Wilk z Wall Street
Wilk z Wall Street читать книгу онлайн
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Wetknąłem nos w kopczyk i pociągnąłem. Mocno, oboma nozdrzami. Potem połknąłem kilka tabletek xanaxu i garść „cytrynek”, żeby maksymalnie przedłużyć początkowe stadium haju po kokainie, ten dziki kop, chwilę, kiedy wszystkie problemy znikają, a życie ma doskonały sens. Wymagało to nieustannego wciągania - czterech grubych kresek co cztery, pięć minut - ale gdyby udało mi się utrzymać w tym stanie przez tydzień, Księżna na pewno by pękła i przyczołgała się z powrotem. Musiałbym dobrze to zaplanować, starannie wyważyć prochy, ale Wilk był w tym mistrzem...
...tylko że gdybym przysnął, Księżna przyjechałaby i wykradła dzieci. Może lepiej z nimi wyjechać, jak najdłużej trzymać je z dala od jej strasznych szponów? Nie, Carter był trochę za mały na podróżowanie. Wciąż nosił pieluszkę i był bardzo przywiązany do matki. Oczywiście kiedy podrośnie i kiedy jako pierwszy samochód kupię mu ferrari - pod warunkiem że zechce o niej zapomnieć - wszystko się zmieni.
Dlatego uznałem, że sensowniej będzie wyjechać tylko z Chandler i Gwynne. Ostatecznie córeczka była cudowną kompanką i moglibyśmy zwiedzić razem cały świat. Ubieralibyśmy się w najlepsze ubrania i żylibyśmy beztroskim życiem, a wszyscy by nas podziwiali. A potem, za kilka lat, wróciłbym po Cartera.
Poszedłem do salonu. Chciałem porozmawiać z Nadine o wyjeździe, powiedzieć jej, że zabieram Chandler w podróż dookoła świata. W salonie jej nie było, ale po chwili usłyszałem jej kroki. Weszła, minęła mnie bez słowa, zniknęła w pokoju dzieci, wyszła z Chandler i skręciła w stronę schodów do salonu dla kobiet w ciąży. Ruszyłem za nią.
Siedziała przy biurku i przeglądała korespondencję. Korespondencję! Co za tupet! Chandler leżała na podłodze i kolorowała coś kredką w książeczce.
- Jadę na Florydę - oznajmiłem.
Księżna podniosła wzrok.
- A co mnie to obchodzi.
Głęboko odetchnąłem.
- Nie wiem, ale zabieram ze sobą Chandler.
Uśmiechnęła się szyderczo.
- Nie sądzę.
Od razu podskoczyło mi ciśnienie.
- Nie? To chrzań się! - Porwałem Chandler na ręce i puściłem się pędem w stronę schodów.
Nadine zerwała się z krzesła i pobiegła za mną, przeraźliwie krzycząc:
- Zabiję cię! Puść ją! Zostaw!
Chandler łkała, histerycznie płakała, więc obejrzałem się i wrzasnąłem:
- Odwal się, dobra?!
Wpadłem na schody. Księżna wykonała wspaniałą robinsonadę i rozpaczliwie chwyciła mnie za nogi.
- Przestań! - krzyknęła. - Stój! To twoja córka! Zostaw ją!
Wpełzała mi na uda, coraz wyżej i wyżej, próbowała objąć mnie w pasie. Spojrzałem na nią i nagle zapragnąłem jej śmierci. Przez te wszystkie lata ani razu nie podniosłem na nią ręki - aż do teraz. Postawiłem nogę na jej brzuchu, silnie pchnąłem i o tak, po prostu spadła, stoczyła się na dół i z głuchym łoskotem wylądowała na prawym boku.
Znieruchomiałem zdumiony i oszołomiony, jakbym oglądał potworny czyn dwojga chorych umysłowo obcych ludzi. Nadine wstała na czworaki, krzywiąc się z bólu i trzymając się za bok, jakby miała złamane żebro. Ale spojrzała na mnie, znowu zacisnęła usta i zaczęła wspinać się na schody, wciąż chcąc odebrać mi córkę.
Przytuliłem Chandler do piersi i pobiegłem na górę.
- Wszystko w porządku, córeczko - bełkotałem. - Tatuś cię kocha i zabiera cię na małą wycieczkę. Wszystko będzie dobrze.
Szczyt schodów - puściłem się pędem przed siebie. Chandler wciąż płakała, ale nie zwracałem na to uwagi. Już niedługo będziemy razem - myślałem - sami, już niedługo wszystko będzie dobrze. Biegnąc do garażu, wiedziałem, że pewnego dnia córka to zrozumie, że zrozumie, dlaczego musiałem unieszkodliwić jej matkę. Może kiedyś, kiedy będzie starsza - i kiedy Nadine dostanie już nauczkę - może wtedy się spotkają i nawiążą jakieś stosunki. Może.
W garażu stały cztery samochody. Najbliżej dwudrzwiowy mercedes kabrio, więc wepchnąłem córkę na fotel pasażera i zatrzasnąłem drzwi. Obiegając samochód, zobaczyłem, że przygląda mi się z przerażeniem Marissa, jedna z naszych pokojówek. Wskoczyłem do wozu i odpaliłem silnik.
Wtedy na drzwi od strony pasażera rzuciła się Nadine, waląc pięściami w okno i przeraźliwie krzycząc. Natychmiast nacisnąłem przycisk blokady zamka, lecz w tej samej chwili zobaczyłem, że zamykają się drzwi garażu. Zerknąłem w prawo - Marissa. Trzymała palec na przycisku. Chuj z tym. Pchnąłem dźwignię zmiany biegów, wdepnąłem pedał gazu i drzwi poszły w drzazgi. Jechałem dalej, wciąż z pełną prędkością, aż wpadłem na dwumetrową wapienną kolumnę na końcu podjazdu. Spojrzałem na Chandler. Nie miała zapiętego pasa, ale na szczęście nic jej się nie stało. Wciąż krzyczała i histerycznie płakała.
Nagle w pniu mojego mózgu zalęgło się kilka niepokojących myśli. Co ja, kurwa, robię? Dokąd jadę? I co robi tu Chandler, w dodatku bez zapiętego pasa? To nie miało sensu. Otworzyłem drzwi, wysiadłem i stanąłem przy samochodzie. Chwilę później nadbiegł jeden z ochroniarzy: wyciągnął Chandler z wozu i popędził do domu. Uznałem, że to dobry pomysł. Potem przyszła Księżna. Powiedziała, że wszystko będzie dobrze, że muszę się uspokoić i że wciąż mnie kocha. Objęła mnie mocno i przytuliła.
I staliśmy tak. Nie wiem, jak długo, ale w końcu usłyszałem zawodzenie syreny i zobaczyłem migoczące światła. A potem, kiedy już skuty siedziałem na tylnym siedzeniu radiowozu, odwróciłem się i wyciągnąłem szyję, by po raz ostatni spojrzeć na Nadine.
*
Do końca dnia mieli przenosić mnie z celi do celi, poczynając od tej na posterunku w Old Brookville. Więc najpierw pojechaliśmy tam, do Old Brookville. Dwie godziny później skuto mnie ponownie, przewieziono na inny posterunek i zaprowadzono do kolejnej celi, większej i pełnej ludzi. Z nikim nie rozmawiałem, nikt nie rozmawiał ze mną. Ciągle ktoś coś krzyczał, wrzeszczał i się wygłupiał. Było lodowato; zakonotowałem sobie, żeby ciepło się ubrać, kiedy agent specjalny Coleman zapuka do moich drzwi z nakazem aresztowania. Wreszcie wywołano moje nazwisko i znalazłem się w kolejnym radiowozie, którym zawieziono mnie do sądu stanowego w Mineoli.
W sali rozpraw czekał sędzia. Cholera, sędzia był kobietą! No to już po mnie - pomyślałem. Spojrzałem na Fahmegghettiego, mojego eleganckiego adwokata.
- Mamy przesrane - szepnąłem. - Ta baba skaże mnie na śmierć.
Joe uśmiechnął się i położył mi rękę na ramieniu.
- Spokojnie - powiedział. - Zaraz cię stąd wyciągnę. Tylko nic nie mów, dopóki nie powiem.
Po kilku minutach prawniczego bla-bla-bla nachylił się i szepnął mi do ucha:
- Powiedz: „nie przyznaję się”.
Uśmiechnąłem się i powiedziałem:
- Nie przyznaję się.
Dziesięć minut później byłem wolny i ramię w ramię wyszliśmy z sądu. Na ulicy czekała limuzyna. Za kierownicą siedział mój szofer, obok niego Rocco Nocny. Obydwaj wysiedli, Rocco z moją wierną torbą. Szofer bez słowa otworzył drzwi, Rocco obszedł samochód i podał mi torbę.
- Pana rzeczy - powiedział. - Plus pięćdziesiąt tysięcy w gotówce od pani Belfort.
- Na lotnisku czeka samolot - dodał szybko mój adwokat. - Chłopcy cię zawiozą.
Zbiło mnie to z tropu. Księżna - znowu coś knuła! Tak jest, bez dwóch zdań.
- O czym wy mówicie?! - prychnąłem. - Dokąd mam lecieć?!
- Na Florydę - odparł Joe. - Na lotnisku jest już David Davidson. Poleci z tobą dla towarzystwa. W Boca czekać na was będzie Dave Beall. - Mój elegancki prawnik głęboko westchnął. - Posłuchaj, mój przyjacielu: musisz zniknąć. Tylko na kilka dni, dopóki nie dogadam się z twoją żoną. Inaczej znowu cię aresztują.
- Rozmawiałem z Bo - dodał Rocco. - Kazał mi zostać i pilnować pańskiej żony. Nie może pan wrócić do domu. Ma pan zakaz zbliżania się. Jeśli wejdzie pan na teren posesji, od razu pana zgarną.
Zastanawiałem się, któremu z nich mogę zaufać. Mojemu adwokatowi? Tak. Roccowi? Tak. Dave’owi Beallowi? Tak. Mojej podłej Księżnej? Nie. W takim razie po co w ogóle miałbym wracać do domu? Ona nienawidziła mnie, ja nienawidziłem jej i pewnie bym ją zabił, co pokrzyżowałoby moje plany podróżowania z Chandler i Carterem. Dlatego tak, uznałem, że kilka dni na słońcu dobrze mi zrobi.