Wilk z Wall Street
Wilk z Wall Street читать книгу онлайн
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
- To niech pan spuści parę. Syn nie ma zapalenia opon rdzenia, ani wirusowego, ani bakteryjnego. Gdyby miał, byłby sztywny jak kij i miałby wysoką gorączkę. Pewnie się przeziębił. Przeziębione niemowlęta mają skłonność do wysokich temperatur. Do rana mu przejdzie.
Osłupiałem. Jak Barth mógł być tak nieodpowiedzialny? Jak mógł stwarzać nam fałszywą nadzieję? Nawet nie widział Cartera, a wyniki badań były jednoznaczne, sprawdzali je trzy razy.
- Barth - odparłem - dzięki, że próbuje mnie pan pocieszyć, ale wyniki badań wskazują, że to rzadki szczep...
- Mogą sobie wskazywać, co chcą, do usranej śmierci. Założę się, że próbka została zanieczyszczona. Tak to jest z tymi urazówkami: można tam przyjść ze złamaną ręką albo z dziurą od kuli, ale z niczym więcej. To skończone łajdactwo, że tak was zdenerwowali...
Przeciągle westchnął.
- Niech pan posłucha. Z paraliżem dziecięcym mam do czynienia codziennie i jestem ekspertem od przekazywania złych nowin rodzicom. Ale to... to jest kompletna bzdura! Te głupie sukinsyny nie wiedzą, co mówią. Wasz syn się po prostu przeziębił!
Aż drgnąłem. Barth nigdy nie używał brzydkich słów. Boże, czy to możliwe, żeby miał rację? Że siedząc w swoim domu na Florydzie, w czarodziejski sposób postawił diagnozę lepszą i dokładniejszą niż ta, którą postawił zespół lekarzy czuwających przy łóżeczku mojego syna za pomocą najnowocześniejszej aparatury medycznej w świecie?
- Niech pan da mi Nadine - warknął.
Podałem komórkę Księżnej.
- To Barth. Chce z tobą rozmawiać. Mówi, ze Carterowi nic nie jest, że ci tam zwariowali.
Nadine wzięła telefon i podeszła do łóżeczka. Lekarzom udało się w końcu wkłuć i synek trochę się uspokoił, kwilił tylko i niespokojnie się wiercił. Był naprawdę śliczny, a te rzęsy... Nawet teraz wyglądały jak książęce.
Chwilę później Nadine pochyliła się i przytknęła wierzch dłoni do jego czoła.
- Jest zupełnie chłodne - wymamrotała skonsternowana. - Ale jak mogli się aż tak pomylić? Przecież badali płyn. Jak to możliwe?
Objąłem ją i przytuliłem.
- Będziemy czuwali przy nim na zmianę. W ten sposób jedno z nas zawsze będzie z Chandler.
- Nie - odparła. - Nie wyjdę stąd bez syna. Nawet gdybym musiała siedzieć tu przez miesiąc. Nie wyjdę. Nie ma mowy.
I przez trzy dni z rzędu spała obok niego, ani razu nie wychodząc z pokoju. Czwartego dnia, kiedy wracaliśmy do domu, tuląc do siebie Cartera, w uszach wciąż pobrzmiewały nam dwa radosne słowa: „Zanieczyszczona próbka”.
Byłem pełen podziwu dla doktora Greena - podziwu, najwyższego uznania i szacunku. Najpierw widziałem, jak wybudził ze śpiączki Elliota Lavigne’a, a teraz, półtora roku później, jak na odległość ocalił Cartera. Czułbym się o wiele lepiej, gdyby za tydzień to on pochylił się nade mną ze skalpelem w ręku i kroił nim mój kręgosłup. Być może wtedy odzyskałbym życie.
I rzuciłbym w końcu narkotyki.
ROZDZIAŁ 33
Wytchnienie
(trzy tygodnie później)
Do dziś nie wiem, o której dokładnie obudziłem się po operacji. W każdym razie było to wczesnym popołudniem 15 października 1995 roku. Pamiętam, że otworzyłem oczy i wymruczałem coś w rodzaju: „O kurwa, jak boli”. Zaraz potem zacząłem obficie wymiotować, z każdym skurczem żołądka czując straszliwy ból promieniujący na wszystkie włókna nerwowe mojego ciała. Leżałem w sali pooperacyjnej podłączony do kroplówki, która wstrzykiwała mi do krwi dawkę morfiny, ilekroć nacisnąłem guzik. Było mi bardzo smutno, że aby się tak łatwo i tanio nawalić, w dodatku nie łamiąc przy tym prawa, musiałem przejść aż siedmiogodzinny zabieg.
- Świetnie się spisałeś, skarbie - powiedziała Księżna. - Barth mówi, że wszystko będzie dobrze.
Kiwnąłem głową i odpłynąłem w stan wywołanego przez morfinę cudownego niebytu.
A potem znalazłem się w domu. Chyba tydzień później, chociaż dni zlewały się ze sobą i mieszały. Bardzo pomógł mi Alan Walnięty Chemik, który natychmiast dostarczył mi pięćset „cytrynek”. Do Święta Dziękczynienia zużyłem wszystkie. Był to wyczyn godny prawdziwego macho i pękałem z dumy: brałem średnio osiemnaście „cytrynek” dziennie, podczas gdy już jedna mogła powalić na osiem godzin stukilogramowego komandosa z amerykańskich Fok.
Odwiedził mnie Szewc. Powiedział, że dogadał się z Nudziarzem, który zgodził się odejść po cichu z firmy tylko z niewielką częścią swoich opcji. Potem odwiedził mnie Nudziarz, który powiedział, że pewnego dnia przydybie Szewca w ciemnym zaułku i udusi go jego własnym kucykiem. Przyszedł i Danny, który oświadczył, że jest na dobrej drodze do ugody z komisjami stanowymi, tak więc na pewno czeka ich dwadzieścia lat świetlanej przyszłości. Po Dannym przyszedł Wigwam, który powiedział, że Danny stracił kontakt z rzeczywistością, że żadnej ugody nie będzie i że on, Wigwam, szuka już innej firmy brokerskiej, gdzie mógłby się zadomowić po zapaści Stratton Oakmont.
Podczas gdy Stratton coraz bardziej poupadał, Biltmore i Monroe Parker wciąż kwitły. Przed Bożym Narodzeniem całkowicie się od nas odcięły, chociaż ciągle płaciły mi milion dolarów za każdy debiut. Kucharz wpadał do mnie co kilka tygodni, informując mnie na bieżąco o rozwoju afery ze świętej pamięci ciocią Patricią. Jej spadkobierczynie, Tiffany i Julie, miały teraz do czynienia z brytyjskim urzędem skarbowym. Krążyły pogłoski, że sprawą zainteresowało się FBI, ale jak na razie nikogo do sądu nie wezwano. Kucharz zapewniał mnie, że wszystko będzie dobrze. Rozmawiał z arcyfałszerzem Franksem, którego przesłuchały już zarówno władze szwajcarskie, jak i amerykańskie i który trzymał się swojej wersji jak dobry klej. Tak więc agent specjalny Coleman natrafił w końcu na mur.
No i była moja rodzina: Carter doszedł do siebie po nieudanym starcie i rósł jak na drożdżach. Był absolutnie wspaniały. Miał regularne rysy twarzy, wielkie niebieskie oczy, najdłuższe rzęsy pod słońcem i śliczny rudawy meszek na głowie. Chandler, nasz mały geniusz, skończyła już dwa i pół roku i zakochała się w swoim braciszku. Lubiła udawać, że jest jego mamusią, i karmiła go z butelki. To ona była moją najlepszą towarzyszką, kiedy krążyłem między łożem w królewskiej sypialni i sofą w piwnicy, na okrągło oglądając telewizję i łykając gigantyczne ilości „cytrynek”. Stała się niepokonaną mistrzynią w rozumieniu bełkotliwej mowy tatusia i doszedłem do wniosku, że przyda jej się to, gdyby miała kiedyś pracować z ofiarami udaru. Przez cały czas wypytywała mnie, kiedy wreszcie wyzdrowieję i znowu będę mógł ponosić ją na barana. Odpowiadałem, że już niedługo, chociaż bardzo wątpiłem, czy kiedykolwiek z tego wyjdę.
Księżna też była cudowna - początkowo. Ale kiedy Święto Dziękczynienia przeszło w Boże Narodzenie, a Boże Narodzenie w Nowy Rok, zaczęła tracić cierpliwość. Byłem zagipsowany od szyi po krzyż, co doprowadzało mnie do szału, uznałem więc, że moim obowiązkiem jest doprowadzać do szału ją. Ale gips był najmniejszym problemem - prawdziwym koszmarem stał się ból, gorszy niż kiedykolwiek przedtem, bo do tego starego doszedł nowy, tak głęboki, że sięgał szpiku. Każdy ruch wywoływał ognistą falę, która przelewała się przez cały rdzeń kręgowy. Doktor Green mówił, że to minie, ale ja czułem się coraz gorzej.
Na początku stycznia pogrążyłem się w kompletnej beznadziei i Księżna tupnęła wreszcie nogą. Kazała mi przystopować z dragami i przynajmniej udawać, że jestem w miarę funkcjonalną istotą ludzką. Odparłem, że to zima tak na mnie działa, że sieje spustoszenie w moim trzydziestotrzyletnim organizmie, że moje kości miały prawo się w końcu zestarzeć, nie? Zaproponowała, żebyśmy pojechali na Florydę, ale powiedziałem, że Floryda jest dla starców i że chociaż czuję się staro, jestem wciąż młody duchem.
Nadine wzięła sprawy w swoje ręce i zanim się spostrzegłem, mieszkałem już w Beverly Hills, na szczycie wzgórza z widokiem na Los Angeles. Oczywiście nie sam, tylko z całą menażerią, która przyjechała tam, żeby nakręcić kolejny odcinek Życia bogatych i dysfunkcyjnych - „tam”, czyli w rezydencji Petera Mortona, tego od sieci Hard Rock Café, którą wynająłem za marne dwadzieścia pięć tysięcy dolarów miesięcznie. Moja ambitna żona szybko sięgnęła do worka dawnych aspiracji, wyciągnęła z niego tę o nazwie „dekoratorka wnętrz” i zanim się tam wprowadziliśmy, za jedyne milion dolarów wyposażyła dom w nowiutkie meble. Jedyny problem polegał na tym, że chałupa była naprawdę wielka - miała chyba z dwa tysiące osiemset metrów kwadratowych powierzchni - tak wielka, że poważnie zastanawiałem się nad kupnem skutera, żeby przemieszczać się swobodnie z jednego końca na drugi.