Wilk z Wall Street
Wilk z Wall Street читать книгу онлайн
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Przy stole siedzieli również Schneidermanowie, Scott i Andrea. Scott pochodził z Bayside, chociaż nie znałem go w dzieciństwie. Był zdeklarowanym homoseksualistą, który z niewyjaśnionych powodów postanowił się ożenić - przypuszczałem, że tylko po to, by mieć dzieci; miał jedno, córkę. On też pracował kiedyś w Stratton, chociaż Bóg nie obdarzył go instynktem zabójcy. Teraz zmienił branżę. Przyjechał do mnie tylko z jednego powodu: był dilerem kokainy. Miał dojścia na lotnisku i dostawał czystą kokę prosto z Kolumbii. Jego żona była zupełnie nieszkodliwa. Mówiła niewiele, a to, co mówiła, nie miało sensu.
Po czterech daniach i dwóch godzinach męczących rozmów zrobiła się w końcu jedenasta.
- Chodźcie - rzuciłem do Dave’a i Scotta. - Puszczę wam fajny film.
Wstałem i poprowadziłem ich do pokoju telewizyjnego. Nie miałem wątpliwości, że Księżna chce rozmawiać ze mną tak jak ja z nią, czyli nie chce. I bardzo dobrze. Nasze małżeństwo już się praktycznie skończyło. Rozwód był tylko kwestią czasu.
*
To, co się wydarzyło potem, zaczęło się od tego, że wpadłem na genialny pomysł, by podzielić zapas koki na dwie części, a raczej dwie imprezy. Pierwsza miała trwać dwie godziny i rozpocząć się już teraz, tu, w pokoju telewizyjnym - przeznaczyłem na nią osiem gramów proszku. Potem mieliśmy przejść do pokoju gier na górze, żeby pograć w strzałki i urżnąć się przednią whisky. O drugiej nad ranem chciałem zaprowadzić ich z powrotem do pokoju telewizyjnego na imprezę numer dwa, na którą przeznaczyłem dwadzieścia gramów prawie stuprocentowo czystej kokainy w postaci cracku. Wciągnąć i spalić tyle koki za jednym posiedzeniem - tak, byłby to wyczyn godny samego Wilka.
Zrealizowaliśmy plan co do joty i oglądając wyciszoną MTV, przy dźwiękach zapętlonej Sympathy for the Devil na stereo, przez dwie godziny ciągnęliśmy grube kreski kokainy przez rurkę z osiemnastokaratowego złota. Potem poszliśmy na górę, do pokoju gier, a kiedy minęła druga, uśmiechnąłem się szeroko i powiedziałem:
- Pora na crack, przyjaciele! Za mną!
Znowu zeszliśmy do pokoju telewizyjnego i usiedliśmy tam, gdzie poprzednio. Sięgnąłem po crack, ale crack zniknął. Zniknął? Jak to? Że niby, kurwa, co? Wyparował?
- Dobra - rzuciłem. - Dość żartów. Który wziął crack?
Dave i Scott spojrzeli na mnie zdumieni.
- Przestań - odparł Dave. - Ja nie wziąłem, przysięgam na moje dzieci!
- Nie patrz na mnie - dodał Scott. - Nigdy bym czegoś takiego nie zrobił. - Z powagą pokręcił głową. - Kradzież koki to największy grzech.
Całą trójką opadliśmy na czworaki i sprawdziliśmy dywan. Po dwóch minutach pełzania spojrzeliśmy na siebie osłupiali i z pustymi rękami.
- Może spadł za poduszki - powiedziałem, nie bardzo w to wierząc.
Dave i Scott kiwnęli głową i zaczęliśmy sprawdzać pod poduszkami. Nie znaleźliśmy niczego.
- Nie do wiary - powiedziałem. - Przecież to, kurwa, niemożliwe!
Nagle mnie olśniło: może wpadł do poduszki? Nie za, tylko do. Zdawało się, że to nieprawdopodobne, ale zdarzały się dziwniejsze rzeczy. Prawda?
Prawda.
- Zaraz wracam. - Jak sprinter popędziłem do kuchni i z drewnianego klocka na noże wyciągnąłem najdłuższy, rzeźnicki. Wróciłem do nich uzbrojony i gotowy na wszystko. Crack był mój!
- Co ty robisz? - spytał z niedowierzaniem Dave.
- A jak myślisz?
Opadłem na kolana, wbiłem nóż w poduszkę i rozprułem ją, rozrzucając piankę i pióra. Na sofie było ich sześć, trzy na siedzisku i trzy na oparciu. W niecałą minutę załatwiłem wszystkie.
- Kurwa mać - wymamrotałem. - To niemożliwe.
Skupiłem uwagę na kozetce i rozprułem ją z nowym zapałem. Wciąż nic. Zaczynało mnie to wkurzać.
- Gdzie to, kurwa, jest? - Spojrzałem na Dave’a. - Byliśmy w salonie?
Dave nerwowo pokręcił głową.
- Nie pamiętam - odparł. - Przestań, dajmy sobie spokój i...
- Zwariowałeś? Znajdę ten pieprzony crack, żebym miał zdechnąć! - Przeniosłem wzrok na Scotta i zmrużyłem oczy. - Mów prawdę: byliśmy w salonie czy nie?
- Nie - odparł Scott. - Chyba nie. Naprawdę nie pamiętam.
- Wiecie co?! - wrzasnąłem. - Jesteście gówno warci, obydwaj! Dobrze wiecie, że crack wpadł do którejś z poduszek. Musi tam być i jest. Zaraz wam to udowodnię.
Wstałem i kopiąc porozrzucaną piankę i pióra, ruszyłem do salonu. W prawym ręku ściskałem nóż. Miałem szeroko otwarte oczy i wściekle zaciśnięte zęby.
Ile tu tych sof! Ta baba kupuje te zasrane graty i myśli, że ujdzie jej to na sucho? Kilka razy głęboko odetchnąłem. Byłem spięty. Musiałem wziąć się w garść. Miałem genialny plan, chciałem zostawić crack na potem, to znaczy na teraz, a tu proszę, stado pieprzonych sof. A pieprzyć to! Opadłem na kolana i wziąłem się do pracy, obchodząc salon i wściekle dźgając każdy mebel, aż zadźgałem wszystkie sofy, otomany i fotele. W pewnej chwili kątem oka zobaczyłem, że patrzą na mnie Dave i Scott.
Wtedy olśniło mnie po raz drugi: crack był w dywanie! Oczywiście! Spojrzałem na brązowoszary dywan. Ile ta szmata mogła kosztować? Sto tysięcy? Dwieście? O tak, Księżnej łatwo było wydawać moje pieniądze. Jak opętany zacząłem ciąć go nożem.
Znowu nic. Usiadłem i rozejrzałem się wokoło. Salon był kompletnie zdemolowany. Nagle zobaczyłem mosiężną lampę. Wyglądała jak człowiek. Z łomoczącym w piersi sercem upuściłem nóż. Wstałem, chwyciłem ją, zakręciłem nią nad głową jak bóg Thor młotem, wycelowałem i puściłem. Przeleciała przez pokój i trach! - grzmotnęła w kamienny kominek. Podniosłem nóż.
Z sypialni wypadła Księżna w kusym białym szlafroczku. Miała idealnie ułożone włosy i jak zawsze cudowne nogi. Znowu próbowała mną manipulować, znowu próbowała mnie kontrolować. Kiedyś by to zadziałało, ale nie teraz. Teraz miałem podniesioną gardę. Teraz umiałem ją rozgryźć.
- Boże! - krzyknęła, zasłaniając ręką usta. - Proszę, przestań! Dlaczego to robisz?
- Dlaczego?! - wrzasnąłem. - Chcesz wiedzieć dlaczego?! To ci, kurwa, powiem! Jestem Jamesem Bondem i szukam mikrofilmu, dlatego!
Rozdziawiła usta i wytrzeszczyła oczy.
- Potrzebujesz pomocy, Jordan - powiedziała bezbarwnym głosem. - Jesteś chory.
Dostałem szału.
- Chory?! A ty, kurwa, kto?! Lekarz?! Co, chcesz mi przyłożyć?! Spróbuj, zobaczymy, co będzie!
Nagle poczułem straszliwy ból w plecach. Ktoś przygniótł mnie do podłogi, miażdżąc mi ręce.
- Kurwa mać!
Siedział na mnie Dave. Ścisnął mnie za nadgarstek i musiałem wypuścić nóż.
- Wracaj do siebie, Nadine - powiedział spokojnie. - Zajmę się nim. Wszystko będzie dobrze.
Nadine wbiegła do sypialni i zatrzasnęła drzwi. Sekundę później szczęknął zamek.
Parsknąłem śmiechem.
- Dobra, Dave. Możesz mnie puścić, tylko żartowałem. Przecież nie zrobiłbym jej krzywdy. Chciałem jej pokazać, kto tu rządzi...
Potężnymi rękami Dave chwycił mnie za ramię, zaprowadził na drugi koniec salonu, posadził w jednym z cudem ocalałych foteli, spojrzał na Scotta i rzucił:
- Przynieś xanax.
Ostatnią rzeczą, jaką zapamiętałem, było to, że podawał mi szklankę wody i kilka tabletek.
*
Ocknąłem się nazajutrz o zmroku. W swoim gabinecie w Old Brookville, przy biurku. Nie wiem, jak się tam dostałem, pamiętałem tylko, że dziękowałem Roccowi Dziennemu za to, że wyciągnął mnie z samochodu po tym, jak przygrzałem w kamienną kolumnę, jadąc tu z Southampton. A może Roccowi Nocnemu? Wszystko jedno. Obydwaj byli wierni Bo, Bo był wierny mnie, a ponieważ Księżna prawie z nimi nie gadała, nie zdążyła ich jeszcze zatruć. Mimo to musiałem być czujny.
No właśnie - pomyślałem. Moja nieutulona w bólu Księżna. Ciekawe, gdzie teraz jest. Nie widziałem jej od przygody z nożem. Na pewno była w domu, tylko gdzieś się ukrywała - przede mną! W sypialni? Pies ją trącał. Najważniejsze były dzieci i to, że jestem dobrym ojcem. Bo tak mnie w końcu zapamiętają - że byłem dobrym tatą, w głębi serca bardzo rodzinnym. No i że o nie dbałem.