-->

Wilk z Wall Street

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Wilk z Wall Street, Belfort Jordan-- . Жанр: Биографии и мемуары. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Wilk z Wall Street
Название: Wilk z Wall Street
Автор: Belfort Jordan
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 217
Читать онлайн

Wilk z Wall Street читать книгу онлайн

Wilk z Wall Street - читать бесплатно онлайн , автор Belfort Jordan
Satyryczna rekonstrukcja jednej z najbardziej zwariowanych karier w historii ?wiatowego biznesu W latach 90-tych XX wieku Jordan Belfort by? jednym z najbardziej znanych ludzi w Stanach Zjednoczonych. Za dnia zarabia? tysi?ce dolar?w na minut?. Noc? wydawa? je r?wnie b?yskawicznie na narkotyki, seks i zagraniczne podr??e. Prowadz?c interesy na kraw?dzi prawa b?d? je ?ami?c, zwr?ci? na siebie uwag? ameryka?skiego wymiaru sprawiedliwo?ci, lecz nawet wtedy nie zrezygnowa? z hulaszczego trybu ?ycia. W ten spos?b rozpocz??a si? emocjonuj?ca gra w kotka i myszk? z FBI oraz instytucjami nadzoruj?cymi nowojorsk? Wall Street.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 83 84 85 86 87 88 89 90 91 ... 117 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

- Powinniśmy zrobić sobie wakacje. Popływamy jachtem i trochę się zrelaksujemy.

ROZDZIAŁ 34

Sztorm

Ach, ta „Nadine”! Chociaż nie lubiłem tej pieprzonej łajby i życzyłem jej, żeby zatonęła, rejs po błękitnych wodach Morza Śródziemnego pięćdziesięciometrowym jachtem motorowym miał w sobie coś bardzo seksownego. Nie ma to jak wielki pływający pałac, dlatego cała nasza ósemka - Księżna, ja i sześcioro naszych najbliższych przyjaciół - liczyła na dobrą zabawę.

Oczywiście w tak inspirującą podróż nie mogliśmy wypłynąć bez odpowiedniego rynsztunku, dlatego dzień przed wyjazdem zwerbowałem mojego najlepszego przyjaciela Roba Lorussa i przejrzałem z nim moją najnowszą kolekcję prochów. Rob był do tego najlepszy: nie tylko od razu zgodził się jechać, ale i miał podobną do mojej przeszłość, bo kiedyś, w ostrą śnieżycę, przez trzy godziny desperacko ścigał wóz FedExu, szukając zaginionej dostawy „cytrynek”.

Znałem go od piętnastu lat. Był w moim wieku i prowadził małą rodzinną firmę hipoteczną, która obsługiwała Strattonitów. Podobnie jak ja, lubił „cytrynki” i miał cudowne poczucie humoru. Nie był szczególnie przystojny - mierzył niewiele ponad metr siedemdziesiąt, miał płaski włoski nos i cofnięty podbródek - ale kobiety go uwielbiały. Należał do tego rzadkiego gatunku mężczyzn, którzy siedząc przy stole z grupką dopiero co poznanych pięknych dziewcząt, mogą spokojnie parskać, bekać i dłubać w nosie, a one i tak powiedzą: „Och Rob, jesteś taki zabawny! Taki kochany! Pobekaj jeszcze trochę, dobrze?”.

Miał jednak jedną feralną wadę - był najbardziej skąpym facetem, jakiego znałem. Tak skąpym, że musiał zapłacić za to swoim pierwszym małżeństwem, związkiem z dziewczyną imieniem Lisa, ciemnowłosą ślicznotką z mnóstwem bielutkich zębów. Po dwóch latach miała w końcu dość tego, że regularnie każe jej płacić swoją część rachunku telefonicznego, i postanowiła wdać się w romans z miejscowym playboyem. Rob nakrył ich na gorącym uczynku i zaraz potem się rozwiedli.

Od tamtej pory umawiał się na potęgę, ale z każdą flamą było coś nie tak: jedna miała na ramionach więcej włosów niż gorylica, inna lubiła owijać się przed seksem w folię spożywczą i udawać trupa, kolejna nie uznawała żadnego seksu poza analnym, a jeszcze inna (moja ulubiona) z upodobaniem zalewała płatki śniadaniowe piwem. Z nami płynęła aktualna, niejaka Shelly. Była nawet fajna, chociaż przypominała trochę placek kukurydziany smażony w głębokim tłuszczu. No i miała dziwny zwyczaj chodzenia z Biblią i cytowania mało znanych fragmentów. Dawałem jej najwyżej miesiąc.

Podczas gdy ja i Rob spędzaliśmy ostatnie godziny na gromadzeniu najniezbędniejszych zapasów, Księżna pełzała po podjeździe, zbierając kamyczki. Pierwszy raz zostawialiśmy dzieci same i z jakiegoś niewyjaśnionego powodu wzbudziło to w niej zamiłowanie do rzemiosła rękodzielniczego. Zrobiła dla maluchów szkatułkę życzeń - z bardzo kosztownego pudełka na buty, w którym leżały kiedyś szpilki od Manola Blahnika za tysiąc dolarów - wypełnioną kamyczkami i pokrytą cieniutką metalową folią. Do folii moja artystka przykleiła dwie mapy - Riwiery Włoskiej i Francuskiej - i tuzin kolorowych obrazków wyciętych z czasopism podróżniczych.

Tuż przed wyjazdem na lotnisko poszliśmy pożegnać się z Chandler i Carterem. Carter miał już prawie rok i uwielbiał swoją starszą siostrę, chociaż nie tak jak mamę, która doprowadzała go do łez, ilekroć nie wysuszyła po kąpieli włosów. Tak, mój mały synek lubił, kiedy miała jasne włosy, wilgotne były dla niego stanowczo za ciemne. Na widok wilgotnych pokazywał je palcem i krzyczał: „Nieeee! Nieeee!”.

Zastanawiałem się często, jak zareaguje, dowiadując się, że mamusia jest farbowaną szatynką, ale uznałem, że załatwi to kiedyś odpowiednia terapia. Tak czy inaczej, kiedy przyszliśmy, był w świetnym humorze. Rozpromieniony obserwował Chandler w otoczeniu stu lalek Barbie, które siostrzyczka posadziła w idealnym kręgu.

Artystka Księżna usiadła na dywanie i podarowała naszym doskonałym dzieciom szkatułkę życzeń.

- Kiedy zatęsknicie za mamusią i tatusiem - powiedziała - musicie tylko nią potrząsnąć i od razu będziecie wiedzieli, że o was myślimy. - Ku mojemu zdziwieniu wyjęła zza pleców drugą szkatułkę, identyczną jak tamta. - Zobaczcie! Mamusia i tatuś też mają taką. I kiedy za wami zatęsknią, potrząsną nią i od razu będziecie wiedzieli, że o was myślą. Tak?

Chandler zmrużyła oczy i przez chwilę to rozważała.

- Ale skąd mogę wiedzieć, że na pewno? - spytała sceptycznie, nie kupując pomysłu tak szybko, jak Księżna by chciała.

Uśmiechnąłem się ciepło.

- To proste, aniołku. Wystarczy tylko pomyśleć, że o was myślimy, a wtedy na pewno pomyślimy. Będziemy myśleć o was dzień i noc, więc ilekroć o nas pomyślicie, my na pewno też, z tym że o was, i odwrotnie.

Zapadła cisza. Spojrzałem na Księżną, która przyglądała mi się z przekrzywioną głową i miną, która mówiła: „Możesz powtórzyć to jeszcze raz?”. Przeniosłem wzrok na Chandler, która przekrzywiła głowę pod tym samym kątem, co ona. No proszę, dziewczyny skrzyknęły się przeciwko mnie! Ale Carter zdawał się zupełnie niezainteresowany szkatułką życzeń. Uśmiechał się drwiąco i cichutko gruchał. Tak, chyba trzymał moją stronę.

Wycałowaliśmy ich, powiedzieliśmy, że kochamy ich ponad życie, i pojechaliśmy na lotnisko. Ich uśmiechnięte twarzyczki mieliśmy zobaczyć już za dziesięć dni.

*

Kłopoty zaczęły się, kiedy tylko wylądowaliśmy w Rzymie.

Nasza ósemka - Księżna i ja, Rob i Shelly, Bonnie i Ross Portnoy (mój przyjaciel z dzieciństwa) oraz Ophelia i Dave Ceradini (przyjaciele z dzieciństwa Nadine) - stała w hali odbioru bagażu na lotnisku Leonarda da Vinci, gdy wtem Księżna wykrzyknęła, głośno i z niedowierzaniem:

- Coś podobnego. Nasz kierowca zapomniał odprawić moje walizki. Nie mam żadnych ubrań! - I odęła wargi.

- Spokojnie, skarbie - powiedziałem. - Będziemy jak ta para z reklamy American Express, która zgubiła bagaż, z tym że my wydamy dziesięć razy więcej i będziemy dziesięć razy bardziej nawaleni.

Podeszli do nas Ophelia i Dave, żeby pocieszyć smutną Księżnę. Ophelia była ciemnooką hiszpańska pięknością, brzydkim kaczątkiem, z którego wyrosła wspaniała łabędzica. A ponieważ dorastała jako ostatnie szkaradztwo, nie miała wyboru i skutecznie zadbała o swoją osobowość.

Dave wyglądał zwyczajnie. Wypalał osiem tysięcy papierosów dziennie i wypijał osiem tysięcy filiżanek kawy. Był cichy i spokojny, ale zawsze mogłem liczyć na to, że będzie śmiał się z wyświechtanych kawałów moich i Roba. On i Ophelia lubili nudę - w przeciwieństwie do nas, bo my uwielbialiśmy, kiedy coś się działo.

Zaraz potem do zabawy dołączyli Bonnie i Ross. Bonnie miała na twarzy maskę z valium i busparu, które wzięła przed wejściem do samolotu. W młodości była pociągającą blondynką, którą chciał przelecieć każdy chłopak z okolicy (łącznie ze mną). Ale ona się mną nie interesowała. Lubiła chłopców złych (i znacznie starszych). Mając szesnaście lat, sypiała z trzydziestodwuletnim handlarzem ziela, który wyszedł właśnie z więzienia. Dziesięć lat później, kiedy miała lat dwadzieścia sześć, wyszła za Rossa, który odsiedział właśnie wyrok za handel kokainą. Tak naprawdę Ross wcale nie był dilerem, tylko nieszczęsnym głupcem, który próbował pomóc kumplowi. Mimo to w pełni kwalifikował się do tego, by przelecieć rozkoszną Bonnie, która - niestety - nie była już tak rozkoszna jak kiedyś.

Ale tak, Ross świetnie nadawał się na jachtowego gościa. Od czasu do czasu brał, czasem nurkował, był niezłym wędkarzem i w razie potrzeby chętnie biegał na posyłki. Niski i śniady, miał kręcone czarne włosy i cieniutki czarny wąsik. Potrafił być cięty i ostry, ale tylko w stosunku do Bonnie, której ciągle przypominał, że jest kretynką. Ale przede wszystkim szczycił się tym, że jest wielkim twardzielem, a przynajmniej kimś, kto lubi przebywać na świeżym powietrzu i rzucać wyzwanie żywiołom.

1 ... 83 84 85 86 87 88 89 90 91 ... 117 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название