Wilk z Wall Street
Wilk z Wall Street читать книгу онлайн
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
- Moim zdaniem problem sprowadza się do jawnego pogwałcenia przepisów walutowych - zaczął Kucharz. - Jeśli założymy, że Saurel puścił farbę, federalni będą utrzymywali, że pieniądze przerzucono do Szwajcarii kilkoma transportami, tego i tego dnia. Dlatego dobrze byłoby mieć dokument, który to zaneguje, coś, co zaświadczy, że całą kwotę dałeś ciotce, kiedy była w Stanach. Krótko mówiąc, potrzebne jest pisemne oświadczenie kogoś, kto widział, jak przekazujesz jej pieniądze. Tutaj, u nas. Jeśli tamci będą upierali się przy swoim, wtedy pokażemy im papier i powiemy: „Proszę bardzo, panie kolego. My też mamy świadka”.
Po namyśle dodał:
- Ale nie podoba mi się ta sprawa z testamentem. Kiepsko to pachnie. Szkoda, że ciotka nie żyje. Byłoby miło, gdyby przyleciała tu i powiedziała im kilka słów. Bla-bla-bla, bla-bla-bla, i byłoby po krzyku.
Wzruszyłem ramionami.
- Wskrzesić jej nie wskrzeszę, ale mogę poprosić matkę Nadine, żeby takie coś podpisała. Suzanne jest anarchistką, a przez ostatnie cztery lata byłem dla niej dobry. Poza tym nie ma nic do stracenia. Prawda?
- Byłoby bardzo dobrze.
- Podpisze - powiedziałem z przekonaniem, zastanawiając się, jaką wodą poleje mnie dzisiaj Księżna: gorącą czy zimną.
I nagle przyszedł mi do głowy genialny pomysł.
- A gdybyśmy tak wciągnęli w to jej córki? Gdybyśmy wysłali je do Szwajcarii? Poleciałyby tam i powiedziały, że są spadkobierczyniami matki. Dla nich byłoby to jak główna wygrana w lotto! Roland mógłby sporządzić nowy testament. Napisałby, że pieniądze, które pożyczyłem Patricii, miały wrócić do mnie, ale że wszystkie zyski, odsetki i tak dalej należą do jej dzieci. Gdyby córki zdeklarowały te pieniądze w Anglii, nasze władze nie mogłyby twierdzić, że to moja kasa, tak?
- Aaa... - Kucharz uśmiechnął się od ucha do ucha. - Nareszcie mówisz do rzeczy! Dobra, poddaję się, wygrałeś. Teraz wystarczy złożyć to wszystko do kupy i jesteś czysty. Mam siostrę w Londynie, więc będziemy mieli na to oko. Zwrócą ci pierwotny wkład, one dostaną pięć milionów za friko, a my będziemy mogli żyć dalej.
Westchnąłem i też się uśmiechnąłem.
- Coleman dostanie szału, kiedy odkryje, że zgłosiły się po pieniądze. Pewnie czuł już smak krwi.
- Na pewno - odparł Kucharz. - Na pewno.
KSIĘGA IV
ROZDZIAŁ 30
Nowe dodatki
15 sierpnia 1995
(dziewięć miesięcy później)
- Ty sukinsynu! - wrzasnęła Księżna, leżąc na stole porodowym w Jewish Hospital na Long Island. - Przychodzisz naćpany na poród własnego syna! Kiedy stąd zejdę, wyrwę ci płuca!
Była dziesiąta przed południem. A może jedenasta? Straciłem poczucie czasu.
Tak czy inaczej zemdlałem z twarzą na stole, kiedy Księżna była w połowie skurczu. Wciąż stałem, ale pochylony pod kątem dziewięćdziesięciu stopni, z głową między jej napuchniętymi nogami na szeroko rozstawionych podpórkach.
Nagle poczułem, że ktoś mną potrząsa.
- Dobrze się pan czuje? - spytał z odległości miliona kilometrów zatroskany głos doktora Bruna.
Chciałem odpowiedzieć, ale byłem za bardzo zmęczony. Poranne „cytrynki” zupełnie mnie wykończyły, ale miałem powody, żeby się naćpać. Poród to bardzo stresująca sprawa - zarówno dla żony, jak i męża - a niektóre rzeczy kobiety znoszą lepiej niż faceci.
Od tamtego wieczoru ze świecami - urządziliśmy taki; Księżna miała wtedy owulację i zaszła w ciążę - minęły trzy trymestry i życie bogatych i dysfunkcyjnych płynęło bez żadnych zakłóceń. Suzanne mnie nie zawiodła i córki cioci Patricii poleciały do Szwajcarii po spadek. Agent Coleman musiał się nieźle wkurzyć i ostatni raz słyszałem o nim, kiedy wpadł z niezapowiedzianą poranną wizytą do Carrie Chodosh, jednej z naszych brokerek, grożąc jej, że jeśli nie pójdzie na współpracę z FBI, trafi do więzienia i straci syna. Ale wiedziałem, że są to tylko rozpaczliwe słowa zdesperowanego człowieka. Carrie pozostała oczywiście lojalna i kazała mu się odstosunkować, tylko mniej grzecznie.
Kiedy pierwszy trymestr przeszedł w drugi, okazało się, że Stratton Oakmont, moja dawna firma, która staczała się jak po równi pochyłej, nie może już wypłacać mi miliona dolarów miesięcznie. Ale spodziewałem się tego i przyjąłem to ze spokojem. Wciąż miałem Biltmore i Monroe Parker, a one wypłacały mi po milionie od każdej nowej emisji. Jeszcze bardziej cios ten złagodziła firma Maddena. Steve i ja nie mogliśmy nadążyć z realizacją zamówień z domów towarowych, bo zarysowany przez Elliota program zadziałał jak czary. Mieliśmy już pięć własnych sklepów i w ciągu następnego roku zamierzaliśmy otworzyć pięć kolejnych. Zaczęliśmy również licencjonować naszą markę, początkowo producentom pasków i torebek, potem odzieży sportowej. I co najważniejsze, Steve uczył się powoli przekazywać część obowiązków podwładnym i byliśmy na najlepszej drodze do stworzenia pierwszorzędnej ekipy kierowniczej. Pół roku temu Gary Deluca, alias Nudziarz, w końcu przekonał nas, że warto jest przenieść magazyn na południową Florydę, i okazało się, że to bardzo trafiony pomysł. A John Basile, alias Pluj, był tak zajęty realizowaniem zamówień, że pluł coraz rzadziej i rzadziej.
Natomiast Steve, alias Szewc, tłukł forsę jak szalony, ale bynajmniej nie na butach: zbijał fortunę na grze w słupa ze swoją własną firmą. Ale nie miałem nic przeciwko temu. Ostatecznie bardzo się zaprzyjaźniliśmy i spędzaliśmy razem dużo czasu. Elliot z kolei znowu uległ narkotykom i coraz bardziej zadłużony wpadał w coraz głębszą depresję.
Na początku trzeciego trymestru Księżnej ponownie zoperowano mi plecy, ale zabieg okazał się nieskuteczny i mój stan tylko się pogorszył. Lecz być może na to zasłużyłem, ponieważ wbrew radom doktora Greena skorzystałem z usług miejscowego lekarza (o dość wątpliwej reputacji), który przeprowadził przezskórną ekstrakcję dysku. Paraliżujący nogę ból nigdy nie ustawał i był nie do wytrzymania. Pomagały tylko „cytrynki”, co często powtarzałem Księżnej, która miała dość mojego bełkotania, ślinienia się i częstych utrat przytomności.
Ale Księżna tak bardzo weszła w rolę żony współuzależnionej, że ona też nie wiedziała już, gdzie jest góra, gdzie dół. Mieliśmy mnóstwo pieniędzy, mieliśmy służbę, domy i jacht, gdziekolwiek poszliśmy - czy to do restauracji, czy to do sklepu - wszyscy się nam podlizywali, dlatego łatwo było udawać, że wszystko jest dobrze.
I nagle straszliwe pieczenie w nosie - sole trzeźwiące!
Moja głowa natychmiast podskoczyła do góry i zobaczyłem rodzącą Księżnę oraz jej gigantyczną cipkę, która uśmiechała się do mnie z pogardą.
- Wszystko w porządku? - spytał doktor Bruno.
Głęboko odetchnąłem.
- Tak, tak. Zrobiło mi się niedobrze, pewnie od tej krwi. Muszę obmyć twarz.
Przeprosiłem ich, wpadłem do toalety, wciągnąłem trochę koki i jak nowo narodzony wróciłem na porodówkę.
- Dobra - rzuciłem, już nie bełkocząc. - Dalej, Nae! Nie poddawaj się!
- Później się z tobą policzę - warknęła.
Zaczęła przeć, przeraźliwie krzyknęła, znowu zaczęła przeć, zacisnęła zęby i nagle, jak pod wpływem czarów, jej pochwa rozwarła się do wielkości volkswagena i pyk!, wychynęła z niej główka porośnięta drobniutkimi czarnymi włoskami - główka mojego syna. Chlusnęły resztki wód płodowych i chwilę później ukazało się malutkie ramię. Doktor Bruno chwycił oseska za tułów, delikatnie przekręcił i synek wyskoczył z mamy jak korek z butelki. Ot tak, po prostu.
Zaraz potem usłyszałem głośne:
- Łaaaa!
- Dziesięć palców u rąk, dziesięć u nóg - powiedział uszczęśliwiony lekarz, kładąc dziecko na grubym brzuchu Księżnej. - Wybrała już pani imię?
- Tak - odparła rozpromieniona Księżna. - Carter. Carter James Belfort.
- Bardzo ładnie - powiedział Bruno.
Mimo mojej małej wpadki pozwolił mi przeciąć pępowinę i poszło mi całkiem nieźle. Musiałem zaskarbić tym jego zaufanie, bo dodał: