-->

Wilk z Wall Street

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Wilk z Wall Street, Belfort Jordan-- . Жанр: Биографии и мемуары. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Wilk z Wall Street
Название: Wilk z Wall Street
Автор: Belfort Jordan
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 217
Читать онлайн

Wilk z Wall Street читать книгу онлайн

Wilk z Wall Street - читать бесплатно онлайн , автор Belfort Jordan
Satyryczna rekonstrukcja jednej z najbardziej zwariowanych karier w historii ?wiatowego biznesu W latach 90-tych XX wieku Jordan Belfort by? jednym z najbardziej znanych ludzi w Stanach Zjednoczonych. Za dnia zarabia? tysi?ce dolar?w na minut?. Noc? wydawa? je r?wnie b?yskawicznie na narkotyki, seks i zagraniczne podr??e. Prowadz?c interesy na kraw?dzi prawa b?d? je ?ami?c, zwr?ci? na siebie uwag? ameryka?skiego wymiaru sprawiedliwo?ci, lecz nawet wtedy nie zrezygnowa? z hulaszczego trybu ?ycia. W ten spos?b rozpocz??a si? emocjonuj?ca gra w kotka i myszk? z FBI oraz instytucjami nadzoruj?cymi nowojorsk? Wall Street.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 87 88 89 90 91 92 93 94 95 ... 117 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

Ale kapitan Marc postanowił pójść na dno wraz z jachtem. Ostatnią rzeczą, jaką zobaczyłem przed odlotem, była jego podskakująca wśród fal kwadratowa głowa i nurkująca po raz ostatni rufa „Nadine”.

*

Być uratowanym przez Włochów jest bardzo fajnie, bo najpierw rozbitka karmią, potem każą mu pić czerwone wino, a jeszcze potem tańczyć. Tak, na pokładzie włoskiego niszczyciela, z prawdziwej włoskiej marynarki wojennej, imprezowaliśmy jak gwiazdy i gwiazdorzy rocka. Załoga lubiła pójść w tango, co wzięliśmy z Robem za znak, że możemy ostro przyćpać. Kapitan Marc też był bezpieczny, i dzięki Bogu. Wyłowiła go straż przybrzeżna.

Ostatnią rzeczą, jaką pamiętam, było to, że kapitan niszczyciela i Księżna nieśli mnie do izby chorych. Ale zanim przykryli mnie kocem, kapitan powiedział, że włoski rząd bardzo tę akcję nagłośnił - spece od PR przeprowadzili tam swoisty zamach stanu - dlatego on, jako pierwszy po Bogu, może zawieźć nas, gdzie tylko sobie zażyczymy, byle w obrębie basenu Morza Śródziemnego; wybór należał do nas. Bardzo polecał hotel Cala di Volpe na Sardynii, według niego jeden z najlepszych w świecie. Energicznie kiwnąłem głową, pokazałem mu uniesiony kciuk i powiedziałem:

- Tak, zabiezcie mnie na Zardynię!

Obudziłem się, kiedy niszczyciel wpływał do Porto Cervo. Całą osiemnastką staliśmy na głównym pokładzie, w zadziwieniu patrząc, jak machają do nas setki Sardyńczyków. Kilkanaście ekip telewizyjnych, każda z kamerą, chciało sfilmować idiotów z Ameryki, którzy wyszli w morze podczas sztormu o sile ośmiu stopni w skali Beauforta.

Schodząc z pokładu, Księżna i ja podziękowaliśmy naszym włoskim wybawcom i wymieniliśmy się z nimi numerami telefonów. Powiedzieliśmy im, żeby koniecznie skontaktowali się z nami w Stanach, jeśli kiedykolwiek tam będą. Proponowałem im pieniądze - za ich odwagę, a nawet heroizm - ale wszyscy odmówili. Byli naprawdę niesamowici. Byli bohaterami w prawdziwym tego słowa znaczeniu.

Kiedy przebijaliśmy się przez tłum na nabrzeżu, uświadomiłem sobie, że straciliśmy wszystkie ubrania. Dla Księżnej była to runda numer dwa. Ale nic to: już niedługo miałem dostać sowity czek od Lloydsa w Londynie, gdzie ubezpieczyłem jacht i śmigłowiec. Kiedy zameldowaliśmy się w hotelu, zabrałem wszystkich - gości i załogę - na zakupy. Znaleźliśmy tylko ubrania letnie, w jaskrawych odcieniach różu, fioletu, czerwieni, srebra i złota. Mieliśmy spędzić na Sardynii dziesięć dni, wyglądając jak stadko przebranych za ludzi pawi.

Dziesięć dni później po „cytrynkach” nie było już ani śladu i nadeszła pora wracać do domu. Wtedy przyszedł mi do głowy wspaniały pomysł, żeby zapakować nasze ubrania i wysłać je do Stanów, unikając w ten sposób cła. Księżna się zgodziła.

Nazajutrz rano, kilka minut po szóstej, zszedłem na dół, żeby zapłacić rachunek: siedemset tysięcy dolarów. Ale nie, nie było tak źle, bo rachunek uwzględniał trzysta tysięcy za złotą bransoletę z rubinami i szmaragdami. Kupiłem ją Nadine chyba piątego dnia pobytu, po tym, jak zasnąłem z twarzą w suflecie. Przynajmniej tyle mogłem zrobić, żeby udobruchać moją najważniejszą opiekunkę.

Na lotnisku przez dwie godziny czekaliśmy na mój prywatny samolot. Wreszcie nadbiegł jakiś malutki człowieczek i łamaną angielszczyzną powiedział:

- Panie Belforte, pana samolot babuch. Mewa w silnik i babuch we Francji. On nie przyleci.

Odebrało mi mowę. Czy wszyscy tak mają, czy tylko ja? Chyba tylko ja. Kiedy poinformowałem o tym Księżnę, nie powiedziała ani słowa. Pokręciła tylko głową i odeszła.

Próbowałem dodzwonić się do Janet - żeby załatwiła nam inną maszynę - ale telefony nie działały. Uznałem, że najlepiej będzie polecieć do Londynu, gdzie przynajmniej rozumielibyśmy, co się, kurwa, do nas mówi. Kiedy tam wreszcie dolecieliśmy, wiedziałem, że wszystko będzie dobrze, ale w taksówce szybko zmieniłem zdanie: ulice były nieprawdopodobnie zatłoczone. Im bliżej Hyde Parku, tym bardziej.

- Co się tu dzieje? - spytałem taksiarza, faceta o niezdrowej, ziemistej cerze. - Byłem w Londynie dziesiątki razy i nigdy czegoś takiego nie widziałem.

- Rocznica Woodstock, panie kierowniku - odparł. - W Hyde Parku jest pół miliona ludzi. Gra Eric Clapton, the Who, Alanis Morissette i kilku innych. Będzie ostro. Mam nadzieję, że zarezerwowaliście pokój, bo w mieście posucha.

Hmm... Zdumiały mnie trzy rzeczy. To, że zwracał się do mnie per „panie kierowniku”. To, że po raz pierwszy od końca drugiej wojny światowej w Londynie nie było ani jednego wolnego pokoju, w dodatku w weekend. Oraz to, że znowu będziemy musieli kupić sobie nowe ubranie - Księżna już po raz trzeci w ciągu niecałych dwóch tygodni.

- Nieprawdopodobne - powiedział Rob. - Znowu? Za te też płacisz?

Uśmiechnąłem się smutno.

- Wal się.

W holu hotelu Dorchester powitał nas concierge.

- Strasznie mi przykro - powiedział - ale do końca tygodnia nie mamy ani jednego wolnego pokoju. Co gorsza, przypuszczam, że jest tak w całym Londynie. Ale serdecznie zapraszam państwa do baru. Zbliża się pora podwieczorku, więc proponuję herbatę i świeżutkie bułeczki na koszt firmy.

Żeby zachować zimną krew, kilka razy mocno poruszyłem głową.

- Mógłby pan zadzwonić do innych hoteli i sprawdzić?

- Naturalnie, z przyjemnością.

Trzy godziny później wciąż siedzieliśmy w barze, pijąc herbatę i żując drożdżowe bułeczki, gdy nagle wszedł concierge i z szerokim uśmiechem oznajmił:

- W Four Seasons mają rezygnację. Apartament prezydencki, coś w sam raz dla pana. Kosztuje osiem...

Nie zdążył dokończyć, bo natychmiast wykrzyknąłem:

- Biorę!

- Świetnie. Podstawimy dla państwa rolls-royce’a. Z tego co wiem, mają tam bardzo ładny pokój odnowy biologicznej. Może po tych wszystkich przeżyciach przydałby się panu masaż?

Kiwnąłem głową i już dwie godziny później leżałem na plecach na stole do masażu w apartamencie prezydenckim w Four Seasons. Z balkonu roztaczał się widok na Hyde Park, gdzie właśnie trwał koncert.

Nasi goście poszli na zakupy ubraniowe. Janet załatwiała dla nas bilety na concorde’a, a moja zmysłowa Księżna brała prysznic, rywalizując z Claptonem.

Kochałem Nadine. Po raz kolejny udowodniła, że jest naprawdę spoko, tym razem pod wielką presją. Była odważną wojowniczką i przez cały czas przy mnie stała, z uśmiechem spoglądając śmierci w oczy.

Właśnie dlatego tak trudno było mi utrzymać erekcję, kiedy mierząca metr osiemdziesiąt etiopska masażystka pieściła mnie ręką. Oczywiście wiedziałem, że nie powinna tego robić, zwłaszcza że sześć metrów dalej pod prysznicem śpiewała moja żona. Ale cóż, ostatecznie co to za różnica, czyja to ręka, jej czy moja?

Hmm... Trzymałem się tej pocieszającej myśli aż do samego końca, a już nazajutrz znalazłem się z powrotem w Old Brookville gotów kontynuować życie bogatych i dysfunkcyjnych.

ROZDZIAŁ 35

Burza przed burzą

Sierpień 1997

Chociaż to nieprawdopodobne, dziewięć miesięcy po zatonięciu jachtu moje życie pogrążyło się jeszcze bardziej w odmętach obłędu. Konsekwentnie dążąc do śmierci, znalazłem sprytny sposób - bardzo zresztą logiczny - na to, aby nadać samozniszczeniu nowy, ekstremalny wymiar, i z „cytrynek”, jako mojego ulubionego narkotyku, przerzuciłem się na kokainę. Tak - pomyślałem - pora na zmiany, a zrobiłem ten krok głównie dlatego, że miałem dość ślinienia się w miejscach publicznych i zasypiania w najdziwniejszych tudzież najmniej stosownych okolicznościach.

Dlatego, zamiast zaczynać dzień od czterech „cytrynek” i szklanki mrożonej kawy, zaraz po przebudzeniu brałem gram boliwijskiej koki, zawsze dzieląc ją równo na pół - pół grama do jednego nozdrza, pół do drugiego - tak aby obydwie półkule mózgowe odleciały jednocześnie. To było prawdziwe śniadanie mistrzów. Kończyłem je trzema miligramami xanaxu, by stłumić wywołany przez kokainę napad paranoi. Potem - mimo że nie odczuwałem już najmniejszego bólu - brałem czterdzieści pięć miligramów morfiny tylko dlatego, że koka i morfina były dla siebie stworzone. Poza tym, skoro nieustannie przepisywało mi ją kilku lekarzy, czy mogła być zła?

1 ... 87 88 89 90 91 92 93 94 95 ... 117 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название