Wilk z Wall Street

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Wilk z Wall Street, Belfort Jordan-- . Жанр: Биографии и мемуары. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Wilk z Wall Street
Название: Wilk z Wall Street
Автор: Belfort Jordan
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 224
Читать онлайн

Wilk z Wall Street читать книгу онлайн

Wilk z Wall Street - читать бесплатно онлайн , автор Belfort Jordan
Satyryczna rekonstrukcja jednej z najbardziej zwariowanych karier w historii ?wiatowego biznesu W latach 90-tych XX wieku Jordan Belfort by? jednym z najbardziej znanych ludzi w Stanach Zjednoczonych. Za dnia zarabia? tysi?ce dolar?w na minut?. Noc? wydawa? je r?wnie b?yskawicznie na narkotyki, seks i zagraniczne podr??e. Prowadz?c interesy na kraw?dzi prawa b?d? je ?ami?c, zwr?ci? na siebie uwag? ameryka?skiego wymiaru sprawiedliwo?ci, lecz nawet wtedy nie zrezygnowa? z hulaszczego trybu ?ycia. W ten spos?b rozpocz??a si? emocjonuj?ca gra w kotka i myszk? z FBI oraz instytucjami nadzoruj?cymi nowojorsk? Wall Street.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 68 69 70 71 72 73 74 75 76 ... 117 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

ROZDZIAŁ 27

Tylko dobrzy umierają młodo

Czerwiec 1994

Zdawało się oczywiste - i stosowne do nazwy - że siedziba firmy Steve’a Maddena musi mieć kształt pudełka na buty. No i miała, kształt pudełka, a właściwie dwóch: w tym z tyłu, o wymiarach dziewięć metrów na osiemnaście, mieściła się malutka fabryczka, gdzie stało kilka stareńkich maszyn obsługiwanych przez kilkunastu hiszpańskojęzycznych pracowników, którzy przyjechali tu na jedną zieloną kartę i nie płacili ani centa podatku; to z przodu miało podobne wymiary i zajmował je personel biurowy, w większości nastoletnie, najwyżej dwudziestokilkuletnie dziewczyny, wszystkie o kolorowych włosach i zakolczykowane w tylu najdziwaczniejszych miejscach, że równie dobrze mogłyby chodzić z tabliczką: „Tak, łechtaczkę też mam przekłutą, łechtaczkę i sutki”.

Wszystkie te młode kosmiczne kadetki krążyły po sali na piętnastocentymetrowej wysokości koturnach - oczywiście opatrzonych firmowymi etykietkami Steve’a Maddena - w takt ryczącego z głośników hip-hopu, wśród kadzidełek z marihuaną, nieustannie dzwoniących telefonów, niezliczonych szkiców i szablonów, czasem nawet wśród religijnych przywódców w tradycyjnych strojach odprawiających rytuał oczyszczenia - ale, o dziwo, wszystko to razem całkiem nieźle funkcjonowało. Brakowało tylko szamana wudu, ale byłem pewny, że jego też kiedyś sprowadzą.

Pierwsze pudełko, to od frontu, miało małą przybudówkę, taką trzy na sześć, w której Steve, alias Szewc, urządził swój gabinet. I od czterech tygodni, czyli od połowy maja, stacjonowałem tam razem z nim. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie przy czarnym laminowanym biurku, które - tak jak wszystko inne - było zawalone butami.

No właśnie, buty - zastanawiałem się, dlaczego wszystkie amerykańskie nastolatki wariują na punkcie czegoś tak koszmarnego, przynajmniej dla mnie. Tak czy inaczej nie ulegało wątpliwości, że to dzięki tym zwariowanym butom firma tak dobrze prosperuje. A buty były dosłownie wszędzie, zwłaszcza w gabinecie, gdzie walały się na podłodze, zwisały z sufitu, leżały w stertach na tanich składanych stolikach i na laminowanych półkach, gdzie wyglądały jeszcze brzydziej.

Kolejne piętrzyły się na parapecie ponurego okna za Steve’em, i to tak wysoko, że prawie nie widać było przez nie ponurego parkingu, który pasował jak ulał do tej ponurej części Queens, jego najbardziej ponurego krocza, czyli Woodside. Byliśmy ledwie trzy kilometry od Manhattanu, gdzie ktoś o moich „wyrafinowanych” gustach czuł się znacznie lepiej.

Ale cóż, pieniądze to pieniądze, a z jakichś niewytłumaczalnych powodów wszystko wskazywało na to, że ta maleńka firma zarobi ich wkrótce mnóstwo. Dlatego ja i Janet musieliśmy tkwić tu przez bliżej nieokreślony czas. Janet miała swój pokój na końcu korytarza. I tak, ona też siedziała wśród niezliczonych butów.

Był poniedziałkowy poranek i piliśmy z Szewcem kawę. Towarzyszył nam Gary Deluca, szef do spraw operacyjnych, niby nowy, chociaż jak dotąd firma pracowała na autopilocie. Był z nami również John Basile, wieloletni kierownik produkcji, który pełnił również funkcję szefa sprzedaży. Uwielbiałem Johna. Miał prawdziwy talent i chociaż był katolikiem, Bóg pobłogosławił go protestancką etyką pracy, cokolwiek to znaczyło.

Ale, niestety, John, zwany Plujem, okazał się również mistrzem świata w pluciu, bo kiedy był podekscytowany - albo kiedy coś komuś tłumaczył - należało wkładać płaszcz przeciwdeszczowy albo siedzieć pod kątem co najmniej trzydziestu stopni w stosunku do lewego lub prawego kącika jego ust. Rozbryzgom śliny towarzyszyła zwykle gwałtowna gestykulacja, najczęściej wtedy, kiedy krytykował Szewca za to, że ten składa za małe zamówienia w fabrykach. Jak choćby teraz.

- Jak mamy się, kurwa, rozwijać - mówił - skoro nie chcesz składać zamówień? Powiedz coś, Jordan, dobrze wiesz, że mam rację! Jak mam, kurwa, budować...

Głoska „B” była najbardziej zabójcza i właśnie trafił mnie w sam środek czoła.

- ...dobre stosunki z domami towarowymi, skoro nie mam im nic do zaoferowania? - Pluj zrobił pauzę i spojrzał na mnie pytająco, zastanawiając się pewnie, dlaczego ukryłem twarz w dłoniach i wyglądam tak, jakbym namiętnie je wąchał.

Wstałem i szukając osłony przed śliną, stanąłem za Maddenem.

- Rozumiem i ciebie, i jego, John - powiedziałem. - Podobnie jest u nas, w brokerce: Steve chce rozegrać to konserwatywnie i jak najszybciej pozbyć się zapasów z magazynu, ty chcesz dać z siebie wszystko, żeby mieć produkt do sprzedania. Rzecz w tym, że obydwaj macie rację i popełniacie błąd, zależnie od tego, czy buty będą się sprzedawały, czy nie. Jeśli będą, zarobimy kupę forsy i powiem, że jesteś geniuszem, ale jeśli zaczną zalegać w magazynie, damy dupy i zostaniemy ze stertą bezwartościowego chłamu, którego nikt nie zechce kupić.

- Nieprawda - odparł Pluj. - Zawsze możemy opchnąć towar u Marshalla, TJ Maxxa czy w innej sieci.

Steve odwrócił się do mnie z fotelem.

- John nie przedstawia ci pełnego obrazu sytuacji. Tak, moglibyśmy sprzedawać buty Marshallowi czy TJ Maxxowi, ale wtedy zniszczylibyśmy sobie markę w domach towarowych i sklepach specjalistycznych. - Spojrzał Plujowi w oczy i dodał: - Marki trzeba strzec, John. Ty po prostu tego nie rozumiesz.

- Oczywiście, że rozumiem - odparł Pluj. - Ale musimy również rozwijać firmę, a nie możemy tego robić, jeśli klient wchodzi do sklepu i nie widzi tam naszych butów. - Pogardliwie zmrużył oczy i spojrzał z góry na Szewca. - Jeśli zostawię to tobie - splunął - do usranej śmierci będziemy malutką firmą rodzinną, drobnymi płotkami bez szans na sukces. - Spojrzał na mnie, więc przygotowałem się do obrony. - Jordan...

Ślina przeleciała mi tuż koło ucha.

- ...dzięki Bogu, że tu jesteś. Ten facet to taka cipa, że mózg staje, a ja mam dość głupich cip! Mamy najbardziej chodliwy towar w kraju, a nie mogę realizować zamówień, bo ten palant wstrzymuje produkcję. Mówię ci, kurwa, to prawdziwa tragedia, jak u Greków!

Moim celem było to, żeby firma stanęła na nogi bez niczyjej pomocy. Dlatego musieliśmy ze Steve’em stworzyć pierwszorzędny zespół projektantów i pracowników operacyjnych. Ale co za dużo i za szybko, to niezdrowo, to gotowa recepta na klęskę. Poza tym najpierw musieliśmy nad tym wszystkim zapanować, bo rzeczywiście pod względem operacyjnym leżeliśmy na całego.

- Gary - powiedziałem - wiem, że jesteś tu pierwszy dzień, ale chciałbym poznać twoje zdanie. Tylko mów szczerze, wszystko jedno, czy zgadzasz się ze Steve’em, czy nie.

Pluj i Szewc spojrzeli na naszego nowego szefa do spraw operacyjnych.

- Cóż - odparł Deluca. - Rozumiem wasze racje...

Brawo! Bardzo dyplomatycznie, dobra robota.

-...ale ja patrzę na to przede wszystkim z mojego punktu widzenia. Większość tego, co mówicie, sprowadza się w gruncie rzeczy do marży brutto, oczywiście po przecenie, i do tego, ile razy rocznie zamierzamy zmieniać profil. - Kiwnął głową, jakby zaimponowała mu ta wielka mądrość. - Wiąże się to z wieloma skomplikowanymi problemami dotyczącymi ekspedycji towaru, jak również tego, gdzie byśmy ten towar dostarczali, na jak bardzo rozgałęziony system dystrybucji byśmy się zdecydowali. Oczywiście musiałbym dogłębnie przeanalizować realne koszty sprzedaży, łącznie z cłem i transportem, czego nie można przeoczyć. Zrobię to jeszcze dzisiaj, a potem sporządzę dokładny arkusz kalkulacyjny, który będziemy mogli przeanalizować na najbliższym zebraniu zarządu, to znaczy...

Jezu Chryste, Gary zaczynał przynudzać! Nie tolerowałem tych do spraw operacyjnych i całego tego bezsensownego pieprzenia, bez którego najwyraźniej nie mogli żyć. Nic, tylko szczegóły i szczegóły! Spojrzałem na Steve’a. On jeszcze bardziej nie znosił szefów operacyjnych i już teraz oklapł w fotelu jak przekłuty balon. Podbródkiem dotykał mostka i miał otwarte usta.

1 ... 68 69 70 71 72 73 74 75 76 ... 117 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название