Wilk z Wall Street
Wilk z Wall Street читать книгу онлайн
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
W trzecim tygodniu maja zdjęto mi gips. Cudownie - pomyślałem. Ból był wciąż nie do zniesienia, ale nadeszła pora na fizykoterapię. Może to mi pomoże. Ale w drugim tygodniu fizykoterapii coś strzeliło mi w kręgosłupie i już tydzień później z laską w ręku byłem z powrotem w Nowym Jorku. Przez siedem dni włóczyłem się po szpitalach, gdzie zrobiono mi dziesiątki badań, ale wszystkie wyniki były negatywne. Barth twierdził, że cierpię na dysfunkcję systemu odpowiedzialnego za interpretację stymulacji bólowej, że z technicznego punktu widzenia mój kręgosłup jest w porządku i nie ma tam czego operować.
Fajnie - pomyślałem. Nie pozostaje mi nic innego, jak paść na łóżko i umrzeć. Uznałem, że najlepszym sposobem będzie przedawkowanie „cytrynek”, najlepszym, a przynajmniej najbardziej stosownym, bo „cytrynki” zawsze były moim ulubionym narkotykiem. Ale nie, wybór był znacznie szerszy. Moja dzienna dawka składała się z dziewięćdziesięciu miligramów morfiny na ból, czterdziestu miligramów oxycodonu, tak na dokładkę, z dwunastu tabletek somy na rozluźnienie mięśni, ośmiu miligramów xanaxu na nadpobudliwość, dwudziestu miligramów klonopinu, bo podobała mi się jego „silna” nazwa, trzydziestu miligramów ambienu na bezsenność, dwudziestu „cytrynek”, bo zawsze lubiłem „cytrynki”, paru gramów kokainy dla zrównoważenia skutków ich działania, dwudziestu miligramów prozacu na depresję, dziesięciu miligramów paxilu na ataki paniki, ośmiu miligramów zofranu na mdłości, dwustu miligramów fiorinalu na migrenę, osiemdziesięciu miligramów valium na nerwy, dwóch czubatych łyżek senokotu na zatwardzenie, dwudziestu miligramów salagenu na suchość w ustach i z kwarty macallanu, jednosłodowej whisky, którą to wszystko popijałem.
Miesiąc później, rankiem 20 czerwca, leżałem jak warzywo w sypialni, kiedy przez interkom odezwała się Janet:
- Barth Green na jedynce.
- Niech zostawi wiadomość - wymamrotałem. - Mam spotkanie.
- Bardzo śmieszne - prychnęła. - Mówi, że musi z tobą porozmawiać. Albo odbierzesz, albo przyjdę tam i odbiorę za ciebie. I odstaw tę fiolkę z kokainą.
Tym mnie zaskoczyła. Bo skąd, do diabła, wiedziała? Rozejrzałem się w poszukiwaniu ukrytej kamery, ale żadnej nie znalazłem. Czyżby mnie szpiegowały, ona i Księżna? Tego mi tylko brakowało. Westchnąłem, odstawiłem fiolkę, podniosłem słuchawkę i mruknąłem coś, jak Elmer Fudd po ciężkiej nocy w mieście.
- Cześć. Mówi Barth Green. Jak się czujesz?
- Świetnie - wychrypiałem. - A ty?
- Ja? Bardzo dobrze. Posłuchaj, długo nie rozmawialiśmy, ale codziennie dzwonię do Nadine i wiem, że bardzo się o ciebie martwi. Mówi, że od tygodnia nie wychodzisz z pokoju...
- E tam, nic mi nie jest. Łapię drugi oddech.
Zapadła niezręczna cisza.
- Jak się czujesz, Jordan? - powtórzył Barth. - Ale tak naprawdę.
Westchnąłem jeszcze ciężej.
- Tak naprawdę to się poddaję, Barth. Już po mnie. Już tego nie wytrzymuję, tego bólu, nie sposób tak żyć. To nie twoja wina, nie myśl, że mam do ciebie pretensję. Wiem, że zrobiłeś, co mogłeś. Po prostu takie dostałem karty, a może ktoś odpłaca mi pięknym za nadobne. Wszystko jedno, teraz to bez znaczenia...
- Może i się poddajesz, ale ja nie zamierzam. Nie poddam się, dopóki nie wyzdrowiejesz. Bo wyzdrowiejesz na pewno. A teraz rusz dupę z łóżka, idź do dzieci i dobrze się im przyjrzyj. Nie chcesz dłużej walczyć o siebie? To może powalcz trochę dla nich? Nie wiem, czy zauważyłeś, ale one nie mają ojca. Kiedy ostatni raz się z nimi bawiłeś?
Próbowałem powstrzymać łzy, ale nie mogłem.
- Dłużej tego nie zniosę, Barth. Ten ból jest nie do wytrzymania, przenika aż do kości. Nie da się tak żyć. Tak bardzo brakuje mi Chandler, Cartera prawie nie znam, ale ten ból, ten ciągły ból... Nie boli mnie tylko zaraz po przebudzeniu, przez parę minut, potem znowu zaczyna. Próbowałem wszystkiego, ale nic...
- Właśnie dlatego dzwonię. Chcę, żebyś wypróbował nowe lekarstwo. To nie narkotyk i nie ma skutków ubocznych. Niektórym bardzo pomaga, zwłaszcza pacjentom z uszkodzonym systemem nerwowym, takim jak ty. - Barth zrobił pauzę. - Posłuchaj, powtórzę to jeszcze raz: twój kręgosłup jest w porządku i dobrze się zrasta. Masz uszkodzony nerw, który wysyła impulsy nie wtedy, kiedy trzeba, a dokładniej - zupełnie bez powodu. U zdrowego człowieka ból jest sygnałem, który ostrzega ciało, że coś jest nie tak. Ale czasem w systemie dochodzi do krótkiego spięcia, zwykle po silnym urazie. A wtedy, nawet jeśli rana się już zagoi, uszkodzony nerw dalej wysyła impulsy. Podejrzewam, że tak właśnie jest u ciebie.
- Co to za lekarstwo? - spytałem sceptycznie.
- Stosuje się je w leczeniu epilepsji. Będę z tobą szczery: jeszcze nikt tego nie próbował. Będziesz jednym z pierwszych nowojorczyków, którzy biorą je na chroniczny ból. Dzwoniłem już do apteki, przywiozą ci je za godzinę.
- Jak się nazywa?
- Lamictal. Weź dwie tabletki przed snem i zobaczymy.
*
Nazajutrz obudziłem się o wpół do dziewiątej, jak zwykle sam. Księżna była już w stajni, gdzie pewnie kichała jak uczulony na konie potępieniec. Do południa powinna wrócić, wciąż kichając. Wróci i pójdzie na dół do swego salonu wystawowego, żeby zaprojektować kolejną sukienkę dla matek w ciąży. Kto wie, może kiedyś zacznie je nawet sprzedawać.
Więc leżałem tak, gapiąc się na nasz horrendalnie drogi jedwabny baldachim i czekając, aż zacznie mnie boleć. Sześć lat agonii, a wszystko przez tego parszywego kundla Rocky’ego. Koszmar. Ale ból nie nadchodził. Nie paraliżował lewej nogi, nie palił żywym ogniem dolnej części ciała. Usiadłem, potem wstałem i wyciągnąłem do góry ręce. Wciąż nic. Zrobiłem kilka skłonów w bok. Nic. Nie, nie bolało mniej - nie bolało mnie wcale. Ból zniknął. Zupełnie nagle, jakby ktoś pstryknął przełącznikiem.
Stałem tak w samych szortach bardzo długo. Potem zamknąłem oczy, zagryzłem wargę i rozpłakałem się. Kucnąłem i wciąż płacząc, oparłem głowę o materac. Ból dręczył mnie przez sześć lat, przez ostatnie trzy tak bardzo, że dosłownie wysysał ze mnie życie. Stałem się narkomanem. Wpadłem w depresję. I na haju robiłem rzeczy, których w normalnym stanie na pewno bym nie zrobił. Bo gdyby nie prochy, nigdy nie dopuściłbym do tego, żeby Stratton Oakmont tak się stoczył.
A jaki wpływ miały narkotyki na ciemną stronę mojego życia? Czy po trzeźwemu pieprzyłbym się z tymi wszystkimi prostytutkami? Czy przemycałbym pieniądze do Szwajcarii? Tak, łatwo było zrzucić wszystko na dragi, ale za swoje czyny odpowiadałem ja i tylko ja, nikt inny. Pocieszałem się jedynie tym, że pomagając Maddenowi, wiodę teraz uczciwsze życie.
Otworzyły się drzwi i weszła Chandler.
- Dzień dobry, tatusiu - powiedziała. - Przyszłam odcałować twoje kuku. - Nachyliła się i pocałowała mnie w krzyż, po lewej i prawej stronie, a potem cmoknęła mnie w kręgosłup, tuż nad blizną.
Odwróciłem się ze łzami w oczach i przyjrzałem się jej uważnie. Już nie była małym dzieckiem. Podczas gdy ja zatracałem się w bólu, ona wyrosła z pieluszek. Miała teraz bardziej wyrazistą twarz i chociaż nie skończyła jeszcze trzech lat, mówiła ładnymi, pełnymi zdaniami. Uśmiechnąłem się.
- Wiesz co, aniołku? Udało ci się! Kuku zniknęło!
To przykuło jej uwagę.
- Naprawdę? - spytała zadziwiona.
- Naprawdę. - Chwyciłem ją pod pachy i podniosłem do góry, wysoko, nad głowę. - Widzisz? Już mnie nie boli. Czy to nie wspaniale?
- I pobawisz się ze mną na dworze? - Chandler była bardzo podekscytowana.
- No jasne! - Zakręciłem nią w powietrzu jak na karuzeli. - Od tej pory będę bawił się z tobą codziennie. Ale najpierw muszę poszukać mamusi i przekazać jej dobrą nowinę.
- Mamusia jest na koniach - powiedziała z mądrą minką.
- To pojedziemy do stajni. Ale przedtem pójdę pocałować Cartera, dobrze?
Chandler kiwnęła główką i poszliśmy.
*
Kiedy Księżna mnie zobaczyła, spadła z konia. Dosłownie.
Koń pobiegł dalej, a ona leżała na ziemi, kichając i prychając. Powiedziałem jej o moim cudownym ozdrowieniu i pocałowaliśmy się, ciesząc się tą cudowną chwilą. A potem dodałem coś, co w świetle przyszłych wydarzeń miało okazać się bardzo ironiczne: