Wilk z Wall Street
Wilk z Wall Street читать книгу онлайн
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Rozkwitały we mnie potężne uczucia, jak dotąd zupełnie mi obce. Dobrze to czy źle, ale zdałem sobie sprawę, że nigdy dotąd nie kochałem nikogo bezwarunkowo, nawet moich żon i rodziców. Dopiero przy Chandler w końcu zrozumiałem prawdziwe znaczenie słowa „miłość”. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, dlaczego rodzice dzielili ze mną mój ból, dlaczego wraz ze mną cierpieli, zwłaszcza kiedy byłem nastolatkiem i zdawało się, że marnuję swój talent. Wreszcie pojąłem, dlaczego mama płakała, i wiedziałem już, że ja też będę płakał, jeśli moja córka skończy tak jak ja. Miałem wyrzuty sumienia, żałowałem, że sprawiłem tyle przykrości mamie i tacie, wiedząc, że z bólu musiało pękać im serce. To jest właśnie bezwarunkowa miłość, prawda? Najczystsza ze wszystkich, a do tej pory byłem tylko jej obiektem.
Nie zmieniło to bynajmniej moich uczuć do Księżnej. Zastanawiałem się tylko, czy kiedykolwiek osiągnę przy niej taki poziom swobody i zaufania, że będę mógł wreszcie opuścić gardę i bezwarunkowo ją pokochać. Może - myślałem - gdybyśmy mieli jeszcze jedno dziecko. Albo kiedy zestarzejemy się razem - ale zestarzejemy się tak naprawdę - i kiedy ciało przestanie narzucać nam swoje potrzeby. Może wtedy będę mógł jej w końcu zaufać.
Mijały dni, a ja coraz częściej szukałem w Chandler poczucia spokoju, stabilizacji i sensu życia. Myśl, że mógłbym pójść do więzienia i na jakiś czas ją stracić, ugniatała mi podstawę czaszki jak wielki ciężar. Wiedziałem, że zniknie dopiero wtedy, kiedy agent specjalny Coleman skończy śledztwo i niczego nie znajdzie. Wciąż czekałem na wiadomości od Bo, na to, co powie mu Barsini, ale Bo nie mógł go ostatnio złapać.
No i była oczywiście Księżna. Świetnie nam się układało, naprawdę. Teraz, kiedy miałem więcej czasu, łatwiej mi było ukryć przed nią mój gwałtownie przybierający na sile nałóg. Wypracowałem sobie wspaniały plan dnia, wstając o piątej rano, dwie godziny przed nią, żeby spokojnie połknąć moje poranne „cytrynki”. Wszystkie fazy haju - mrowienie, bełkotanie, ślinienie się i utratę przytomności - przechodziłem, zanim się obudziła. Gdy doszedłem do siebie, oglądałem kilka odcinków Wyspy Gilligana albo Dream of Jeannie, a potem przez godzinę bawiłem się z Chandler. W południe szedłem do Tenjin na lunch z Dannym, gdzie widzieli nas wszyscy Strattonici.
Po zamknięciu giełdy spotykaliśmy się znowu i łykaliśmy razem „cytrynki”. Miałem wtedy drugi odlot dnia. Do domu wracałem zwykle około siódmej - dobrze po fazie ślinienia się - na kolację z Nadine i córką. I chociaż Nadine musiała wiedzieć, że biorę, przymykała na to oko, wdzięczna, że staram się przynajmniej nie ślinić w jej obecności, co najbardziej doprowadzało ją do szału.
I wtedy zapiszczał interkom.
- Już nie śpisz? - warknęła Janet.
- Jest jedenasta. Oczywiście, że nie śpię. Oglądam Financial Network.
Chyba mi nie uwierzyła.
- Tak? Ja też. O czym facet mówi?
- Wal się. Czego chcesz?
- Alan Chemtob dzwoni. Mówi, że to ważne.
Alan Chemtob, alias Alan Walnięty Chemik, mój zaufany diler „cytrynek” i okrutna pijawka, był strasznie upierdliwy. Nie wystarczyło zapłacić mu pięćdziesiąt dolarów za tabletkę, żeby zostawił towar, jak najszybciej sobie poszedł i przestał zawracać ludziom dupę. O nie! Walnięty Chemik chciał być lubiany, kochany i diabli go wiedzą, co jeszcze. Ten gruby sukinsyn nadawał nowe znaczenie określeniu „twój przyjazny diler z sąsiedztwa”. Ale tak się przypadkiem zdarzyło, że miał dostęp do najlepszych „cytrynek” w mieście, co w świecie ludzi od nich uzależnionych było pojęciem dość względnym, ponieważ najlepsze pochodziły z krajów, gdzie legalnie działające firmy farmaceutyczne wciąż mogły je wytwarzać.
Tak, to bardzo smutna historia. Kiedyś quaalude, czyli metakwalon, był w Stanach dostępny w każdej aptece, podobnie jak większość innych narkotyków rekreacyjnych, ale kiedy DEA, Urząd do Walki z Narkotykami, odkrył, że na każdą legalnie wypisaną receptę przypada sto fałszywych, natychmiast obłożył go zakazem. Teraz wytwarzano go tylko w dwóch krajach na świecie: w Hiszpanii i w Niemczech. Ale i tu, i tam jego produkcja i sprzedaż podlegały tak ścisłej kontroli, że nie sposób było zgromadzić znaczącego zapasu...
...i właśnie dlatego serce zabiło mi jak szalone, kiedy podniósłszy słuchawkę telefonu, usłyszałem głos Walniętego Chemika.
- Nie uwierzysz, ale znalazłem emerytowanego aptekarza, który prawie od piętnastu lat trzyma w sejfie dwadzieścia prawdziwych „cytrynek”. Próbuję je od niego kupić od pięciu lat, ale jak dotąd zawsze odmawiał. Teraz musi zapłacić za college syna i chce je sprzedać po pięćset dolarów sztuka, więc pomyślałem, że cię to zainteresuje...
- Oczywiście, że tak!
Śmiał w to wątpić? Mało brakowało i nazwałbym go zdebilałym kretynem. Ostatecznie były „cytrynki” i „cytrynki”. Ponieważ każda firma wytwarzała je według trochę innej receptury, różniły się siłą działania. Ale nikt nie opracował lepszej formuły niż geniusze z Lemmon Pharmaceuticals, którzy nazwali swoje Lemmon 714. („Lemmon” brzmi jak „lemon”, czyli „cytryna”). Ich „cytrynki” były legendarne nie tylko dlatego, że miały potężną moc, ale i dlatego, że z każdej katolickiej dziewicy robiły zawodową obciągarę. Dlatego nazywano je często „rozwieraczami nóg”.
- Wezmę wszystkie - warknąłem. - Powiedz mu, że jeśli sprzeda mi sto, dam mu tysiąc pięćset za sztukę. To sto pięćdziesiąt tysięcy dolarów, Alan.
- On ma tylko dwadzieścia - odparł Walnięty Chemik.
- Cholera. Na pewno? Nie zamierzasz przypadkiem kilku zachomikować?
- Jak możesz! Uważam cię za przyjaciela, a przyjacielowi nigdy bym czegoś takiego nie zrobił, prawda?
Pieprzony cwaniak. Ale moja odpowiedź brzmiała trochę inaczej.
- Absolutnie, przyjacielu, absolutnie. Kiedy możesz tu być?
- Facet wraca dopiero o czwartej. Mogę wpaść około piątej. - Zrobił pauzę i dodał: - Tylko nic nie jedz.
- Przestań. To oburzające, że w ogóle śmiesz mi o tym przypominać. - Życzyłem mu szerokiej drogi, odłożyłem słuchawkę i przekręciłem się na białej jedwabnej kapie - za jedyne dwanaście tysięcy dolarów - jak mały dzieciak, który właśnie wygrał talon na zakupy w największym w świecie sklepie z zabawkami.
Poszedłem do łazienki, otworzyłem apteczkę i wyjąłem pudełko z napisem „Fleet Enema”. Otworzyłem je, zsunąłem do kolan bokserki i wsadziłem w tyłek szpiczasty czubek irygatora z taką siłą i zajadłością, że otarł się o esicę. Trzy minuty później wypłynęła ze mnie cała zawartość niższej części przewodu pokarmowego. W głębi serca wątpiłem, czy zwiększy to intensywność haju, ale było to roztropne zabezpieczenie. Potem włożyłem palec do gardła i zwymiotowałem śniadanie.
Tak - pomyślałem. Zrobiłem to, co w tych niezwykłych okolicznościach zrobiłby każdy rozsądny człowiek, może z wyjątkiem tego, że pomyliłem kolejność i zamiast najpierw zwymiotować zrobiłem sobie lewatywę. Ale naprawiłem to małe faux pax, dokładnie myjąc ręce w gorącej wodzie.
Potem zadzwoniłem do Danny’ego, kazałem mu zrobić to samo, a on oczywiście to zrobił.
*
O piątej po południu graliśmy u mnie w osiem piłek, niecierpliwie czekając na Walniętego Chemika. Piłki odbijały się z trzaskiem od ścian, a on wyżywał się na naszym Chińczyku.
- To jego akcje, na sto procent. Nikt inny tyle nie ma.
Chodziło o akcje firmy M.H. Meyersona, którą Stratton Oakmont wprowadził ostatnio na giełdę. Problem polegał na tym, że w ramach mojego quid pro quo z Kennym zgodziłem się dać Victorowi spory pakiet papierów. Oczywiście pod warunkiem, że nie może ich odsprzedać, ale on ten warunek oczywiście olał i opychał wszystko jak najęty. Frustrujące było to, że na pozagiełdowym, regulowanym rynku papierów wartościowych nie dało się tego sprawdzić i udowodnić mu, że popełnił haniebne wykroczenie. Wszystko opierało się tylko na domysłach.
Ale dzięki procesowi eliminacji szybko dodaliśmy dwa do dwóch i okazało się, że Chińczyk robi nas w konia.