Wilk z Wall Street

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Wilk z Wall Street, Belfort Jordan-- . Жанр: Биографии и мемуары. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Wilk z Wall Street
Название: Wilk z Wall Street
Автор: Belfort Jordan
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 336
Читать онлайн

Wilk z Wall Street читать книгу онлайн

Wilk z Wall Street - читать бесплатно онлайн , автор Belfort Jordan
Satyryczna rekonstrukcja jednej z najbardziej zwariowanych karier w historii ?wiatowego biznesu W latach 90-tych XX wieku Jordan Belfort by? jednym z najbardziej znanych ludzi w Stanach Zjednoczonych. Za dnia zarabia? tysi?ce dolar?w na minut?. Noc? wydawa? je r?wnie b?yskawicznie na narkotyki, seks i zagraniczne podr??e. Prowadz?c interesy na kraw?dzi prawa b?d? je ?ami?c, zwr?ci? na siebie uwag? ameryka?skiego wymiaru sprawiedliwo?ci, lecz nawet wtedy nie zrezygnowa? z hulaszczego trybu ?ycia. W ten spos?b rozpocz??a si? emocjonuj?ca gra w kotka i myszk? z FBI oraz instytucjami nadzoruj?cymi nowojorsk? Wall Street.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 73 74 75 76 77 78 79 80 81 ... 117 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

- Wiesz, to zależy od tego, co w mojej sytuacji byłoby lepsze. Co by mnie bardziej uwiarygodniło: jej życie czy śmierć?

- Hmm... Byłoby miło, gdyby mogła osobiście potwierdzić, że pieniądze należą do niej, a przynajmniej złożyć pisemne oświadczenie pod przysięgą. Tak, chyba lepiej by było, gdyby żyła.

- W takim razie żyje! - odparłem z przekonaniem, pamiętając, że Roland, mój mistrz nad mistrzami, potrafi sfałszować każdy dokument. - Żyje, ale stroni od ludzi, dlatego będzie musiało wystarczyć oświadczenie. Zresztą ostatnio zupełnie odizolowała się od świata.

Zapadła cisza. Wreszcie, po dobrych dziesięciu sekundach, mój adwokat powiedział:

- Cóż, dobrze. Myślę, że mamy teraz pełny obraz sytuacji. Oddzwonię za kilka godzin.

Zadzwonił już po godzinie.

- W twojej sprawie nic się nie dzieje. Za dwa tygodnie Sean O’Shea odchodzi z prokuratury, żeby dołączyć do grona skromnych adwokatów, więc był ze mną wyjątkowo szczery. Zajmuje się tobą tylko ten Coleman. Poza nim nikt się tym nie interesuje. A jeśli chodzi o tego szwajcarskiego bankiera, nie dopatrzyli się między wami żadnego związku, przynajmniej na razie. - Przez następne kilka minut zapewniał mnie, że prawie na pewno jestem czysty.

Odłożywszy słuchawkę, szybko wymazałem z pamięci to „prawie” i jak rzep psiego ogona uczepiłem się słów „na pewno czysty”. Mimo to musiałem porozmawiać z moim arcyfałszerzem, żeby w pełni ocenić rozmiar strat. Jeśli on też siedział w amerykańskim areszcie tak jak Saurel - albo w szwajcarskim, czekając na ekstradycję do Stanów - miałem poważne kłopoty. Ale jeśli nie siedział i dalej uprawiał swoją mało znaną sztukę, wszystko mogło się jeszcze ułożyć.

Zadzwoniłem do niego z automatu w restauracji Boggsa i ze wstrzymanym oddechem wysłuchałem niepokojącej opowieści, jak to szwajcarska policja przeprowadziła nalot na jego kancelarię, wynosząc z niej dziesiątki pudeł z dokumentami. Tak, amerykańskie władze chciały, żeby Roland przyleciał do Stanów na przesłuchanie, ale nie, nie postawiono mu żadnych zarzutów - przynajmniej nic na ten temat nie wiedział. Zapewnił mnie, że nie, w żadnym wypadku Szwajcaria nie wyda go Amerykanom, chociaż nie mógł już swobodnie podróżować po Europie, bo Interpol wystawił na niego międzynarodowy nakaz aresztowania.

W końcu doszliśmy do tematu kont cioci Patricii.

- Owszem, zabrali część dokumentów, ale nie dlatego, że szukali akurat tych. Po prostu zgarnęli je wraz z innymi. Ale bez obaw, mój przyjacielu: nie ma w nich nic, co wskazywałoby, że pieniądze nie należą do Patricii Mellor. Ale ponieważ ciocia nie żyje, sugerowałbym, żebyś zaczekał, aż sprawa przycichnie, i do tego czasu nie korzystał z jej rachunków.

- Naturalnie, to oczywiste - odparłem, gorączkowo chwytając się słów „sprawa przycichnie”. - Brak dostępu do jej kont mnie nie martwi. Bardziej boję się tego, że Saurel pójdzie na współpracę z naszymi władzami i powie, że to moje pieniądze. Miałbym wtedy poważne kłopoty. Gdybym dysponował dokumentami zaświadczającymi, że należą do niej, byłoby mi o wiele łatwiej.

- Mój przyjacielu, przecież takie dokumenty już istnieją. Gdybyś zechciał dać mi listę tych, które mogłyby ci pomóc, i powiedzieć, kiedy Patricia je podpisała, natychmiast wygrzebię je z archiwum.

Och, mój mistrzu nad mistrzami! Tak, Roland wciąż był po mojej stronie.

- Rozumiem. Jeśli będę jakiegoś potrzebował, dam panu znać. Ale na razie lepiej chyba trochę odczekać. I mieć nadzieję, że jakoś to będzie.

- Jak zwykle jesteśmy zgodni - odparł Roland. - Ale dopóki śledztwo się nie skończy, na pańskim miejscu trzymałbym się z daleka od Szwajcarii. I proszę pamiętać, że zawsze jestem z panem, przyjacielu, że zrobię, co w mojej mocy, by chronić pana i pańską rodzinę.

Odkładając słuchawkę, wiedziałem, że mój los będzie zależał od losu Saurela. Ale wiedziałem również, że muszę żyć dalej. Że muszę zacisnąć zęby i przetrwać to bez ciągłego narzekania. Że muszę wrócić do pracy i zacząć kochać się z żoną. I że muszę przestać podskakiwać, ilekroć zadzwoni telefon albo ktoś zapuka do drzwi.

I tak zrobiłem. Głową naprzód rzuciłem się w sam środek obłędu. Pomagałem budować imperium Steve’a Maddena, doradzałem zza kulis moim firmom brokerskim. Mimo nałogu robiłem wszystko, żeby być wiernym mężem dla Nadine i dobrym ojcem dla Chandler. Tym bardziej że miesiące upływały, a ja brałem coraz więcej i więcej.

Jak zwykle znalazłem na to usprawiedliwienie, powtarzając sobie, że jestem młody i bogaty, że mam piękną żonę i cudowną córeczkę. Przecież wszyscy chcieliby tak żyć, prawda? Czy ktoś żył lepiej niż bogaci i dysfunkcyjni?

Tak czy inaczej do połowy października aresztowanie Saurela nie wywołało żadnych reperkusji i w końcu spuściłem parę. Jacques postanowił widocznie milczeć i Wilk z Wall Street po raz kolejny uniknął kuli. Chandler zaczynała stawiać pierwsze samodzielne kroki i chodziła jak mały Frankenstein, z wyciągniętymi przed siebie rączkami i stykającymi się kolankami, sztywno jak kij połknął. I oczywiście była absolutnie genialna. Kiedy skończyła roczek, mówiła już pełnymi zdaniami - zdumiewające osiągnięcie jak na tak malutkie dziecko - dlatego nie miałem najmniejszych wątpliwości, że jest na najlepszej drodze do Nobla, a przynajmniej do medalu Fieldsa za wybitne dokonania w dziedzinie wyższej matematyki.

Tymczasem drogi imperium Maddena i Stratton Oakmont zaczynały się coraz bardziej rozchodzić, bo firma Steve’a rosła jak na drożdżach, a Stratton, która padła ofiarą złych strategii handlowych i nowej fali nacisków ze strony kontrolerów - tu ukłony dla Danny’ego - coraz bardziej schodziła na psy. Naciski ze strony kontrolerów wzięły się stąd, że mój kochany Danny nie wypełnił jednego z warunków narzuconych przez SEC, mianowicie zaangażowania wskazanego przez nich rewidenta, który sprawdziłby nasze księgi i poczynił stosowne zalecenia. Jednym z zaleceń miało być to, żeby firma zainstalowała system nagrywający rozmowy brokerów z klientami. Kiedy Danny odmówił, ci z SEC polecieli do sądu i uzyskali stosowny nakaz.

Danny w końcu skapitulował - groziło mu więzienie za obrazę sądu - ale teraz Stratton miał nakaz i wszystkie pięćdziesiąt stanów zyskało automatycznie prawo do zawieszenia naszej licencji, co oczywiście zaczęły stopniowo robić. Trudno było sobie wyobrazić, że po tym, co przeżyliśmy - co przetrwaliśmy - do naszego upadku miał przyczynić się głupi system nagrywający,

którego zainstalowanie niczego by przecież nie zmieniło. W ciągu kilku dni Strattonici opracowaliby sposób na jego obejście, mówiąc przez telefon tylko miłe rzeczy i przełączając się na komórkę, ilekroć chcieliby przejść na ciemną stronę mocy. A tak nie ulegało wątpliwości, że nadchodzi nasz koniec: dni Stratton Oakmont były policzone.

Właściciele Biltmore i Monroe Parker wyrazili chęć pójścia własną drogą i zerwali z nami stosunki. Oczywiście zrobili to z klasą i najwyższym szacunkiem, proponując mi w hołdzie milion dolarów za każdą nową emisję, którą plasowali na giełdzie. W sumie było tego coś około dwunastu milionów rocznie, więc chętnie się zgodziłem. Dostawałem również milion dolarów miesięcznie ze Stratton Oakmont w ramach klauzuli o zakazie konkurencji, poza tym co kilka miesięcy kasowałem kolejne cztery czy pięć milionów za duże pakiety akcji, które Stratton wprowadzał na rynek.

Ale była to tylko kropla w morzu w porównaniu z tym, co mogłem zarobić w firmie Maddena, która szybowała w górę jak rakieta do gwiazd. Ciągle przypominały mi się pierwsze dni Stratton Oakmont, dni przyprawiające o zawrót głowy, pełne chwały, dni z końca lat osiemdziesiątych i początku dziewięćdziesiątych, kiedy pierwsza fala Strattonitów usiadła przy telefonach, rozpętując obłęd, który miał zawładnąć moim życiem. Tak więc Stratton Oakmont był moją przeszłością, a Steve Madden przyszłością.

I teraz siedziałem naprzeciwko niego, a on odchylał się do tyłu, rozpaczliwie uciekając przed Plujem, który, jak to Pluj, pluł jak najęty. Steve zerkał na mnie od czasu do czasu, a jego spojrzenie mówiło: „Uparł się, żeby zamówić te cholerne botki, a tu sezon się kończy!”.

1 ... 73 74 75 76 77 78 79 80 81 ... 117 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название