Wilk z Wall Street
Wilk z Wall Street читать книгу онлайн
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
- Myślę, że go przeceniasz, Jordan. Gdyby tylko miał okazję, wykiwałby nas w dwie sekundy. Uważam...
- Nie, na pewno by nas nie wykiwał. Gary jest uczciwy. Nie to, co my. Zawsze dotrzymuje słowa, nigdy go nie łamie. Chcesz go wyrzucić, to wyrzuć. Ale nie powinieneś zabierać mu opcji.
Zdałem sobie sprawę, że używając słów „nie powinieneś”, daję mu więcej władzy, niż na to zasługiwał. Problem polegał na tym, że na papierze Steve wciąż był właścicielem pakietu większościowego; kontrolowałem jego firmę tylko dzięki naszemu tajnemu porozumieniu.
- Pogadam z nim - powiedział Szewc z diabelskim błyskiem w oku. - Ale jeśli namówię go do odejścia, co ci do tego? - Znowu wzruszył ramionami. - Przecież opcjami i tak podzielimy się po połowie, nie?
Pokonany spuściłem głowę. Było wpół do dwunastej i ze zmęczenia leciałem z nóg. Za dużo prochów. No i dom, w którym nie działo się ostatnio najlepiej. Nadine ciągle zamartwiała się Carterem, a ja kompletnie zaniedbałem leczenie krzyża, który bolał mnie teraz przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Na piętnasty października, a więc już za trzy tygodnie, miałem wyznaczoną operację kręgosłupa. Bardzo wrażliwa data i bałem się jak cholera. Szedłem pod nóż na siedem godzin i mieli mi zrobić znieczulenie ogólne. Co będzie, jeśli się nie obudzę? Albo jeśli obudzę się sparaliżowany? Operacje kręgosłupa są bardzo ryzykowne, chociaż doktor Green zapewniał mnie, że jestem w najlepszych rękach. Tak czy inaczej na pół roku miałem wypaść z obiegu, ale wiedziałem, że potem ból minie i znowu będę mógł żyć normalnie. Tak, lato 1996 roku musiało, po prostu musiało być dobre.
Naćpałem się tylko dlatego, że miałem zaraz jechać do Old Brookville po Nadine. Wybieraliśmy się do hotelu Plaza na Manhattanie na romantyczną kolację we dwoje. To był pomysł jej matki: chciała, żebyśmy uciekli na trochę od zmartwień, które zawładnęły naszym życiem od narodzin Cartera. Mieliśmy teraz znakomitą okazję ponownie się do siebie zbliżyć.
- Posłuchaj, Steve - powiedziałem ze sztucznym uśmiechem. - Już i tak mam od cholery opcji, ty też. Poza tym zawsze można zrobić dodruk. - Ziewnąłem szeroko. - Nie mam ochoty się o to kłócić. Jestem za bardzo zmęczony.
*
Kiedy nacisnąłem pedał sprzęgła i wrzuciłem czwórkę, nowiutkie perłowe ferrari testarossa - dwanaście cylindrów, czterysta pięćdziesiąt koni mechanicznych - zawyło jak myśliwiec na dopalaczach. Myk! - i za oknem śmignął kolejny kilometr północnego Queens. O tak, nie ma to jak jazda z prędkością prawie dwustu kilometrów na godzinę. Ze skrętem w ustach zygzakowałem między samochodami pędzącymi autostradą Cross Island Parkway, kierując się do hotelu Plaza. Z jednym palcem na kierownicy spojrzałem na przerażoną Księżną.
- Cudowny wóz, co?
- Do dupy niepodobny! - warknęła. - Zabiję cię, jeśli natychmiast nie zwolnisz i nie wyrzucisz tego skręta. Nie, nie zabiję. Ale będziesz dzisiaj spał na kozetce.
Niecałe pięć sekund później robiliśmy już tylko setkę, a skręt dogorywał w popielniczce. Ostatni raz kochaliśmy się dwa tygodnie przed narodzinami Cartera, a więc przed ponad dwoma miesiącami. Dobra, przyznaję, że po tym, jak zobaczyłem w szpitalu jej cipkę, w której zmieściłoby się moje ferrari, straciłem jakoś ochotę. To, że łykałem codziennie dwanaście „cytrynek”, zaprawiając je ilością koki, po której orkiestra dęta z Queens odleciałaby pewnie aż do Chin, też nie robiło zbyt dobrze na mój pociąg seksualny. Ale może dwie noce w hotelu to wszystko zmienią? Zerknąłem na nią kątem oka.
- Jeśli będziesz kochała się ze mną przez całą noc, obiecuję nie przyspieszać.
- Dobrze, ale najpierw podrzucisz mnie do Barneya i Bergdorfa. Potem będę tylko twoja.
O tak, czekała mnie wspaniała noc.
*
U Barneya byli tak mili, że odgrodzili dla nas całe piętro, więc siedziałem w skórzanym fotelu i sączyłem dom perignona, podczas gdy Księżna przymierzała sukienki, rozkosznie kręcąc się przede mną i wirując jak za dawnych czasów, kiedy była jeszcze modelką. Po szóstym czy siódmym obrocie mignęły mi przed oczami jej gładkie uda i pół minuty później byłem już w przebieralni. I tam zaatakowałem. Przyparłem ją do ściany, zadarłem jej spódnicę, wszedłem w nią i zaczęliśmy się kochać, namiętnie jęcząc i stękając.
Dwie godziny później obrotowymi drzwiami weszliśmy do hotelu Plaza. Był to mój ulubiony nowojorski hotel, mimo że należał do Donalda Trumpa. Nie, nie, mam dla Donalda bardzo dużo szacunku. Ostatecznie każdy facet (nawet miliarder), który mimo tak porąbanej fryzury regularnie zalicza tabuny najpiękniejszych kobiet świata, nadaje nowe znaczenie pojęciu: silny człowiek, ktoś u władzy. Tak czy inaczej szło za nami dwóch portierów z kilkunastoma torbami pełnymi damskich ciuchów za sto pięćdziesiąt tysięcy dolarów, a na lewej ręce Księżnej błyszczał nowiutki zegarek z brylantami od Cartiera za marne czterdzieści tysięcy. Jak dotąd uprawialiśmy seks w przebieralniach trzech sklepów, a noc była jeszcze młoda.
Niestety, w recepcji atmosfera zaczęła się trochę psuć. Za ladą stała ładna blondynka w wieku trzydziestu kilku lat.
- Jak to miło, że tak szybko pan do nas wraca - powiedziała z promiennym uśmiechem. - Witamy! - Ćwir, ćwir, ćwir: była wesolutka jak wróbelek.
Dzięki Bogu, że stojąca dwa kroki dalej Księżna, która oglądała właśnie zegarek, była troszkę podcięta; namówiłem ją na „cytrynkę”. Spanikowany spojrzałem na blondynę i szybko pokręciłem głową, jakbym chciał powiedzieć: „Chryste, to moja żona! Przymknij się wreszcie!”.
- Zarezerwowaliśmy dla pana ten sam apartament co zwykle, na...
Musiałem jej natychmiast przerwać.
- Dobrze, świetnie, znakomicie, już podpisuję. Wielkie dzięki. - Chwyciłem klucz i pociągnąłem Nadine do windy. - Chodź, złotko. Chcę cię i potrzebuję.
Księżna zachichotała.
- Znowu? Już możesz?
Dzięki ci, Panie, za „cytrynki”. Trzeźwa Nadine nigdy by czegoś takiego nie przeoczyła i miałbym już pewnie podbite oko.
- Żartujesz? Z tobą zawsze!
Minął nas hotelowy karzeł w zielonej czapce i zielonym uniformie ze złotymi guzikami.
- Witamy ponownie, panie Belfort! - zaskrzeczał.
Skinąłem mu głową i poszliśmy dalej. Portierzy za nami, bo uparłem się, żeby Księżna jeszcze raz przymierzyła dla mnie wszystkie rzeczy.
W pokoju dałem im po sto dolarów napiwku i kazałem przysiąc, że się przed nikim nie wygadają. Kiedy tylko wyszli, śmiejąc się i chichocząc, wskoczyliśmy na wielkie łóżko.
Wtedy zadzwonił telefon.
Zamarliśmy. O tym, że jesteśmy w hotelu, wiedziała tylko Janet i matka Nadine, która pilnowała Cartera. Złe nowiny. Czułem to w głębi serca. Czułem to w głębi duszy.
- Może to recepcja - powiedziałem po trzecim dzwonku.
Podniosłem słuchawkę.
- Halo?
- Jordan, mówi Suzanne. Musicie natychmiast wracać. Carter ma prawie czterdzieści stopni gorączki i się nie rusza.
Spojrzałem na Nadine. Siedziała, patrzyła na mnie i czekała. A ja nie wiedziałem, co jej powiedzieć. Ostatnie półtora miesiąca zupełnie ją wykończyło i śmierć nowo narodzonego synka byłaby dla niej ciosem, po którym już by się nie podniosła.
- Musimy jechać, skarbie. Mama mówi, że Carter ma wysoką gorączkę i się nie rusza.
Żona nie płakała. Zamknęła tylko oczy, zacisnęła usta i pokiwała głową. To już koniec. Obydwoje to czuliśmy. Z jakiegoś powodu Bóg chciał zabrać to niewinne dziecko do siebie. Z jakiego, tego nie wiedziałem i nie rozumiałem. Ale nie, nie było czasu na łzy. Musieliśmy wrócić do domu i pożegnać się z synkiem.
Łzy miały popłynąć dopiero potem. Strumienie, rzeki łez.
*
Granicę między Queens i Long Island przekroczyliśmy z prędkością dwustu kilometrów na godzinę. Ale tym razem Księżna reagowała trochę inaczej.
- Szybciej! - powtarzała. - Proszę. Musimy zawieźć go do szpitala, zanim będzie za późno.
Docisnąłem pedał gazu i ferrari pomknęło przed siebie jak rakieta. W trzy sekundy wskazówka prędkościomierza przekroczyła dwieście dwadzieścia na godzinę i wciąż pięła się do góry - samochody jadące z prędkością stu dwudziestu mijaliśmy tak, jakby stały w miejscu. Nie wiem, dlaczego powiedziałem Suzanne, żeby nie zawoziła Cartera do szpitala. Pewnie dlatego, że chciałem ostatni raz zobaczyć syna w domu.