Wilk z Wall Street
Wilk z Wall Street читать книгу онлайн
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Kątem oka zobaczyłem buteleczkę z morfiną. Było w niej co najmniej sto piętnastomiligramowych tabletek, malutkich jak ziarnka groszku w cudownym odcieniu fioletu. Tego dnia wziąłem już dziesięć. Po takiej dawce większość ludzi wpadałaby w stan nieodwracalnej śpiączki - większość, ale nie ja. Dla mnie to było nic.
- Powiedz Nadine, że przepraszam - powiedziałem smutno. - Niech ucałuje ode mnie dzieci.
- Jordan, nie! - krzyknęła przeraźliwie Laurie. - Nie odkładaj...
Była to ostatnia rzecz, jaką usłyszałem. Jednym płynnym ruchem chwyciłem buteleczkę i wysypałem jej zawartość na dłoń. Tabletek było tak dużo, że połowa spadła na podłogę. Mimo to co najmniej pięćdziesiąt zostało i utworzyło na dłoni malutką piramidkę. Była naprawdę śliczna, taka mała, cała fioletowa. Wrzuciłem tabletki do ust i zacząłem żuć. Wtedy rozpętało się piekło.
Zobaczyłem, że biegnie do mnie Dave, więc śmignąłem na drugą stronę kuchni i chwyciłem butelkę jacka danielsa, ale zanim zdążyłem przytknąć ją do ust, rzucił się na mnie, wytrącił mi ją z ręki i objął mnie wpół jak niedźwiedź. Rozdzwonił się telefon. Dave zignorował to, powalił mnie na podłogę i wetknął mi palce do ust, żeby wyjąć tabletki. Ugryzłem go, ale był tak silny, że bez trudu mnie obezwładnił.
- Wypluj je! - krzyknął. - Wypluj!
- Wal się! - wrzasnąłem. - Puszczaj, bo zabiję!
Telefon wciąż dzwonił, a on dalej krzyczał:
- Wypluj to! Wypluj!
Gryzłem i żułem tabletki, próbując połknąć ich jak najwięcej, więc w końcu chwycił mnie za policzki i potężnie ścisnął.
- Kurwa mać! - Wyplułem. Smakowały jak trucizna. Były cholernie gorzkie, ale połknąłem ich tyle, że nie miało to już żadnego znaczenia. Teraz była to tylko kwestia czasu.
Dave go nie tracił. Przygniatając mnie jedną ręką do podłogi, drugą podniósł telefon, wybrał 911 i do nieprzytomności zdenerwowany podał policji swój adres. Potem rzucił telefon, wpakował mi palce do ust i znowu zaczął wygarniać z ust tabletki. A ja znowu go ugryzłem.
- Zabieraj te śmierdzące paluchy, ty wole! Nigdy ci tego nie zapomnę! Trzymasz ich stronę!
- Uspokój się. - Podniósł mnie jak wiązkę chrustu i zaniósł na sofę.
No i leżałem tam przez parę minut, przeklinałem, aż w końcu przestał mnie interesować. Robiło mi się coraz cieplej, byłem coraz bardziej zmęczony, coraz bardziej śpiący. W sumie było mi nawet dobrze, przyjemnie. Zadzwonił telefon. Dave odebrał. Laurie. Próbowałem podsłuchiwać, ale szybko odpłynąłem. Dave przycisnął mi słuchawkę do ucha.
- Hej staruszku, to twoja żona. Chce z tobą rozmawiać. Powiedzieć ci, że wciąż cię kocha.
- Nae? - mruknąłem sennie.
- Trzymaj się, skarbie - powiedziała moja kochająca Księżna. - Dla mnie. Kocham cię, słyszysz? Wszystko będzie dobrze. Tylko nie zasypiaj...
Rozpłakałem się.
- Przepraszam, Nae. Nie chciałem tego. Nie wiedziałem, co robię. Nie mogę żyć bez ciebie. Przepraszam... - Przez cały czas niepohamowanie szlochałem.
- Już dobrze, skarbie. Bardzo cię kocham. Trzymaj się. Wszystko będzie dobrze.
- Zawsze cię kochałem, Nae, odkąd tylko cię zobaczyłem...
I straciłem przytomność.
*
Obudziłem się z uczuciem najohydniejszym z ohydnych. Pamiętam, że wrzeszczałem:
- Nie! Wyjmij mi to z ust, ty skurwysynu! - Nie wiedziałem tylko dlaczego.
Dowiedziałem się sekundę później. Byłem przywiązany do stołu na oddziale urazowym jakiegoś szpitala i stało nade mną pięciu lekarzy i kilka pielęgniarek. Stół był podniesiony, ustawiony pionowo do podłogi. Miałem przywiązane nie tylko kończyny, ale i całe ciało - tak, całe ciało - dwoma grubymi winylowymi pasami: jeden biegł przez pierś, drugi przez uda. Stojący przede mną lekarz - był w zielonym kitlu - trzymał długą, grubą rurę, podobną do tej od chłodnicy samochodowej.
- Jordan - powiedział stanowczo - musi pan z nami współpracować. I niech pan przestanie gryźć mnie w rękę. Musimy przepłukać panu żołądek.
- Po co? - wybełkotałem. - Nic mi nie jest. Nie połknąłem ich. Wszystkie wyplułem. To był tylko żart.
- Rozumiem - odparł tamten cierpliwie - ale nie mogę ryzykować. Podaliśmy panu narcan, żeby zneutralizować działanie narkotyku, więc nic już panu nie grozi. Ale niech pan posłucha, przyjacielu: pańskie ciśnienie krwi nie mieści się w skali i ma pan nieregularny rytm serca. Co pan brał oprócz morfiny?
Przyjrzałem mu się uważniej. Wyglądał na Irańczyka czy Persa albo na kogoś takiego. Czy mogę mu zaufać? - myślałem. Ostatecznie jestem Żydem, jego zaprzysięgłym wrogiem. Czy przysięga Hipokratesa niweluje wszystkie animozje i antagonizmy? Rozejrzałem się i w kącie pokoju zobaczyłem coś niepokojącego: dwóch umundurowanych policjantów z bronią u pasa. Obserwowali mnie, opierając się o ścianę. Uznałem, że pora się zamknąć.
- Nic - wystękałem. - Tylko morfinę. I może trochę xanaxu. Boli mnie krzyż. Wszystko jest na receptę.
Lekarz uśmiechnął się smutno.
- Nie wsypię pana, Jordan. Chcę panu pomóc.
Zamknąłem oczy, przygotowując się na tortury. Tak, wiedziałem, co zaraz będzie. Wiedziałem, że ten przeklęty Pers wepchnie mi rurę do przełyku - najpierw do przełyku, a potem aż do żołądka, żeby wszystko z niego wyssać. Jeszcze potem wrzuci tam parę kilo węgla drzewnego, żeby wchłonął narkotyki, zanim zdążą dotrzeć do jelit. Był to jeden z tych rzadkich momentów, kiedy żałowałem, że jestem oczytany. I zanim pięciu lekarzy rzuciło się na mnie z tą cholerną rurą, zdążyłem jeszcze pomyśleć: Boże, jak ja nie znoszę mieć zawsze racji!
*
Godzinę później żołądek był już zupełnie pusty, jeśli nie liczyć tony węgla, którą wpakowano mi na siłę przez gardło. Wciąż byłem przywiązany do stołu, kiedy w końcu wyjęto mi tę czarną rurę. Gdy jej ostatni centymetr wyślizgiwał mi się z ust, pomyślałem, jak - do cholery - robią to te wszystkie gwiazdki porno, jak połykają te gigantyczne penisy, nie dławiąc się przy tym ani nie krztusząc. Wiem, to była dziwna myśl, ale naprawdę przyszła mi do głowy.
- Jak się pan czuje? - spytał mnie dobry pan doktor.
- Muszę to toalety - odparłem. - I to szybko. Jeśli natychmiast mnie nie rozwiążecie, narobię w spodnie.
Doktor dał znak i pielęgniarki zaczęły rozpinać winylowe pasy.
- Toaleta jest tam - powiedział lekarz. - Zaraz do pana zajrzę.
Zrozumiałem, co miał na myśli, dopiero w chwili, gdy z siłą działka wodnego oddałem w kabinie pierwszą salwę. Początkowo nie patrzyłem, co ze mnie wychodzi, ale po dziesięciu minutach potężnej kanonady uległem pokusie i zerknąłem do muszli. Jej pokryte czarnym popiołem wnętrze wyglądało jak po erupcji Wezuwiusza. Jeśli rano ważyłem pięćdziesiąt dziewięć kilo, to teraz ubyło mi co najmniej dwadzieścia. W taniej porcelanowej muszli leżały moje własne jelita.
Z toalety wyszedłem dopiero po godzinie. Kryzys minął i czułem się w miarę normalnie. Może wraz z zawartością żołądka wyssali ze mnie trochę obłędu? Tak czy inaczej nadeszła pora powrócić do życia bogatych i dysfunkcyjnych. Musiałem naprawić stosunki z Księżną, ograniczyć prochy i zacząć się porządniej prowadzić. Ostatecznie miałem trzydzieści cztery lata i byłem ojcem dwójki dzieci.
- Dzięki - powiedziałem do lekarza. - Przepraszam, że pana ugryzłem. Byłem trochę zdenerwowany. To chyba zrozumiałe, prawda?
Doktor kiwnął głową.
- Nie ma sprawy. Cieszę się, że mogłem pomóc.
- Czy moglibyście wezwać dla mnie taksówkę? Muszę wrócić do domu i się przespać.
Wtedy zauważyłem, że umundurowani policjanci wcale nie wyszli i że właśnie zmierzają w moją stronę. Wyraźnie czułem, że bynajmniej nie po to, by zaproponować mi podwiezienie.
Lekarz cofnął się dwa kroki, a jeden z nich wyjął kajdanki. O Chryste - pomyślałem. Znowu mnie zaobrączkują? To już czwarty raz w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin! Ale co ja takiego zrobiłem? Postanowiłem w to na razie nie wnikać. Tam, dokąd mnie zabierali, będę miał na to mnóstwo czasu.
- Zgodnie z Aktem Bakera - powiedział policjant, zatrzasnąwszy kajdanki - zostanie pan odwieziony do zamkniętego oddziału psychiatrycznego, gdzie spędzi pan siedemdziesiąt dwie godziny. Potem stanie pan przed sędzią, który zdecyduje, czy nie stanowi pan zagrożenia dla siebie i innych. Bardzo mi przykro.