Wilk z Wall Street
Wilk z Wall Street читать книгу онлайн
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
- Jaka cudowna niespodzianka! - odparł z szerokim uśmiechem. - Matka będzie zachwycona. Dobrze, zaraz do niej zadzwonię i przekażę jej tę wspaniałą nowinę. - Znowu się odwrócił i sprężystym krokiem pomaszerował do drzwi.
Spojrzałem na Danny’ego i Wigwama i wzruszyłem ramionami.
- Niektóre zaklęcia go uspokajają, najbardziej „Chandler”. Musicie się ich nauczyć, bo dostanie tu ataku serca.
- Max to porządny człowiek - powiedział Danny - i nic się tu dla niego nie zmieni. Traktuję go jak własnego ojca, więc dopóki nie przejdzie na emeryturę, może mówić i robić, co chce.
Cóż za lojalność. Podziękowałem mu uśmiechem.
- Ale ważniejsze od Maxa jest to - ciągnął - że zaczynam mieć kłopoty z Duke Securities. Firma działa dopiero od trzech dni, a Victor już rozpuszcza plotki, że wypadliśmy z interesu i że teraz liczą się tylko oni. Ludzi nam jeszcze nie podkrada, ale na pewno zacznie. Ten kutas jest za leniwy, żeby wyszkolić własnych.
Spojrzałem na Wigwama.
- Co ty na to?
- Nie przypuszczam, żeby Victor nam zagrażał - odparł Wigwam. - Duke to mała firma, nie mają nic do zaoferowania. Jak dotąd nie przeprowadzili ani jednej transakcji, nie mają ani kapitału, ani żadnych osiągnięć. Myślę, że Victor po prostu za dużo gada.
Uśmiechnąłem się. Wigwam właśnie potwierdził to, co już wiedziałem: że nie jest doradcą na czas wojny i nie pomoże Danny’emu w kwestiach takich jak ta.
- Mylisz się, bracie. Patrzysz na to ze złej strony. Widzisz, jeśli Victor jest bystry, szybko odkryje, że ma do zaoferowania absolutnie wszystko. Jego największym atutem jest właśnie wielkość firmy, a raczej jej brak. W naszej trudno jest awansować, przebić się do góry i wypłynąć tam, gdzie sama śmietanka, bo musisz pokonać po drodze mnóstwo rywali. Jeśli więc nie masz chodów w zarządzie, możesz być najmądrzejszym facetem w świecie, ale i tak nie awansujesz, a przynajmniej nie szybko. Tymczasem w Duke tego nie ma. Każdy bystrzak może tam przyjść i wypisać sobie przepustkę na dowolne stanowisko. Taka jest rzeczywistość. To przewaga, jaką mała firma ma nad dużą, i jest tak nie tylko u nas, ale w każdej branży. Na naszą korzyść przemawia z kolei stabilizacja i osiągnięcia. Nasi ludzie nie muszą martwić się tym, czy w dniu wypłaty dostaną pieniądze, i wiedzą, że po jednym debiucie na parkiet zawsze trafi kolejny. Victor chce tę wiarę podkopać i rozpuszcza plotki.
Wzruszyłem ramionami.
- Poruszę to na dzisiejszym spotkaniu, a ty, Danny, powinieneś odpuścić sobie te bzdury o pedałach i jak najczęściej nawiązywać do tego na swoich. To będzie wojna propagandowa, ale przekonacie się, że już za trzy miesiące Victor będzie lizał rany. - Uśmiechnąłem się i zrobiłem hardą minę. - Coś jeszcze?
- Atakuje nas kilka mniejszych firm - odparł jak zwykle ponuro Wigwam. - Na razie strzelają na chybił trafił. Próbowali przechwycić kilka transakcji, robili podchody do brokerów. Ale to minie...
- Pod warunkiem, że tego dopilnujesz - warknąłem. - Rozpuśćcie wiadomość, że Stratton Oakmont pozwie do sądu każdego, kto spróbuje wykraść nam choćby jednego brokera. Naszą nową polityką będzie serce za oko. - Spojrzałem na Danny’ego. - Czy wielka ława przysięgłych wezwała kogoś jeszcze?
Danny pokręcił głową.
- Jeśli wezwała, to na pewno nikogo od nas. Od nas idziesz tylko ty, Kenny i ja. Ludzie nie wiedzą nawet, że toczy się jakieś śledztwo.
- Cóż - odparłem, tracąc pewność siebie. - Istnieje duże prawdopodobieństwo, że to tylko takie macanki. Wkrótce dowiem się czegoś więcej. Czekam na wiadomości od Bo.
- Aha - powiedział Wigwam po chwili milczenia. - Madden podpisał umowę zabezpieczającą i dał mi akcje, więc nie musisz się już tym martwić.
- Mówiłem, że Steve ma łeb na karku - wtrącił Danny.
Miałem ochotę otworzyć mu oczy i powiedzieć, że ostatnio Steve jeździ po nim jak nigdy dotąd, mówiąc, że Danny nie poradzi sobie z prowadzeniem firmy, że powinienem poświęcić mu - to znaczy Steve’owi - więcej uwagi i pomóc mu w budowie pantoflowego imperium, które miało teraz potencjał większy niż kiedykolwiek. Sprzedaż wzrastała o pięćdziesiąt procent miesięcznie - miesięcznie! - i stale przyspieszała. Ale z logistycznego punktu widzenia Madden tkwił po uszy w kłopotach, bo produkcja i dystrybucja nie nadążały za zapotrzebowaniem, wskutek czego firma miała coraz gorszą reputację wśród odbiorców. Steve bardzo nalegał, więc postanowiłem przenieść biuro do Woodside w Queens, do ich siedziby. On miał skupić się na projektowaniu tych cholernych butów, a ja na interesach.
Ale powiedziałem tylko:
- Nie twierdzę, że nie ma, ale teraz, kiedy oddał już akcje, będzie mu znacznie łatwiej trzymać się wyznaczonego kursu. Pieniądze robią z ludźmi dziwne rzeczy. Cierpliwości, sam się o tym przekonasz.
O pierwszej wpadłem pogadać do Janet. Od kilku dni była bardzo zdenerwowana. A tego miała łzy w oczach.
- Posłuchaj, skarbie - powiedziałem jak ojciec do córki. - Przecież jest wiele rzeczy, z których powinniśmy się cieszyć, prawda? Nie mówię, że nie ma powodów do zdenerwowania, ale trzeba patrzeć na to nie jak na koniec, tylko jak na początek. Jesteśmy młodą firmą. Na kilka miesięcy trochę sobie odpuścimy, ale potem znowu ruszymy pełną parą naprzód. - Uśmiechnąłem się ciepło. - Na razie popracujemy w domu, ale to świetnie, bo jesteś dla mnie jak członek rodziny.
Janet pociągnęła nosem i przełknęła łzy.
- Wiem. Tylko że... że jestem tu od samego początku i widziałam, jak budowałeś tę firmę od zera. To było jak cud. Pierwszy raz w życiu czułam się...
Kochana? - pomyślałem.
- ...sama nie wiem. Prowadziłeś mnie za rękę jak ojciec i... i... - Urwała i zaniosła się histerycznym płaczem.
Jezu Chryste. Co ja znowu zrobiłem? Chciałem ją uspokoić, a doprowadziłem do łez. Muszę zadzwonić do Księżnej. Tak, Księżna jest ekspertką od takich rzeczy. Może ściągnąć ją tu, żeby zabrała Janet do domu? Nie, za długo by to trwało.
Nie mając wyboru, podszedłem bliżej, objąłem ją i delikatnie przytuliłem.
- Płacz - szepnąłem czule. - Płacz to nic złego, ale pamiętaj, że jest na co czekać. Kiedyś Stratton upadnie, to tylko kwestia czasu. Ale ponieważ odchodzimy teraz, w tym momencie, na zawsze zapamiętają nas jako tych, którzy odnieśli sukces. - I weselszym głosem dodałem: - Tak czy inaczej Nadine i ja jemy dzisiaj kolację z rodzicami. Będzie Chenny. Chciałbym, żebyś była i ty. Dobrze?
Janet uśmiechnęła się - pewnie na myśl o tym, że zobaczy Chandler - i pomyślałem: Boże, jakim życiem my żyjemy, skoro tylko czystość i niewinność niemowlęcia może natchnąć nas spokojem?
*
Mówiłem już od kwadransa, kiedy nagle dotarło do mnie, że wygłaszam mowę na własnym pogrzebie. Pocieszające było jedynie to, że miałem niepowtarzalną możliwość obserwowania reakcji żałobników.
No bo spójrzcie tylko, jak siedzą tam i piją mi z ust. Te skupione twarze, te błyszczące oczy, te pochylone ku mnie głowy...
Chryste, co za dewiant ze mnie! Pieprzony zbok! Nawet teraz, w połowie mowy pożegnalnej, myślałem o dwóch rzeczach naraz. Poruszałem ustami, dziękując im za pięć lat niezachwianej lojalności i podziwu, zastanawiając się jednocześnie, czy nie powinienem przelecieć więcej Strattonetek. Co to o mnie mówiło? Wykazywało moją słabość? A może to zupełnie normalne, że miałem ochotę zaliczyć dokładnie wszystkie?
Nagle zdałem sobie sprawę, że myślę nie o dwóch rzeczach naraz (o dwóch myślałem zawsze), tylko o trzech, co było naprawdę dziwaczne. Na ścieżce numer trzy leciał monolog wewnętrzny podważający dekadenckie tezy ze ścieżki numer dwa, plusy i minusy tego, że nie zaliczyłem wszystkich asystentek. Tymczasem ścieżka numer jeden bez przeszkód mruczała swoje, bo słowa sączyły mi się z ust jak perełki samolubnej mądrości z... No właśnie, skąd?
Wróciwszy do chwili obecnej, stwierdziłem, że zapewniam ich właśnie, iż Stratton Oakmont przetrwa kryzys - i to na sto procent - bo jest czymś więcej niż pojedynczą osobą, więcej niż pojedynczym podmiotem. Naszła mnie pokusa, żeby podkraść tekst Franklinowi Delano Rooseveltowi - który jak na demokratę był całkiem rozsądnym facetem, chociaż czytałem gdzieś, że miał żonę lesbijkę - i zacząłem wmawiać im, że jedyne, czego należy się bać, to własny strach.