-->

Wilk z Wall Street

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Wilk z Wall Street, Belfort Jordan-- . Жанр: Биографии и мемуары. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Wilk z Wall Street
Название: Wilk z Wall Street
Автор: Belfort Jordan
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 216
Читать онлайн

Wilk z Wall Street читать книгу онлайн

Wilk z Wall Street - читать бесплатно онлайн , автор Belfort Jordan
Satyryczna rekonstrukcja jednej z najbardziej zwariowanych karier w historii ?wiatowego biznesu W latach 90-tych XX wieku Jordan Belfort by? jednym z najbardziej znanych ludzi w Stanach Zjednoczonych. Za dnia zarabia? tysi?ce dolar?w na minut?. Noc? wydawa? je r?wnie b?yskawicznie na narkotyki, seks i zagraniczne podr??e. Prowadz?c interesy na kraw?dzi prawa b?d? je ?ami?c, zwr?ci? na siebie uwag? ameryka?skiego wymiaru sprawiedliwo?ci, lecz nawet wtedy nie zrezygnowa? z hulaszczego trybu ?ycia. W ten spos?b rozpocz??a si? emocjonuj?ca gra w kotka i myszk? z FBI oraz instytucjami nadzoruj?cymi nowojorsk? Wall Street.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

Перейти на страницу:

- Dzieci mogą zostać - odparła spokojnie. - Jadę sama.

Tym mnie zaskoczyła. Chce zostawić dzieci? Dlaczego? Hmm, chyba że to jakiś podstęp. No jasne. Księżna jest bardzo podstępna.

- Myślisz, że jestem głupi? Kiedy tylko zasnę, wrócisz tu i je wykradniesz.

Spojrzała na mnie z odrazą.

- Nawet nie wiem, co na to odpowiedzieć. - I znowu ruszyła do pakamery.

Aha, najwyraźniej nie dość ją zraniłem.

- Zabierasz ubrania? Nie sądzę. Jeśli chcesz odejść, odejdziesz w jednej koszuli na plecach, ty pieprzona naciągaczko!

Nareszcie. To ją zabolało. Odwróciła się i krzyknęła:

- Wal się, Jordan! Byłam i jestem dobrą żoną. Jak śmiesz tak mnie nazywać? Urodziłam ci dwoje wspaniałych dzieci. Opiekowałam się tobą i pielęgnowałam cię przez sześć lat! Zawsze byłam ci wierna, ani razu cię nie zdradziłam. I co dostałam w zamian? Ile dziwek przeleciałeś, odkąd się pobraliśmy? Ty... ty donżuanie zasrany! Mam cię gdzieś!

- Mów, co chcesz - odparłem - ale jeśli stąd wyjdziesz, wyjdziesz z niczym. - Głos miałem spokojny, lecz złowieszczy.

- Coś ty, naprawdę? Bo niby co zrobisz? Spalisz moje ubranie?

Świetny pomysł! Ściągnąłem walizkę z łóżka, zataszczyłem ją do kominka i rzuciłem jej ciuchy na trzydziestocentymetrowej wysokości stertę suchych szczapek, które można było podpalić jednym naciśnięciem guzika. Zerknąłem przez ramię. Przerażona Księżna zamarła.

Niezadowolony z jej reakcji wbiegłem do garderoby i zerwałem z wieszaków kilkanaście kosztownych swetrów, bluzek, spódnic, sukienek i spodni. Podbiegłem do kominka i rzuciłem to wszystko na pokaźny już stos.

Spojrzałem na nią jeszcze raz. Miała łzy w oczach. Nie, to za mało. Chciałem, żeby mnie przeprosiła, żeby błagała, bym przestał, więc zacisnąłem zęby i podbiegłem do biurka, gdzie stała szkatułka z biżuterią. Chwyciłem ją, wróciłem do kominka, otworzyłem wieczko i posypałem stos świecidełkami. Oparłem się o ścianę i położyłem palec na małym przycisku z nierdzewnej stali. Nadine płakała.

- A chuj z tym! - wrzasnąłem. I nacisnąłem przycisk.

Ubranie i biżuteria momentalnie stanęły w ogniu. Nadine bez słowa wyszła z pokoju i cichutko zamknęła za sobą drzwi. Odwróciłem się i spojrzałem na płomienie. Chrzanić ją - pomyślałem. Próbowała mi grozić, dobrze jej tak. Naprawdę myślała, że pozwolę jej wejść sobie na głowę? Patrzyłem w ogień, aż usłyszałem chrzęst żwiru na podjeździe. Podbiegłem do okna i zobaczyłem tył jej czarnego range rovera jadącego w stronę bramy.

I bardzo dobrze. Kiedy tylko rozejdzie się wieść, że z sobą zerwaliśmy, pod moimi drzwiami ustawi się kolejka kobiet. Cała, kurwa, kolejka! Wtedy zobaczymy, kto tu rządzi.

*

Ponieważ Księżna zeszła już ze sceny, nadeszła pora przybrać szczęśliwą minę i pokazać dzieciom, jak cudowne może być życie bez mamusi. Koniec z krótkimi wizytami u Chandler, od tej pory będą tylko długie. I czekoladowy pudding dla Cartera, kiedy tylko będzie miał na niego ochotę. Zabrałem ich na huśtawkę za domem i bawiliśmy się razem pod czujnym okiem Gwynne, Rocca Dziennego, Marii, Ignacia i kilku innych członków menażerii.

Bawiliśmy się bardzo długo, zdawało się, że przez całą wieczność, że przez całą wieczność śmialiśmy się, chichotaliśmy, patrzyliśmy na błękitną kopułę nieba i wąchaliśmy młode wiosenne kwiatki. Tak, nie ma to jak dzieci.

Niestety, okazało się, że wieczność trwała ledwie trzy i pół minuty. Kiedy minęły, straciłem zainteresowanie moimi cudownymi pociechami i przekazałem je Gwynne.

- Pani kolej - powiedziałem. - Muszę przejrzeć kilka dokumentów.

Wróciłem do gabinetu i usypałem na biurku nową piramidkę kokainy. W hołdzie dla Chandler i jej fascynacji brylowaniem wśród ułożonych w krąg lalek ustawiłem na blacie wszystkie moje prochy, żeby też trochę wśród nich pobrylować. Dwadzieścia dwa rodzaje narkotyków, większość w fiolkach i plastikowych torebkach - ilu było takich, którzy mogli połknąć to wszystko lub wciągnąć bez przedawkowania? Ani jednego! Na taki wyczyn stać było tylko Wilka z Wall Street! Wilka, który uodpornił się na nie po latach starannego dobierania i mieszania, który po licznych i jakże żmudnych próbach i błędach wypracował w końcu odpowiednią formułę.

*

Nazajutrz rano wybuchła wojna.

O ósmej w salonie zasiadł Wigwam, który od razu mnie wkurzył. Powinien wiedzieć, że nie przychodzi się do mojego domu tylko po to, by zrobić mi bezsensowny wykład na temat ogólnych praw rządzących amerykańskim rynkiem papierów wartościowych. Chryste, mogłem mieć braki w wielu aspektach życia, ale na pewno nie w tym. Nawet po trzech miesiącach niespania - nawet po siedemdziesięciu dwóch godzinach zupełnego obłędu, kiedy to pochłonąłem czterdzieści dwa gramy kokainy, sześćdziesiąt „cytrynek”, trzydzieści tabletek xanaxu, piętnaście valium, dziesięć klonopinu, dwieście siedemdziesiąt gramów morfiny, dziewięćdziesiąt miligramów ambienu, paxilu, prozacu, percocetu, pameloru, GHB i Bóg wie czego jeszcze - wiedziałem na ten temat więcej niż ktokolwiek inny.

- Główny problem polega na tym - mówił Wigwam - że Steve nie parafował upoważnienia, dlatego nie możemy przekazać akcji agentowi i przepisać ich na ciebie.

Chociaż umysł miałem trochę przymulony, ta amatorszczyzna naprawdę mnie przeraziła. Sprawa była tak prosta, że miałem ochotę rozorać mu gębę paznokciami.

- Coś ci powiem, głupi palancie. Kocham cię jak rodzonego brata, ale jeśli jeszcze raz zaczniesz mnie pouczać i mówić, co mogę, a czego nie mogę zrobić z umową zabezpieczającą, wyłupię ci ślepia. Chcesz pożyczyć ode mnie ćwierć miliona dolarów i martwisz się durnym upoważnieniem? Jezu Chryste, Andy! Upoważnienia potrzebowalibyśmy tylko wtedy, gdybyśmy chcieli te akcje sprzedać. Sprzedać, a nie kupić! Ty naprawdę nic nie rozumiesz? To jest wojna podjazdowa, wojna o posiadanie i kiedy zdobędziemy odpowiednią ilość papierów, będziemy górą.

Westchnąłem i nieco łagodniejszym głosem dodałem:

- Posłuchaj: najważniejsze jest posiadanie. Kapujesz? Zaraz wypiszę ci czek na cztery miliony osiemset tysięcy dolarów i staniemy się właścicielami pakietu akcji. Potem, zgodnie z Regułą 13D ustawy o obrocie papierami wartościowymi, zawiadomimy o tym SEC i publicznie ogłosimy, że zamierzam dokupić więcej akcji i rozpocząć walkę przez pełnomocników. Zrobi się takie zamieszanie, że Steve będzie musiał się odsłonić. Akcje będę dokupował co tydzień, a ty co tydzień będziesz zawiadamiał o tym komisję. Napiszą o tym w „The Wall Street Journal” i Szewc dostanie szału. Jasne?

Kwadrans później Wigwam wyszedł ode mnie bogatszy o dwieście pięćdziesiąt tysięcy dolarów, mając w kieszeni czek na prawie pięć milionów. Wiedziałem, że już po południu na giełdę dotrze wiadomość, iż Jordan Belfort próbuje przejąć firmę Maddena. I chociaż nie miałem takiego zamiaru, dawałem głowę, że Steve wpadnie w furię i przyparty do muru odkupi moje akcje po sprawiedliwej rynkowej cenie. O moją osobistą odpowiedzialność nie martwiłem się wcale. Wszystko starannie przemyślałem, a ponieważ naszą tajną umowę podpisaliśmy dopiero po emisji, zarzut, że Stratton Oakmont spreparował prospekt, byłby zarzutem dość spornym. Znacznie bardziej odpowiedzialny był za to Steve, ponieważ jako prezes zarządu to on podpisał załączniki dla SEC. Natomiast ja zawsze mogłem udawać, że nic o tym nie wiedziałem, że myślałem, iż wszystko jest w jak najlepszym porządku. Nie była to może doskonała wymówka, ale lepsza taka niż żadna.

Tak czy inaczej Wigwama miałem z głowy.

Poszedłem do naszej królewskiej łazienki na kolejną porcję koki. Była na toaletce, w ślicznym kopczyku, oświetlona tysiącem jaskrawych świateł odbijających się od podłogi z szarego marmuru za milion dolarów. Czułem się koszmarnie. Byłem pusty. Wypalony. Tak strasznie brakowało mi Nadine, ale wiedziałem, że już jej nie odzyskam. Poddać się i błagać o wybaczenie? Znaczyłoby to, że przyznaję się do porażki, że mam poważny problem i muszę się leczyć.

Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название