-->

Wilk z Wall Street

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Wilk z Wall Street, Belfort Jordan-- . Жанр: Биографии и мемуары. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Wilk z Wall Street
Название: Wilk z Wall Street
Автор: Belfort Jordan
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 219
Читать онлайн

Wilk z Wall Street читать книгу онлайн

Wilk z Wall Street - читать бесплатно онлайн , автор Belfort Jordan
Satyryczna rekonstrukcja jednej z najbardziej zwariowanych karier w historii ?wiatowego biznesu W latach 90-tych XX wieku Jordan Belfort by? jednym z najbardziej znanych ludzi w Stanach Zjednoczonych. Za dnia zarabia? tysi?ce dolar?w na minut?. Noc? wydawa? je r?wnie b?yskawicznie na narkotyki, seks i zagraniczne podr??e. Prowadz?c interesy na kraw?dzi prawa b?d? je ?ami?c, zwr?ci? na siebie uwag? ameryka?skiego wymiaru sprawiedliwo?ci, lecz nawet wtedy nie zrezygnowa? z hulaszczego trybu ?ycia. W ten spos?b rozpocz??a si? emocjonuj?ca gra w kotka i myszk? z FBI oraz instytucjami nadzoruj?cymi nowojorsk? Wall Street.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 72 73 74 75 76 77 78 79 80 ... 117 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

Mój wspaniały fałszerz, mój mistrz! Sprawdził się w stu procentach. Tak, warto było zapłacić za niego tyle złota, ile ważył - albo prawie tyle. Udało mu się obrócić śmierć w życie. I właśnie tego chciałaby na pewno ciocia Patricia. Roland po prostu ją unieśmiertelnił, uwiecznił. A teraz znowu wziął ze stolika dwie truskawki, dwudziestą trzecią i dwudziestą czwartą.

- Kiedy zobaczyłem Saurela pierwszy raz, bardzo mi się spodobał, ale teraz zaczynam mieć wątpliwości. Ciągle gada z Kaminskym i źle się z tym czuję. Wolałbym nie robić już z nimi interesów.

- Pańskie życzenie jest dla mnie rozkazem - odparł Roland - a w tym przypadku gorąco tę decyzję popieram. Ale Saurelem nie musi się pan przejmować. Chociaż jest Francuzem, mieszka w Szwajcarii i wasz rząd nie ma nad nim władzy. Jean Jacques pana nie zdradzi.

- Wierzę - odparłem - ale nie jest to tylko kwestia zaufania. Po prostu nie lubię, kiedy ktoś wie za dużo o moich interesach, zwłaszcza ktoś taki jak Kaminsky. - Uśmiechnąłem się, udając, że wisi mi to i powiewa. - A co do Saurela, dzwonię do niego już od tygodnia, ale podobno gdzieś wyjechał.

- Tak, chyba do Stanów. Na rozmowy z klientami.

- Naprawdę? - Z jakiegoś powodu trochę mnie to zaniepokoiło, ale nie wiedziałem, z jakiego.

- Tak - odparł rzeczowo Roland. - Ma tam wielu klientów. Kilku znam, ale nie wszystkich.

Kiwnąłem głową, przypisując złe przeczucia głupiej paranoi. Kwadrans później stałem w drzwiach z torbą szwajcarskich smakołyków w ręku. Uścisnęliśmy się na pożegnanie.

- Au revoir - powiedziałem. „Do zobaczenia”.

Patrząc wstecz, właściwsze byłoby „żegnaj”.

*

Do domu dotarłem w piątek rano, kilka minut po dziesiątej. Chciałem tylko wejść na górę, wziąć w ramiona Chandler, pokochać się z Księżną i zasnąć. Ale nie zdążyłem. Pół minuty po tym, jak zamknąłem za sobą drzwi, zaterkotał telefon.

Dzwonił Nudziarz, Gary Deluca.

- Przepraszam, że przeszkadzam, ale nie mogę cię nigdzie złapać. Wczoraj rano aresztowano Kaminsky’ego. Siedzi w Miami, ma już zarzuty. Nie pozwolili mu wyjść za kaucją.

- Naprawdę? - rzuciłem obojętnie. Byłem tak zmęczony, że nie dotarły do mnie wynikające z tego wnioski, a jeśli dotarły, to nie od razu. - Ale jakie zarzuty?

- Pranie brudnych pieniędzy - odparł Deluca bezbarwnym głosem. - Mówi ci coś nazwisko Jean Jacques Saurel?

Tak, to do mnie dotarło. To mnie, kurwa, obudziło!

- Nie wiem... Chyba poznałem go w Szwajcarii. Dlaczego?

- Bo jego też przymknęli - odparł posłaniec śmierci. - Siedzi razem z Kaminskym. I też nie pozwolili mu wyjść za kaucją.

ROZDZIAŁ 29

Desperacki krok

Siedząc w kuchni i zastanawiając się nad postawionymi Saurelowi zarzutami, stwierdziłem, że wszystko to razem jest po prostu niepojęte. Ilu było szwajcarskich bankierów? W samej tylko Genewie pewnie z dziesięć tysięcy, a ja wybrałem akurat tego, który był na tyle głupi, by dać się aresztować na amerykańskiej ziemi. Toż to tak, jak wygrać główną wygraną w lotto! Co jeszcze śmieszniejsze, aresztowano go wcale nie w związku z moją sprawą, tylko pod zarzutem szmuglowania pieniędzy jachtami biorącymi udział w transatlantyckich regatach.

Księżna natychmiast zorientowała się, że coś jest bardzo nie tak, bo nie rzuciłem się na nią zaraz po powrocie do domu. Ale i tak by mi nie stanął, nie musiałem nawet próbować. Nigdy nie dopuszczałem do siebie myśli o impotencji, ponieważ mężczyźnie potężnemu i wpływowemu, za jakiego wciąż się uważałem, mimo że padłem ofiarą lekkomyślnego szwajcarskiego bankiera, myśl ta nasuwała mnóstwo negatywnych skojarzeń. Wolałem uważać się za kogoś, kogo dotknął przypadek miękkiego lub sflaczałego fiutka, co było bardziej strawne niż to potworne słowo na „i”.

Wieczorem zajrzałem do garderoby i wybrałem więzienne ubranie. Zdecydowałem się na wypłowiałe levisy, zwykły szary podkoszulek z długimi rękawami (na wypadek gdyby w celi było zimno) i stare, dobite reeboki, które miały zmniejszyć prawdopodobieństwo tego, że odbierze mi je jakiś dwumetrowy Murzyn imieniem Bubba czy Jamal. Zawsze tak robili: zabierali buty, a potem gwałcili, przynajmniej na filmach.

W poniedziałek rano nie poszedłem do pracy, uznawszy, że godniej będzie dać się aresztować w domu niż w ponurym Queens. Wszędzie, tylko nie w firmie Maddena, bo Szewc natychmiast pomyślałby, że to doskonała okazja, żeby wykiwać mnie na opcjach. Nie, jego pracownicy przeczytają o tym na pierwszej stronie „New York Timesa”, tak jak cała reszta wolnego świata. Nie dam im satysfakcji oglądania mnie w kajdankach - tę przyjemność zarezerwowałem dla Księżnej.

Ale potem stało się coś dziwnego, mianowicie nie stało się nic. Nie było żadnych wezwań sądowych, niespodziewanych wizyt agenta specjalnego Colemana ani nalotów FBI na Stratton Oakmont. Zaczekałem do środy, a w środę pomyślałem: Co się, kurwa, dzieje? Ukrywałem się w domu od piątku, udając, że mam straszliwą biegunkę, w czym było dużo prawdy. A teraz okazało się, że robiłem to zupełnie niepotrzebnie, że może nawet nie grozi mi aresztowanie.

W czwartek cisza ta stała się tak przytłaczająca, że nie wytrzymałem i zaryzykowałem telefon do Gregory’ego O’Connella, adwokata, którego polecił mi Bo. Ponieważ O’Connell miał znajomości w dystrykcie wschodnim - pół roku wcześniej to właśnie on rozmawiał z Seanem O’Shea, tym z prokuratury - nadawał się idealnie na informatora.

Naturalnie nie zamierzałem mówić mu prawdy. Był adwokatem, a żadnemu adwokatowi nie można w pełni ufać, zwłaszcza specjaliście od spraw karnych, który nie mógłby mnie reprezentować, gdybym mu wyznał, że tak, jestem winny. Był to oczywiście czysty obłęd, ponieważ wszyscy wiedzieli, że adwokaci zarabiają na życie, broniąc winnych. Jednak częścią tej dziwacznej gry było ciche porozumienie między przestępcą i obrońcą, zgodnie z którym przestępca przysięgał obrońcy, że jest niewinny, a ten pomagał mu odpowiednio przerobić jego bzdurną opowiastkę i zgrabnie wpleść ją w opowiastkę zgodną z linią obrony.

Dlatego rozmawiając z O’Connellem, łgałem jak najęty. Powiedziałem mu, że wplątałem się w to zupełnie przypadkowo, że angielscy krewni mojej żony mają po prostu wspólnego bankiera, który okazał się zamieszany w szmugiel pieniędzy podczas regat i że jest to oczywiście czysty zbieg okoliczności. Przedstawiając mu pierwszą wersję tej bzdurnej historyjki - w której ciocia Patricia wciąż żyła i cieszyła się dobrym zdrowiem; uznałem, że tak będzie lepiej, że uwiarygodni to moją sytuację - zacząłem dostrzegać cień nadziei.

Uważałem, że bajeczka jest całkiem do kupienia, dopóki O’Connell nie spytał:

- Dobrze, ale skąd sześćdziesięciopięcioletnia emerytowana nauczycielka wzięła trzy miliony dolarów na otwarcie rachunku? - Zabrzmiało to troszkę sceptycznie.

Hmm... Mała dziura w zeznaniach - pomyślałem, zły znak. Nie miałem wyjścia, musiałem udawać głupiego.

- A skąd mam wiedzieć? - spytałem rzeczowo. Tak, ton głosu był odpowiedni. W razie konieczności Wilk z Wall Street musiał być zimny i wyrachowany, nawet teraz, w tych niesprzyjających okolicznościach. - Posłuchaj, George. Patricia, niech spoczywa w spokoju, często opowiadała mi o swoim byłym mężu, pierwszym oblatywaczu harrierów. KGB zapłaciłoby fortunę za informację o tym projekcie, więc może im się sprzedał? Pamiętam, że była to wtedy bardzo, jeśli nie najbardziej zaawansowana technologia, taka wiesz, cicho, sza.

Jezu Chryste, co ja, kurwa, wygadywałem?

- Zadzwonię w kilka miejsc i sprawdzę - odparł mój dzielny obrońca. - Nie rozumiem tylko jednego. Czy ciocia Patricia żyje, czy nie? Mógłbyś to sprecyzować? Przed chwilą powiedziałeś: „niech spoczywa w spokoju”, a kilka minut wcześniej wspomniałeś, że mieszka w Londynie. Gdybym wiedział, które z tych stwierdzeń jest prawdziwe, bardzo by mi to pomogło.

No tak, dałem ciała. W przyszłości musiałem być ostrożniejszy w kwestii statusu życia cioci. Nie było wyjścia, znowu musiałem blefować.

1 ... 72 73 74 75 76 77 78 79 80 ... 117 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название