-->

Wilk z Wall Street

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Wilk z Wall Street, Belfort Jordan-- . Жанр: Биографии и мемуары. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Wilk z Wall Street
Название: Wilk z Wall Street
Автор: Belfort Jordan
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 219
Читать онлайн

Wilk z Wall Street читать книгу онлайн

Wilk z Wall Street - читать бесплатно онлайн , автор Belfort Jordan
Satyryczna rekonstrukcja jednej z najbardziej zwariowanych karier w historii ?wiatowego biznesu W latach 90-tych XX wieku Jordan Belfort by? jednym z najbardziej znanych ludzi w Stanach Zjednoczonych. Za dnia zarabia? tysi?ce dolar?w na minut?. Noc? wydawa? je r?wnie b?yskawicznie na narkotyki, seks i zagraniczne podr??e. Prowadz?c interesy na kraw?dzi prawa b?d? je ?ami?c, zwr?ci? na siebie uwag? ameryka?skiego wymiaru sprawiedliwo?ci, lecz nawet wtedy nie zrezygnowa? z hulaszczego trybu ?ycia. W ten spos?b rozpocz??a si? emocjonuj?ca gra w kotka i myszk? z FBI oraz instytucjami nadzoruj?cymi nowojorsk? Wall Street.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 71 72 73 74 75 76 77 78 79 ... 117 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

Westchnąłem.

- Co się dzieje? Wybrałaś zły moment.

- Dzwoni Wang, mówi, że to ważne. Powiedziałam, że jesteś na lunchu, a on na to, że zaczeka na linii, aż wrócisz. Moim zdaniem to straszny dupek.

Jezu, a kogo obchodzi twoje zdanie?

- Dobra, przełącz go. - Uśmiechnąłem się do swego odbicia w przydymionym lustrze za barem. Nie wyglądałem na naćpanego, i to wcale. A może po prostu już otrzeźwiałem? Wyjąłem z kieszeni hiszpańską „cytrynkę”, obejrzałem ją szybko i połknąłem, na sucho.

Czekałem, aż odezwie się Zepsuty Chińczyk. Zalewałem go akcjami prawie od tygodnia i Duke Securities zaczynało się w nich topić. O tak, Chińczyk też się w nich topił i szukał u mnie pomocy, której zamierzałem mu oczywiście udzielić... tak jakby.

Wreszcie się odezwał. Przywitał się ciepło i zaczął mi tłumaczyć, że jakimś cudem ma więcej akcji, niż trafiło ich na rynek. Duke wyemitował półtora miliona, a on miał już milion sześćset tysięcy.

- ...i ciągle spływają - mówił jak gadająca panda. - Nie rozumiem, jak to możliwe. Wiem, że Danny mnie wykiwał, ale już dawno powinny mu się skończyć!

Był wyraźnie zbity z tropu, bo nie wiedział, że miałem w Bear Stearns specjalny rachunek, dzięki któremu mogłem sprzedać tyle akcji, ile dusza zapragnie, bez względu na to, czy byłem ich właścicielem, czy też je od kogoś pożyczyłem. Prime brokerage, tak to się nazywało. Był to specjalny rodzaj sekurytyzacji aktywów, powstały poprzez połączenie dwóch segmentów rynku finansowego: sektora bankowego (przez sprzedaż należności bankowych) i rynku kapitałowego (przez emisję sekurytyzacyjnych papierów wartościowych). Mogłem teraz handlować za pośrednictwem każdej firmy brokerskiej na świecie i nie było sposobu, żeby Chińczyk odkrył, kto te akcje sprzedaje.

- Wyluzuj, Victor - powiedziałem. - Jeśli masz problemy z kapitałem, jak zawsze stoję za tobą murem, na sto procent. Chcesz odsprzedać mi trzysta czy czterysta tysięcy papierów? Powiedz tylko słowo.

Trzysta, czterysta tysięcy - tyle mu właśnie sprzedałem, rzecz w tym, że po wyższej cenie, więc gdyby Victor okazał się kompletnym idiotą, zarobiłbym krocie i ponownie opchnąłbym mu te same akcje. Ich cena spadała na łeb na szyję i wszystko wskazywało na to, że już niedługo wielkogłowa panda będzie lepiła chińskie pierożki na Mott Street.

- Tak - odparł - to by mi pomogło. Zaczyna brakować nam kapitału, a akcje spadły już poniżej pięciu dolarów. Bardziej spaść nie mogą, nie mogę do tego dopuścić.

- Nie ma sprawy, Vic. Zadzwoń do Meyersona, do Kenny’ego Kocka. Co kilka godzin będzie kupował od ciebie pięćdziesiąt tysięcy.

Zepsuty Chińczyk podziękował mi, odłożyłem słuchawkę i natychmiast zadzwoniłem do Kocka, którego żona Phyllis udzielała mi ślubu.

- Kenny - powiedziałem - zaraz zadzwoni do ciebie nasz znajomy. Chce, żebyś co kilka godzin kupował od niego pięćdziesiąt tysięcy akcji wiesz czego. - Kock znał już mój plan i wiedział, że prowadzę z Victorem tajną wojnę. - Dlatego zanim kupisz pierwszy pakiet, szybko sprzedaj kolejny i sprzedawaj je tak co półtorej godziny. Ze ślepego konta, żeby niczego się nie domyślił.

- Nie ma sprawy - odparł Kenny, główny makler u Meyersona; właśnie dałem im zarobić dziesięć baniek na pierwszej ofercie publicznej, więc byłem ich panem i władcą. - Coś jeszcze?

- Nie, to wszystko. Tylko sprzedawaj małymi pakietami, po pięć, dziesięć tysięcy. Niech myśli, że akcje płyną z różnych źródeł... - Ups! Żarówka! - Aha, i opchnij na krótko swoje, bo niedługo będą gówno warte.

Odłożyłem słuchawkę, wpadłem do toalety na parę kresek koki, wyszedłem i na szczycie schodów natknąłem się na szeroką jak mur pierś Alfreda.

- Znowu telefon do pana.

- Naprawdę? - spytałem, próbując utrzymać szczękę w jednym miejscu.

- To chyba żona.

Jezus Maria, Księżna! Jak ona to robi? Zawsze wie, kiedy coś knuję. A ponieważ knułem coś prawie zawsze, statystycznie rzecz biorąc, zawsze dzwoniła w złym momencie.

Ze spuszczoną głową podszedłem do telefonu i podniosłem słuchawkę. Nie miałem wyjścia, musiałem blefować.

- Halo? - rzuciłem swobodnie.

- Cześć, kochanie. Jak się masz?

Jak się mam? Podchwytliwe pytanie. Och, przebiegła była ta moja Księżna.

- Dobrze, skarbie. Jem lunch ze Steve’em. Co się stało?

Nadine głęboko westchnęła.

- Mam złe wiadomości. Ciocia Patricia nie żyje.

ROZDZIAŁ 28

Uwiecznić zmarłych

Pięć dni po jej śmierci - miała wylew - znowu byłem w Szwajcarii, w domu mojego arcyfałszerza, a konkretnie w jego wyłożonym boazerią salonie.

Przyjechałem przed dwiema godzinami i chciałem od razu przejść do interesów, ale fałszerz i jego szlachetna małżonka uparli się, żeby nakarmić mnie szwajcarskimi czekoladkami, francuskimi ciasteczkami, gęstym puddingiem i śmierdzącym serem. Było tego tyle, że z przejedzenia zdechłby nawet szwajcarski pies pasterski.

Od śmierci cioci Patricii rozmawiałem z Rolandem tylko raz, i to krótko; dzwoniłem do niego z automatu w Stajniach Złotego Wybrzeża, bo uznałem, że ten w Brookville Country Clubie jest przeklęty. Roland powiedział, żebym niczym się nie martwił, że wszystkim się zajmie. Ale przez telefon nie chciał wchodzić w szczegóły, co było zupełnie zrozumiałe, zważywszy na charakter tego, czym się zajmował.

I właśnie dlatego przyleciałem do Szwajcarii - żeby usiąść z nim twarzą w twarz i dokładnie to obgadać.

Ale tym razem byłem mądry.

Zamiast polecieć liniami komercyjnymi, narażając się na ryzyko aresztowania za molestowanie kolejnej stewardesy, poleciałem prywatnym samolotem, luksusowym gulfstreamem III. Towarzyszył mi Danny, który czekał na mnie w hotelu, co znaczyło, że na dziewięćdziesiąt procent pieprzy się teraz z czterema szwajcarskimi dziwkami.

Tak więc siedziałem tam z nimi uśmiechnięty i sfrustrowany, patrząc, jak Roland i jego żona pochłaniają słodycze.

W końcu straciłem cierpliwość i bardzo grzecznie powiedziałem:

- Jesteście państwo cudownymi gospodarzami, nie wiem, jak wam dziękować. Ale, niestety, niedługo muszę wracać, więc jeśli nie ma pan nic przeciwko temu, przejdźmy może do interesów, dobrze? - Uniosłem brwi i uśmiechnąłem się wstydliwie.

Arcyfałszerz też się uśmiechnął, tylko znacznie szerzej.

- Oczywiście, mój przyjacielu. - Spojrzał na żonę. - Zaczniesz przygotowywać kolację, kochanie?

Kolację? Jezu słodki!

Żona wyszła, a Roland wziął ze stolika dwie truskawki w czekoladzie - numer dwadzieścia jeden i dwadzieścia dwa, o ile dobrze liczyłem - i wrzucił je sobie do ust.

- Roland - zacząłem - w świetle śmierci cioci Patricii moim największym zmartwieniem są pieniądze na koncie w Union Banku, to, jak je stamtąd wyciągnąć. I jakiego już potem używać nazwiska. Korzystanie z nazwiska ciotki było dla mnie bardzo wygodne. Ufałem jej. I bardzo ją kochałem. Kto by pomyślał, że tak szybko odejdzie. - Pokręciłem głową i głęboko westchnąłem.

Arcyfałszerz wzruszył ramionami.

- Tak, to smutne, że umarła, ale nie ma powodu do niepokoju. Pieniądze zostały przelane do dwóch innych banków, a tam nikt jej nigdy nie widział. Mam wszystkie niezbędne dokumenty, a na każdym widnieje jej własnoręczny podpis, w każdym razie identyczny. Dokumenty zostały oczywiście stosownie antydatowane. Pańskie pieniądze są bezpieczne, przyjacielu. Nic się nie zmieniło.

- Ale na jakie są teraz nazwisko?

- Oczywiście na nazwisko Patricii Mellor. Nie ma lepszego beneficjenta niż ktoś nieżyjący. W tych nowych bankach nikt Patricii nie zna. Pieniądze spoczywają na kontach anonimowych firm, a właścicielem akcji tychże firm jest przecież pan. - Wzruszył ramionami, jakby chciał powiedzieć: „W świecie fałszerzy to nic trudnego”. - Jedynym powodem, dla którego wyprowadziłem pańskie aktywa z Union Banku, było to, że Saurel popadł u nich w niełaskę. Przezorny zawsze ubezpieczony.

1 ... 71 72 73 74 75 76 77 78 79 ... 117 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название