Wilk z Wall Street
Wilk z Wall Street читать книгу онлайн
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
- Jordan Belfort? - spytał zirytowany.
- Tak, bo co?
- Sędzia Stevens, przyjaciel przyjaciela. Proszę przyjąć, że właśnie postawiłem pana w stan oskarżenia. Rozumiem, że zrzeka się pan prawa do adwokata, tak? - Puścił do mnie oko.
- Tak - odparłem skwapliwie.
- Rozumiem również, że nie przyznaje się pan do postawionych panu zarzutów. Zwalniam pana z aresztu na podstawie pisemnego zobowiązania do stawiennictwa na rozprawie. Niech pan zadzwoni do Joego i spyta o datę. - Sędzia uśmiechnął się, odwrócił i wyszedł.
Kilka minut później ja też wyszedłem i przed posterunkiem zobaczyłem Joego Fahmegghettiego. Nienagannie skrojony granatowy garnitur, krawat w paski, idealnie ułożone włosy - nawet w nocy był ubrany jak sztywny elegant. Podniosłem rękę - „Chwileczkę!” - wróciłem na górę i wetknąłem głowę za drzwi.
- Przepraszam...
Gruby policjant podniósł wzrok.
- Tak?
Pokazałem mu środkowy palec.
- A teraz weź to zasrane Nassau i wsadź je sobie w dupę!
Wskoczyłem do samochodu i pojechaliśmy do domu.
- Jest kiepsko, Joe - powiedziałem. - Z tym testem. Wykryli wszystko, co możliwe.
Joe wzruszył ramionami.
- Czym się przejmujesz? Myślisz, że źle bym tobą pokierował? Przecież w samochodzie cię nie złapali, tak? Więc jak udowodnią, że miałeś te narkotyki w organizmie, kiedy prowadziłeś? A może wróciłeś, wszedłeś do domu, połknąłeś kilka „cytrynek” i wciągnąłeś trochę koki? Narkotyki w organizmie możesz mieć, nielegalne jest tylko ich posiadanie. Daję głowę, że uda mi się unieważnić całe to aresztowanie, bo Nadine nie pozwoliła im wejść na wasz teren. Będziesz musiał zapłacić za uszkodzenie tego samochodu; tylko jednego, bo oskarżają cię tylko o jeden wypadek, tamtych nikt nie widział. No i dasz trochę grosza tej kobiecie ze złamaną ręką. Wszystko razem będzie cię kosztowało nie więcej jak sto tysięcy. - Wzruszył ramionami. Drobniaki.
- Skąd wytrzasnąłeś tego starego wariata? Uratował mi życie.
- Lepiej, żebyś nie wiedział. - Joe przewrócił oczami. - Powiedzmy, że to przyjaciel przyjaciela.
Ostatnie kilkaset metrów przejechaliśmy w milczeniu.
- Twoja żona już się położyła - dodał, kiedy skręciliśmy w stronę bramy. - Bardzo to przeżywa, dlatego bądź dla niej dobry. Długo płakała, ale chyba się trochę uspokoiła. Prawie przez cały wieczór siedział z nią Bo, bardzo jej pomógł. Wyszedł kwadrans temu.
Bez słowa kiwnąłem głową.
- Pamiętaj, Jordan: złamana ręka to złamana ręka, ale nikt nie poskłada trupa. Rozumiesz?
- Wiem, Joe - odparłem - ale to już przeszłość. Skończyłem z tym gównem. Tym razem na dobre.
Uścisnąłem mu rękę i na tym się skończyło.
Księżna leżała w sypialni. Pochyliłem się, pocałowałem ją w policzek, szybko się rozebrałem i położyłem obok niej. Patrzyliśmy na biały baldachim, a nasze nagie ciała stykały się ramionami i biodrami. Wziąłem ją za rękę.
- Nea - szepnąłem - ja nic nie pamiętam. Straciłem przytomność. Musiałem...
- Ciii, nic nie mów. Leż i odpoczywaj. - Ścisnęła mnie za palce i leżeliśmy tak przez jakiś czas.
- Skończyłem z tym - powiedziałem w końcu. - Przysięgam. Tym razem na zawsze. Bo jeśli to nie jest znak od Boga, to nie wiem, co może nim być. - Pocałowałem ją delikatnie w policzek. - Ale muszę zrobić coś z moim krzyżem. Nie mogę tak dłużej żyć. Ten ból jest nie do zniesienia. Popycha mnie do różnych rzeczy... - Kilka razy odetchnąłem, żeby się uspokoić. - Chcę pojechać na Florydę, do doktora Greena. Ma tam klinikę ortopedyczną i podobno skutecznie leczy. Ale bez względu na wszystko przysięgam ci, że raz na zawsze skończyłem z narkotykami. Wiem, że „cytrynki” niczego nie zmienią. Że mogą doprowadzić do katastrofy.
Księżna przekręciła się na bok, przełożyła rękę przez moją pierś i lekko mnie przytuliła. Powiedziała, że mnie kocha. Pocałowałem ją w czubek głowy i przez chwilę delektowałem się jej zapachem. Powiedziałem, że ja też ją kocham i że przepraszam. Obiecałem, że to już się nie powtórzy.
I się nie powtórzyło.
Było jeszcze gorzej.
ROZDZIAŁ 26
Umarli milczą
Dwa dni później obudził mnie telefon od Kathy Green, pośredniczki handlu nieruchomościami na Florydzie i żony światowej sławy neurochirurga doktora Bartha Greena. Prosiłem ją, żeby znalazła dla nas dom na czas mojej miesięcznej kuracji w szpitalu Jacksona.
- Indian Creek Island - zaczęła życzliwa Kathy. - Urzeknie was. To najspokojniejsze miejsce w całym Miami. Tak tam cicho, tak błogo. Mają tam nawet własną policję, a ponieważ zależy wam na poczuciu bezpieczeństwa, to kolejny plus. Ale najlepsze jest to, że za kompletnie umeblowany dom właściciel chce tylko pięć i pół miliona. To prawdziwa okazja.
Zaraz - pomyślałem. Kto mówił, że chcę kupić dom? Miałem tam być tylko miesiąc!
- Kathy, nie chcę kupować domu, a już na pewno nie na Florydzie. Nie da się go wynająć?
- Nie - odparła Kathy, przybita, bo przed jej wielkimi błękitnymi oczami wyparowała właśnie sześcioprocentowa prowizja. - Jest tylko na sprzedaż.
- Hmm... - Jakoś mnie to nie przekonało. - Zaproponuj właścicielowi sto tysięcy za miesiąc i zobaczymy, co powie.
*
Przed wyjazdem do kliniki zdążyłem polecieć do Szwajcarii na spotkanie z Saurelem i moim arcyfałszerzem. Chciałem dowiedzieć się, jak FBI odkryło, że mam tam konto. Ale ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Amerykańskie władze o nic ich nie wypytywały, a zarówno Saurel, jak i arcyfałszerz zapewnili mnie, że gdyby było inaczej, na pewno by o tym wiedzieli.
Z Indian Creek Island do kliniki miałem ledwie kwadrans jazdy samochodem, a tych nam nie brakowało. Dopilnowała tego Księżna, i to osobiście, kupując nowiutkiego mercedesa dla mnie i range rovera dla siebie. Jechała z nami Gwynne - ktoś musiał się mną opiekować - a ona też potrzebowała samochodu. Dlatego zajrzeliśmy do miejscowego dilera i kupiłem jej nowego lexusa.
Oczywiście Rocco też jechał. Ostatecznie był jak członek rodziny. Rocco też potrzebował samochodu, na szczęście Richard Bronson, jeden z właścicieli Biltmore, zaoszczędził mi kłopotu i wypożyczył nam na miesiąc czerwone cabrio ferrari. Teraz wszyscy byli zadowoleni. Aha, wynająłem również osiemnastometrowy jacht motorowy, żeby mieć czym dojeżdżać, a raczej dopływać do kliniki, chociaż przy takiej liczbie samochodów był to czysty idiotyzm. Płaciłem dwadzieścia tysięcy dolarów tygodniowo za cztery śmierdzące ropą silniki, ładnie urządzoną kabinę - ani razu z niej nie skorzystałem - i pozbawiony zadaszenia mostek, na którym natychmiast spaliłem sobie ramiona i szyję. Jacht wynająłem razem z siwowłosym kapitanem, który woził mnie tam i z powrotem ze średnią prędkością pięciu węzłów.
Właśnie wracałem do domu, tak więc płynęliśmy powolutku na północ, na Indian Creek Island. Była sobota, kilka minut po dwunastej, i pyrkaliśmy tak już prawie od godziny. Siedziałem na mostku z Garym Delucą, dyrektorem do spraw operacyjnych Dollar Time, facetem uderzająco podobnym do prezydenta Grovera Clevelanda. Gary miał ponurą twarz, kwadratową szczękę, był łysy, szeroki w barach i bardzo włochaty, zwłaszcza na piersi. Siedzieliśmy bez koszul i się opalaliśmy. Nie brałem prawie od miesiąca, co było cudem samym w sobie.
Deluca towarzyszył mi rano do kliniki. Chciał pogadać ze mną w cztery oczy i rozmowa szybko przekształciła się w psioczenie na Dollar Time, której przyszłość - byliśmy co do tego zgodni - rysowała się beznadziejnie.
Ale on się do tego nie przyczynił, wprost przeciwnie. Przyszedł do firmy już po fakcie - jako członek ekipy, która miała ją uratować - i w pół roku udowodnił, że jest pierwszorzędnym fachowcem. Namówiłem go już, żeby przeniósł się do Nowego Jorku i został kierownikiem do spraw operacyjnych u Maddena, który rozpaczliwie potrzebował kogoś naprawdę dobrego.
Omówiliśmy tę sprawę, płynąc na południe, do kliniki. Teraz, wracając na północ, rozmawialiśmy o czymś nieskończenie bardziej niepokojącym, mianowicie o Garym Kaminskym, dyrektorze finansowym Dollar Time, tym samym, który prawie przed rokiem przedstawił mnie Jacques’owi Saurelowi i arcyfałszerzowi Franksowi.