Wilk z Wall Street
Wilk z Wall Street читать книгу онлайн
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
- Dobra - powiedziałem - dość tego pieprzenia. - Nie mogłem w to uwierzyć: firma naprawdę wymykała się spod kontroli. - Muszę jechać do szpitala. Jestem tu tylko dlatego, że chcę waszego dobra. Wisi mi to, czy Stratton będzie mi płacił, czy nie. Ale tak, przyznaję, że mam w tym osobisty interes. Chodzi o te wszystkie arbitraże. Wielu klientów pozywa mnie, chociaż nie mam już z firmą nic wspólnego. - Spojrzałem na Danny’ego. - Jesteśmy w takiej samej sytuacji, staruszku, i myślę, że nawet jeśli czeka was dwadzieścia lat błękitnego nieba, pozwy się nie skończą.
- Zawsze możecie opchnąć aktywa - wtrącił Łasica. - Tym sposobem załatwimy arbitraże. Stratton sprzeda brokerów nowym firmom, w zamian za co zgodzą się one pokrywać koszt arbitraży przez trzy lata. Potem wszystko się przedawni i wyjdziecie na prostą.
Spojrzałem na Kucharza. Pomysł był bardzo ciekawy. Nigdy dotąd nie zwracałem uwagi na mądrości płynące z ust Łasicy. Teoretycznie był odpowiednikiem Kucharza, ale Kucharz to charyzmatyczny twardziel, a on nie. Nigdy nie uważałem go za głupca, po prostu ilekroć na niego patrzyłem, zawsze wyobrażałem sobie, jak siedzi i skubie krążek żółtego sera. Ale tak, pomysł był znakomity. Pozwy klientów przekroczyły już siedemdziesiąt milionów i bardzo mnie to niepokoiło. Firma ich spłacała, ale gdyby popłynęła do góry brzuchem, rozpętałby się prawdziwy koszmar.
- Jordan - poprosił Danny - pogadajmy przy barze, dobra?
Poszliśmy do baru i od razu nalał nam po szklaneczce whisky. Podniósł swoją jak do toastu i powiedział:
- Za dwadzieścia lat błękitnego nieba, przyjacielu! - Stał tak i czekał, aż podniosę swoją.
Zerknąłem na zegarek: było wpół do jedenastej.
- Przestań, nie mogę. Jadę do szpitala po Nadine i Cartera.
Danny ze smutkiem pokręcił głową.
- Nie wypijesz porannego toastu? To przynosi pecha. Chcesz aż tak zaryzykować?
- Tak - warknąłem. - Chcę.
Danny wzruszył ramionami.
- Twoja wola. - Przytknął szklaneczkę do ust i wychylił ją jednym haustem, choć było tego z pięć luf. - O tak... - wymruczał. Kilka razy potrząsnął głową, sięgnął do kieszeni i wyjął cztery „cytrynki” - Zanim poprosisz mnie, żebym zlikwidował firmę, weźmiesz chociaż parę sztuk tego?
- Nareszcie mówisz do rzeczy! - odparłem z uśmiechem.
On też uśmiechnął się szeroko i dał mi dwie tabletki. Podszedłem do umywalki, puściłem wodę i nadstawiłem usta. Niedbałym ruchem włożyłem rękę do kieszeni i schowałem „cytrynki” na później.
- Dobra. - Potarłem czubki palców. - Jestem teraz jak bomba zegarowa, więc załatwmy to szybko.
Posłałem mu smutny uśmiech, zastanawiając się, ileż to problemów mu zawdzięczam. Nie, żebym się oszukiwał i zwalał całą winę na niego, ale nie ulegało wątpliwości, że Stratton nie poszedłby na dno, gdyby nie on. Tak, to prawda, że byłem tak zwanym mózgiem przedsięwzięcia, ale on był jego głównym mięśniem, robiąc codziennie rzeczy, których ja nigdy bym nie zrobił, bo gdybym zrobił, nie mógłbym już spojrzeć w lustro. Tak, Danny był prawdziwym wojownikiem i nie wiedziałem, czy go za to szanować, czy nienawidzić. Ale przede wszystkim było mi smutno.
- Posłuchaj - powiedziałem. - Nie mogę ci nic kazać, za bardzo cię szanuję. Teraz to twoja firma i zrobisz, co zechcesz. Ale na twoim miejscu natychmiast bym ją zlikwidował i odszedł z tego interesu z jajami. Tak jak radzi Hartley: nowe firmy przejmą wszystkie arbitraże, a ty będziesz kosił forsę jako konsultant. To dobre posunięcie. Mądre. Gdybym to ja kierował firmą, bez wahania bym tak zrobił.
Danny kiwnął głową.
- Dobra. Chcę tylko zaczekać kilka tygodni, żeby zobaczyć, co będzie z pozwami z komisji stanowych.
Uśmiechnąłem się smutno, dobrze wiedząc, że to tylko słowa.
- Jasne. Rozsądny krok.
Pięć minut później, kiedy pożegnawszy się z nimi, wsiadałem do samochodu, z restauracji wyszedł Kucharz.
- On tego nie zrobi, Jordan - powiedział. - Nigdy. Będą musieli wyprowadzić go stamtąd w kajdankach.
Powoli kiwnąłem głową.
- Powiedz mi lepiej coś, czego nie wiem. - Objąłem go na pożegnanie, wsiadłem i pojechałem do szpitala.
To, że Jewish Hospital mieścił się w Lake Success, ledwie półtora kilometra od siedziby Stratton Oakmont, było oczywiście czystym przypadkiem. Może właśnie dlatego nikt się zbytnio nie dziwił, kiedy szedłem przez porodówkę, rozdając złote zegarki. Zrobiłem to samo po narodzinach Chandler i wtedy był to prawdziwy hit. Marnowanie pięćdziesięciu tysięcy dolarów na ludzi, których widziałem pierwszy i prawdopodobnie ostatni raz w życiu, dawało mi - nie wiem dlaczego - irracjonalną radość.
Skończyłem ten radosny rytuał tuż przed jedenastą. Potem wszedłem do pokoju Księżnej, ale ona zniknęła. Nie mogłem jej znaleźć, bo dosłownie tonęła w kwiatach. Chryste, były ich tysiące! Pierwszy raz widziałem taką eksplozję barw, fantastycznych odcieni koloru żółtego, czerwieni, różu i fioletu.
Wreszcie ją zobaczyłem. Siedziała w fotelu z Carterem na rękach i próbowała karmić go z butelki. Wyglądała wspaniale. Jakimś cudem w ciągu trzydziestu sześciu godzin, jakie minęły od porodu, zdołała bardzo schudnąć i znowu była moją zmysłową Księżną. Tym lepiej dla mnie. Była w wypłowiałych levisach, prostej białej bluzeczce i białych balerinkach. Carter był opatulony błękitnym kocykiem, tak że widziałem tylko jego malutką twarzyczkę.
- Cudownie wyglądasz, skarbie - powiedziałem. - To niewiarygodne, jeszcze wczoraj miałaś napuchniętą twarz...
- Nie chce jeść - odparła Nadine, nie zwracając uwagi na mój komplement. - Channy jadła. On nie chce.
Do pokoju weszła pielęgniarka. Wzięła od niej Cartera, żeby zbadać go przed wypisaniem ze szpitala. Akurat pakowałem ich rzeczy, kiedy powiedziała:
- Boże, jakie piękne rzęsy! Nigdy nie widziałam takich u noworodka. A jak trochę podrośnie? Będzie bardzo przystojny.
- Tak - odparła z dumą Księżna. - Jest w nim coś wyjątkowego.
I nagle:
- Dziwne...
Odwróciłem się. Pielęgniarka siedziała na krześle, przyciskając słuchawkę stetoskopu do piersi mojego syna.
- Co się stało? - spytałem.
- Nie jestem pewna, ale serce... Coś jest nie tak. - Zacisnęła usta i wytężyła słuch. Była bardzo zdenerwowana.
Spojrzałem na Nadine. Wyglądała tak, jakby przed chwilą postrzelono ją w brzuch. Stała zgięta wpół, przytrzymując się łóżka. Podszedłem bliżej i objąłem ją. Nie zamieniliśmy ani słowa.
- Nie mogę uwierzyć, że nikt tego nie zauważył - powiedziała wreszcie poruszona pielęgniarka. - Państwa syn ma dziurę w sercu. Jestem tego pewna. Słychać przepływ zwrotny. Albo dziurę, albo wadliwą zastawkę. Przykro mi, ale nie mogą go państwo zabrać do domu. Musi go zbadać kardiochirurg pediatra.
Głęboko odetchnąłem i kiwnąłem głową - tępo i powoli. Potem spojrzałem na Księżnę, która bezgłośnie płakała. Oboje wiedzieliśmy, że od tej chwili nasze życie nie będzie już takie samo.
*
Kwadrans później byliśmy w podziemiach szpitala, w małym pokoju zastawionym skomplikowaną aparaturą, bateriami komputerów, monitorów o najróżniejszych kształtach i rozmiarach i stojakami do kroplówek. Na malutkim stole leżał nagi Carter. Światło było przyciemnione. Badanie prowadził wysoki, szczupły lekarz.
- Tutaj - powiedział. - Widzicie państwo?
Palcem lewej ręki wskazywał czarny ekran monitora, na którym widniały cztery podobne do ameby plamy - dwie czerwone, dwie niebieskie, każda wielkości srebrnego dolara. Były ze sobą połączone i zdawało się, że leniwym pulsującym rytmem coś się między nimi nieustannie przelewa. W prawej ręce lekarz trzymał mały przyrząd w kształcie mikrofonu, którym wykonywał powolne okrężne ruchy na piersi Cartera. Czerwone i niebieskie plamy były echem strumienia krwi przepływającej przez cztery komory serca.
- I tutaj. Druga. Trochę mniejsza, ale na pewno dziura. Między przedsionkami.
Lekarz spojrzał na elektrokardiograf.
- Dziwne, że nie ma zastoinowej niewydolności serca. Dziura między komorami jest duża. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że w ciągu kilku najbliższych dni będziemy musieli przeprowadzić operację na otwartym sercu. Jak u niego z jedzeniem? Je?