? - pomyślałem. Pięćdziesiąt tysięcy powinno wystarczyć na parę dni. A prochy... Po takiej ilości prochów cała Kuba chodziłaby naćpana do końca kwietnia.
ROZDZIAŁ 37
Coraz bardziej chory
Czysty obłęd! Lecieliśmy na wysokości jedenastu tysięcy siedmiuset metrów, a w krążącym w kabinie powietrzu unosiło się tyle cząsteczek kokainy, że w drodze do toalety zauważyłem, iż piloci siedzą w maskach. I bardzo dobrze. Robili wrażenie miłych facetów i szkoda by było, gdyby nie przeszli przeze mnie badań na obecność narkotyków.
Uciekałem. Byłem uciekinierem. Musiałem być w ciągłym ruchu, musiałem utrzymać się na powierzchni. Odpoczynek to śmierć. Pozwolić, żeby opadła mi głowa, zasnąć, skupić myśli na tym, co się stało - tak, to oznaczało pewną śmierć.
Tylko... dlaczego tak się stało? Dlaczego zrzuciłem Księżnę ze schodów? Była moją żoną. Kochałem ją nad życie. I dlaczego wepchnąłem córkę do samochodu i nie zapiąwszy jej pasów, rozwaliłem w drzazgi drzwi garażu? Przecież była moim najcenniejszym skarbem. Scena na schodach - czy zapamięta ją do końca życia? Czy już do końca życia będzie stał jej przed oczami widok matki próbującej uratować ją przed... Przed kim? Przed nagrzanym maniakiem?
Gdzieś nad Karoliną Północną przyznałem wreszcie przed samym sobą, że tak, jestem nagrzanym maniakiem. Przekroczyłem granicę. Ale tylko na chwilę, bo teraz znowu byłem sobą. Na pewno? A może jednak nie?
Musiałem dalej wciągać kokę. Musiałem dalej brać „cytrynki”, xanax i mnóstwo valium. Musiałem utrzymać na wodzy paranoję. Bez względu na wszystko musiałem być ciągle na haju. Odpoczynek to śmierć. Zasnąć znaczy umrzeć.
Dwadzieścia minut później zapalił się znak zapięcia pasów, co przypomniało mi, że nadeszła pora odstawić kokainę i przejść na „cytrynki” i xanax, by wylądować na Florydzie w stanie doskonałej równowagi toksycznej.
*
Tak jak zapowiadał mój adwokat, na pasie startowym czekał na mnie Dave Beall z wielkim czarnym lincolnem. Janet - pomyślałem. Zdążyła już załatwić mi transport.
Stojący z założonymi rękami Dave był wielki jak góra.
- Jedziemy poimprezować? - rzuciłem swobodnie. - Muszę znaleźć sobie kolejną żonę.
- Pojedźmy do mnie - odparła góra. - Laurie jest w Nowym Jorku, z Nadine. Mamy dla siebie cały dom. Musisz się przespać.
Spać? Nie, nie, nie!
- Wyśpię się po śmierci - odparłem. - Po czyjej ty jesteś stronie? Po mojej czy jej? - I prawym prostym przygrzałem mu w przedramię.
Dave obojętnie wzruszył ramionami, jakby nic nie poczuł.
- Po twojej - odrzekł ciepło. - Zawsze. Ale tu nie ma żadnej wojny, Jordan. Pogodzicie się. Daj jej kilka dni, żeby się uspokoiła. Kobieta nie potrzebuje niczego więcej.
Zacisnąłem zęby i gniewnie pokręciłem głową. Nigdy! Nawet za milion lat!
Niestety, prawda była zupełnie inna. Chciałem odzyskać moją Księżnę, rozpaczliwie tego pragnąłem. Ale odsłonić się przed Dave’em? Nie. Mógłby coś palnąć, powiedzieć coś Laurie, która natychmiast przekablowałaby to Księżnej. Księżna dowiedziałaby się, że jestem bez niej nieszczęśliwy, i zdobyłaby nade mną przewagę.
- Oby zdechła - mruknąłem. - Po tym, co mi zrobiła? Nie przyjąłbym jej z powrotem nawet wtedy, gdyby była ostatnią cipą na świecie. A teraz jedźmy do Solid Gold na striptizerki i obciąganko.
- Ty tu rządzisz - odparł Dave. - Mnie kazano tylko dopilnować, żebyś się nie zabił.
- Tak? - warknąłem. - A kto ci kazał?
Mój wielki jak góra przyjaciel posępnie pokręcił głową.
- Wszyscy.
- Walić ich! - Ruszyłem do samochodu. - Wszystkich i każdego z osobna!
*
Solid Gold - co za lokal! Co za wybór! Striptizerek było ponad dwadzieścia, ale kiedy zmierzaliśmy do sceny, przyjrzałem im się uważnie i doszedłem do smutnego wniosku, że większość oberwała po głowie paskudnym kijem.
Spojrzałem na Dave’a.
- Dużo tu śmieci - powiedziałem - ale jeśli dobrze się rozejrzymy, na pewno znajdziemy diament. - Wyciągnąłem szyję. - Pochodźmy tu trochę.
Na zapleczu klubu była sala dla VIP-ów. Na szczycie odgrodzonych aksamitnym sznurem schodów stał gigantyczny czarnoskóry wykidajło. Skręciłem w jego stronę.
- Cześć - rzuciłem ciepło. - Jak leci?
Wielkolud spojrzał na mnie jak na upierdliwego owada, którego miał ochotę rozgnieść. Zrozumiawszy, że trzeba skorygować jego nastawienie, sięgnąłem do prawej kieszeni, wyjąłem plik banknotów - dziesięć tysięcy dolarów w setkach - i dałem mu połowę.
Widząc, że nastawienie zostało już skorygowane, śmiało zażądałem:
- A teraz niech pan przyprowadzi tu pięć najładniejszych dziewczyn i zrobi dla nas trochę miejsca.
Wykidajło rozciągnął usta w uśmiechu.
Pięć minut później mieliśmy dla siebie całą salę dla VIP-ów. Stały przed nami cztery w miarę ładne striptizerki w szpilkach i w tym, w czym przyszły na świat. Były nawet niezłe, ale żadna nie nadawała się na żonę. Szukałem prawdziwej ślicznotki, takiej, z którą mógłbym paradować po Long Island, żeby pokazać Księżnej, kto tu rządzi.
I właśnie wtedy wykidajło zdjął aksamitny sznur i po schodach zeszła naga nastolatka w białych czółenkach. Przysiadła na podłokietniku mojego fotela, beztrosko skrzyżowała nogi i poklepała mnie po policzku. Pachniała perfumami i piżmowym zapachem potu. Była wspaniała. Mogła mieć najwyżej osiemnaście lat, ani jednego dnia więcej. Do tego bujne jasnobrązowe włosy, szmaragdowe oczy, malutki nosek i delikatne rysy twarzy. Delikatne rysy twarzy i niesamowite ciało: silikonową trójkę, lekko wypukły brzuszek, nogi dorównujące nogom Księżnej i nieskazitelnie czystą oliwkową cerę.
Wymieniliśmy uśmiechy i okazało się, że ma także idealnie równe bielutkie zęby.
- Jak ci na imię? - spytałem głośno, bo zagłuszała nas muzyka z głównej sali.
Nachyliła się ku mnie tak blisko, że prawie dotknęła ustami mego ucha.
- Płomyczek - szepnęła.
Odsunąłem się i przekrzywiłem głowę.
- Co to za imię? Matka od urodzenia wiedziała, że będziesz striptizerką?
Pokazała mi język, więc pokazałem jej swój.
- Tak naprawdę to mam na imię Jennifer. Płomyczek to imię sceniczne.
- W takim razie miło cię poznać, Płomyczku.
- Hmm... - Otarła się o mnie policzkiem. - Milusi z ciebie maluszek.
Maluszek? A to dziwka! Dziwka w przebraniu striptizerki! Powinienem jej przylać.
Ciężko westchnąłem.
- To znaczy?
Trochę zbiło ją to z tropu.
- No... milusi. Masz śliczne oczka i jesteś młodziutki. - Obdarzyła mnie zawodowym uśmiechem.
Miała bardzo słodki głos. Ciekawe, czy Gwynne by ją zaakceptowała. Ale nie, było jeszcze za wcześnie, żeby stwierdzić, czy nadawałaby się na mamę dla moich dzieci.
- Lubisz „cytrynki”? - spytałem.
- Te narkotyki? - Wzruszyła nagimi ramionami. - Nigdy ich nie brałam. Fajne są?
Hmm, nowicjuszka. Nie miałem cierpliwości wprowadzać ją w ten świat.
- A kokę? Próbowałaś?
Uniosła brwi.
- Uwielbiam kokę! Masz?
Energicznie kiwnąłem głową.
- Całą górę.
- To chodź. - Wzięła mnie za rękę. - I nie nazywaj mnie już Płomyczkiem, dobrze? Mam na imię Jennifer.
Uśmiechnąłem się do mojej przyszłej żony.
- À propos: lubisz dzieci? - Skrzyżowałem palce.
Ona też się uśmiechnęła. Szeroko, od ucha do ucha.
- Uwielbiam. Kiedyś chcę mieć całą gromadkę. Bo?
- Nie, nic. Tak tylko pytam.
Ach, Jennie! Moje antidotum na zdradziecką Księżnę. Kto by chciał teraz wracać do Old Brookville? Tak, mógłbym przeprowadzić się na Florydę i zabrać ze sobą Chandler i Cartera. Gwynne i Janet też by przyjechały. Księżna miałaby oczywiście prawo do odwiedzin - raz w roku i pod nadzorem kuratora. Tak byłoby sprawiedliwie.