Wilk z Wall Street
Wilk z Wall Street читать книгу онлайн
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
- Dada! Ceść, dada!
Ja też się uśmiechnąłem i już miałem wybełkotać: „Kocham cię”, kiedy dwie pary silnych rąk dźwignęły mnie z krzesła i powlokły schodami na górę.
- Musi pan do łóżka - powiedział Rocco Nocny. - Trzeba się przespać. Prześpi się pan i wszystko będzie dobrze.
- Proszę się nie martwić - dodał Rocco Dzienny. - Wszystkim się zajmiemy.
O czym oni, do diabła, mówią? - pomyślałem. Chciałem ich o to spytać, ale nie mogłem. Minutę później leżałem samotnie w łóżku, ubrany, ale z narzuconą na głowę kapą. W sypialni było zupełnie ciemno. Głęboko odetchnąłem i spróbowałem się w tym połapać. Księżna była dla mnie bardzo dobra, mimo to wezwała ochroniarzy, żeby zanieśli mnie na górę jak niegrzecznego chłopca. A walić to! Nasza królewska sypialnia była bardzo wygodna i przez pozostałą część fazy paraliżu mózgowego chciałem nurzać się w morzu chińskiego jedwabiu.
Nagle zapaliło się światło. Chwilę później ktoś zerwał ze mnie białą kapę i oślepiony musiałem zmrużyć oczy.
- Panie Belfort? - Obcy głos. - Obudził się pan? Sir?
Sir? Kto się, kurwa, tak do mnie zwraca? Po kilku sekundach oczy przywykły do światła i wtedy go zobaczyłem: policjanta z Old Brookville, a właściwie dwóch policjantów w pełnym rynsztunku, z bronią u pasa, z kajdankami, błyszczącymi odznakami i całą resztą. Jeden był wielki, gruby i wąsaty, drugi niski, chudy i rumiany jak nastolatek.
Nagle spadła na mnie gęsta chmura, czarna i straszna. Coś było bardzo nie tak. Agent Coleman musiał działać cholernie szybko, wprost błyskawicznie. Śledztwo dopiero się zaczęło, a on już mnie aresztuje! Obłęd. A mówią, że machina wymiaru sprawiedliwości działa nierychliwie. Tylko dlaczego Coleman wysłał po mnie policjantów z Old Brookville? Na miłość boską, przecież w tych mundurkach wyglądali jak ołowiane żołnierzyki, a na ich posterunku można by kręcić serial pod tytułem Przygody wiejskiego policjanta. Czy tak aresztowało się podejrzanych o pranie brudnych pieniędzy?
- Panie Belfort - odezwał się ten gruby. - Czy prowadził pan dzisiaj samochód?
Cholera. Chociaż byłem nawalony jak szambo, mózg wysłał sygnał do krtani, żeby jak najmocniej się zacisnęła.
- Nieiem, o zym pan mółi - powiedziałem.
Odpowiedź ta najwyraźniej ich nie usatysfakcjonowała, bo ze skutymi z tyłu rękami sprowadzili mnie na dół. Kiedy doszliśmy do drzwi, grubas oświadczył:
- Spowodował pan siedem kolizji drogowych, panie Belfort: sześć tutaj, na Pin Oak Court, jedną na Chicken Valley Road. Kierowca z Chicken Valley Road jest w drodze do szpitala ze złamaną ręką. Jest pan aresztowany za prowadzenie samochodu pod wpływem środków odurzających, zagrożenie porządku publicznego i ucieczkę z miejsca wypadku. - Potem odczytał mi moje prawa. Kiedy doszedł do miejsca o adwokacie, że jeśli nie będzie mnie na niego stać, to przydzielą mi kogoś z urzędu, szyderczo uśmiechnął się do partnera.
O czym oni mówili? Nie spowodowałem żadnego wypadku, tym bardziej siedmiu. Przecież Bóg odpowiedział na moje modlitwy i ustrzegł mnie od złego. Aresztowali nie tego, kogo trzeba, to jakaś pomyłka...
Myślałem tak, dopóki nie zobaczyłem mojego małego mercedesa. Bo wtedy dosłownie opadła mi szczęka. Samochód nadawał się tylko na złom. Drzwiczki od strony pasażera, na które akurat patrzyłem, były mocno wgniecione, a tylne koło wygięte pod dziwnym kątem. Maska wyglądała jak akordeon, tylny błotnik zwisał aż do ziemi... Zakręciło mi się w głowie, ugięły się pode mną nogi i łup! - znowu wylądowałem na asfalcie, tym razem patrząc w nocne niebo.
Policjanci pochylili się nade mną.
- Co pan brał? - spytał grubas z zatroskaniem w głosie. - Proszę nam powiedzieć, postaramy się panu pomóc.
Hmm - pomyślałem. To bądź tak dobry, idź na górę, otwórz moją apteczkę, wyjmij z niej torebkę z dwoma gramami koki i przynieś ją tutaj. Wciągnę parę kresek i od razu stanę na nogi, w przeciwnym razie będziecie musieli nieść mnie na komendę jak niemowlę. Ale nie, zwyciężył zdrowy rozsądek i powiedziałem tylko:
- To kaś łyłka! - To jakaś pomyłka.
Policjanci popatrzyli po sobie i wzruszyli ramionami. Podnieśli mnie pod pachy i poprowadzili do radiowozu.
Wtedy z domu wybiegła Księżna.
- A wy co?! - wrzasnęła z brooklyńskim akcentem. - Dokąd go zabieracie?! Przez cały wieczór był w domu, ze mną! Jeśli natychmiast go nie wypuścicie, od przyszłego tygodnia będziecie pilnowali sklepu z zabawkami!
Odwróciłem się. Po jej lewej stronie stał Rocco Dzienny, po prawej Rocco Nocny. Policjanci zatrzymali się i grubas odparł:
- Pani Belfort, wiemy, kim jest pani mąż, ale mamy kilkunastu świadków, którzy widzieli, jak prowadził samochód. Niech pani lepiej zadzwoni do adwokata. Na pewno macie państwo kilku. - I pociągnął mnie do radiowozu.
- Nie martw się, kochanie! - krzyknęła Księżna, kiedy upychał mnie na tylnym siedzeniu. - Bo się tym zajmie. Kocham cię!
Odjeżdżając, mogłem myśleć tylko o tym, jak bardzo ją kocham i jak bardzo ona kocha mnie. O tym, jak płakała, myśląc, że umarłem, jak broniła mnie przed policjantami, kiedy zabierali mnie skutego i bezbronnego. Może właśnie udowodniła mi w końcu, że darzy mnie prawdziwym uczuciem. Może mogłem wreszcie mieć pewność, że zostanie ze mną na dobre i złe. Tak, pomyślałem, Księżna naprawdę mnie kocha.
*
Przejażdżka była krótka, bo posterunek mieścił się niedaleko, w małym urokliwym domku, zupełnie jak prywatnym. Był biały i miał zielone okiennice. Wyglądał spokojnie i kojąco. Super - pomyślałem. Świetne miejsce na odespanie haju po „cytrynkach”.
W środku były dwie cele i już wkrótce siedziałem w jednej z nich. Właściwie to nie siedziałem, tylko leżałem z policzkiem na betonowej podłodze. Jak przez mgłę pamiętałem, że zdjęto mi odciski palców, sfotografowano mnie i nagrano na wideo, żeby udokumentować wyjątkowy stan mojego odurzenia.
- Panie Belfort - powiedział policjant z brzuchem, który wyłaził mu zza paska jak grube salami. - Musi pan nam dać próbkę moczu.
Usiadłem i natychmiast uświadomiłem sobie, że mi przeszło. Piękno „cytrynek”, tych najprawdziwszych z prawdziwych, jeszcze raz pokazało swoją moc i byłem już zupełnie trzeźwy.
- Nie wiem, co robicie - odparłem - ale jeśli natychmiast nie pozwolicie mi zatelefonować, będziecie mieli poważne kłopoty.
To go trochę zaskoczyło.
- Widzę, że pan w końcu oprzytomniał. Chętnie wypuszczę pana z celi bez kajdanek, jeśli obieca mi pan, że pan nie ucieknie.
Kiwnąłem głową. Grubas otworzył drzwi i wskazał telefon na małym drewnianym biurku. Wybrałem numer mojego adwokata, próbując nie wyciągać wniosków z tego, że znam go na pamięć.
Pięć minut później siusiałem do kubeczka - siusiałem i zastanawiałem się, dlaczego Joe Fahmegghetti, mój adwokat, powiedział, żebym nie martwił się o wyniki testu na obecność narkotyków.
Wróciłem już z powrotem do celi i właśnie siedziałem na podłodze, kiedy mój grubas oświadczył:
- Panie Belfort, gdyby się pan zastanawiał, w pańskim organizmie wykryto ślady kokainy, metakwalonu, benzodiazepiny, amfetaminy, MDMA, opiatów i marihuany. Nie wykryto jedynie środków halucynogennych. Co się stało? Nie lubi ich pan?
Uśmiechnąłem się ponuro.
- Coś panu powiem, panie policjancie. Jeśli chodzi o te wypadki, to aresztowaliście nie tego, kogo trzeba, a wyniki testu mam gdzieś. Boli mnie krzyż i wszystkie te środki przepisał mi lekarz. Dlatego walcie się, dobra?
Grubas spojrzał na mnie z niedowierzaniem. Potem zerknął na zegarek i wzruszył ramionami.
- Na wieczorny sąd już za późno, więc będziemy musieli przewieźć pana do aresztu w Nassau. Chyba pan tam jeszcze nie był, prawda?
Miałem ochotę powiedzieć mu, żeby spadał na drzewo, tylko dosadniej, ale odwróciłem się i zamknąłem oczy. Areszt okręgu Nassau był strasznym miejscem, ale co mogłem zrobić? Spojrzałem na zegar: dochodziła jedenasta. Chryste, spędzę noc w pace. Ale syf.
Zacisnąłem powieki i spróbowałem zasnąć. Nagle ktoś zawołał mnie po nazwisku. Wstałem, podszedłem do krat i zobaczyłem dziwny widok: gapił się na mnie łysy staruch w pasiastej piżamie.