Wilk z Wall Street
Wilk z Wall Street читать книгу онлайн
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Zasiedliśmy w kręgu całą ósemką.
- Mam na imię Steve - zaczął pierwszy lekarz, dupowaty łysielec po czterdziestce. - Jestem uzależniony od alkoholu, narkotyków i seksu. Jestem trzeźwy od czterdziestu dwóch dni.
- Cześć, Steve - odpowiedziało chórem sześciu pozostałych lekarzy. Zrobili to z takim namaszczeniem, że gdybym nie wiedział, przysiągłbym, że widzą go pierwszy raz w życiu.
- Mam dzisiaj tylko jedną pretensję - ciągnął Steve. - Do Jordana.
To mnie obudziło.
- Do mnie?! - wykrzyknąłem. - Jaką?! Przecież zamieniliśmy z sobą najwyżej dwa słowa!
- Nie możesz się bronić - wtrącił mój ulubiony dentysta. - Nie taki jest cel tego spotkania.
- Bardzo przepraszam - odparłem - a jaki? Co jest celem tej zwariowanej nasiadówki, bo za cholerę nie mogę do tego dojść?
Wszyscy pokręcili głową, jakbym był głupi albo coś.
- Celem spotkania - wyjaśnił hitlerowski dentysta - jest wyzbycie się żalów i pretensji, które narosły w ciągu dnia.
Spojrzałem na nich, mądrze kiwając głową, wszyscy ze smutkiem ściągnęli do dołu kąciki ust.
- A mogę przynajmniej posłuchać, o co ma do mnie pretensję nasz stary, poczciwy Steve? - spytałem zdegustowany.
- O twoją znajomość z Dougiem Talbotem - odparł dentysta. - Siedzimy tu od miesięcy, niektórzy prawie rok, a żaden z nas jeszcze z nim nie rozmawiał. A on woził cię swoim mercedesem.
Roześmiałem mu się w twarz.
- I dlatego masz do mnie pretensję? Bo woził mnie tym zasranym mercedesem?
Steve smętnie zwiesił głowę. Kilka sekund później głos zabrał następny z kręgu. Przedstawił się w ten sam debilny sposób i oświadczył:
- Mam żal do Jordana, bo przyleciał tu prywatnym samolotem. Nie mam nawet pieniędzy na jedzenie, a on lata odrzutowcami.
Rozejrzałem się: no jasne, wszyscy się z nim zgadzali.
- Tylko to cię gryzie? - spytałem. - Może coś jeszcze?
- Tak - odparł. - Twoja znajomość z Dougiem Talbotem.
Kolejny przedstawił się jako alkoholik, narkoman i uzależniony od jedzenia.
- Ja mam tylko jedną pretensję, też do Jordana.
- To ci dopiero niespodzianka - wymruczałem. - Zaspokoisz moją ciekawość i powiesz jaką?
Zacisnął usta.
- Taką samą jak oni, bo skutkiem tej znajomości jest to, że nie przestrzegasz obowiązujących tu przepisów.
No tak, oczywiście: on też miał pełne poparcie kolegów.
I tak jeden po drugim, cała siódemka wylała na mnie kubeł swoich żalów. Kiedy nadeszła moja kolej, wstałem i powiedziałem:
- Hej, mam na imię Jordan. Jestem uzależniony od alkoholu, kokainy i od metakwalonu. Poza tym od xanaxu, valium, morfiny, klonopiny, GHB, marihuany, percocetu, meskaliny i wielu innych rzeczy, łącznie z luksusowymi prostytutkami, prostytutkami mniej luksusowymi, a nawet ulicznymi zdzirami, ale tylko wtedy, kiedy chcę się ukarać. Czasem chodzę na masaż do koreańskiej speluny, gdzie pewna młoda Koreanka onanizuje mnie na oliwkę dla dzieci. Kiedy wetknie mi język do tyłka, daję jej stówę więcej, ale ze względu na barierę językową nie zawsze rozumie, o co mi biega. No i nigdy nie używam prezerwatyw, tak dla zasady. Nie ćpam i nie chlam od pięciu dni i ciągle mi stoi. Strasznie tęsknię za żoną i jeśli naprawdę, ale tak naprawdę chcecie mieć do mnie jakiś żal, to pokażę wam jej zdjęcie. - Wzruszyłem ramionami. - Ja z kolei mam żal do was o to, że jesteście takimi posranymi cipami i że próbujecie wyładować na mnie swoje frustracje. Jeśli naprawdę chcecie się wyleczyć, przestańcie patrzeć przed siebie, tylko spójrzcie w siebie, bo przynosicie wstyd rasie ludzkiej. Aha, co do jednego macie rację: tak, znam Douga Talbota, dlatego życzę powodzenia każdemu, kto zechce mnie jutro zakapować. - Wyszedłem z kręgu. - Przepraszam, mam do wykonania kilka telefonów.
- Musimy przydzielić ci rejon - powiedział dentysta. - Każdy ma rejon do sprzątania. Na ten tydzień daliśmy ci łazienki.
- Wątpię - prychnąłem. - Od jutra będzie przychodziła tu sprzątaczka. Pogadajcie z nią.
Wyszedłem, trzasnąłem drzwiami, zadzwoniłem do Alana Lipsky’ego i opowiedziałem mu o panującym tu obłędzie. Śmialiśmy się dobry kwadrans, a potem powspominaliśmy trochę stare czasy.
Pod koniec spytałem go, czy słyszał coś o Księżnej. Nie słyszał, więc pożegnałem się z nim smutny i przygaszony. Minął już prawie tydzień i źle to wyglądało. Włączyłem telewizor i zamknąłem oczy, ale sen długo nie nadchodził. Wreszcie, około północy, zasnąłem, mając na koncie kolejny dzień trzeźwości, a w gatkach potężny wzwód.
*
Nazajutrz rano, punktualnie o ósmej, zadzwoniłem do domu. Ktoś odebrał już po pierwszym sygnale. Nadine.
- Halo? - rzuciła miękko.
- Nae? To ty?
- Tak - odrzekła życzliwie.
- Jak się masz?
- Dobrze. Jakoś się trzymam.
Powoli wypuściłem powietrze.
- Dzwonię... dzwonię, żeby przywitać się z dziećmi. Są tam?
- Co się stało? - spytała smutno. - Nie chcesz ze mną rozmawiać?
- Chcę! Oczywiście, że chcę. Niczego bardziej nie pragnę. Myślałem tylko, że ty nie zechcesz.
- Nie, chcę. - Zabrzmiało to bardzo dobrotliwie. - Wciąż jesteś moim mężem, na dobre i na złe. Teraz jest pewnie to „na złe”.
Do oczu napłynęły mi łzy, ale je powstrzymałem.
- Nie wiem, co powiedzieć, Nae. Tak strasznie żałuję tego, co się stało. Przepraszam. Nie umiem nawet...
- Nie, nie przepraszaj. Wszystko rozumiem i wybaczam ci. Wybaczyć jest łatwo. Trudniej zapomnieć. Ale tak, wybaczam ci. I nie chcę od ciebie odchodzić. Chcę, żebyśmy to jakoś naprawili. Wciąż cię kocham, mimo wszystko.
- Ja ciebie też - odrzekłem przez łzy. - Nie masz nawet pojęcia, jak bardzo. Nie wiem, co powiedzieć. Nie wiem, jak to się stało. Nie... nie spałem od miesięcy i... - Głęboko odetchnąłem. - Nie wiedziałem, co robię. Widziałem wszystko jak przez mgłę.
- To i moja wina. Patrzyłam z założonymi rękami, jak się zabijasz, nic nie robiłam. Myślałam, że ci pomagam, tymczasem jeszcze bardziej cię pogrążałam...
- Nie, wina jest tylko moja. To działo się tak powoli, przez tyle lat, że po prostu tego nie dostrzegałem. Zawsze uważałem się za silnego, ale narkotyki były silniejsze.
- Dzieci za tobą tęsknią. Ja też. Już od dawna chciałam z tobą porozmawiać, ale Maynard uważał, że powinnam zaczekać, aż cię odtrują.
A to kutas! Już ja go dorwę! Spróbowałem się uspokoić. Ostatnią rzeczą, jakiej chciałem, było wybuchnąć gniewem podczas rozmowy telefonicznej z Księżną. Musiałem jej udowodnić, że wciąż myślę racjonalnie, że prochy nie zmieniły na trwałe mojej osobowości.
- Dobrze, że przysłałaś do szpitala tych lekarzy - odparłem, celowo unikając określenia „oddział psychiatryczny” - bo nie masz pojęcia, jak nie znoszę tego Maynarda. Mało brakowało i nie poszedłbym przez niego na odwyk. Nie wiem, po prostu źle na mnie działał. I chyba na ciebie leciał. - Czekałem, aż powie, że zwariowałem.
Stłumiła śmiech.
- To zabawne, bo Laurie też tak myśli.
- Tak? - odparłem, podpisując w duchu kontrakt na morderstwo. - Coś ty. A ja myślałem, że mam paranoję.
- Nie wiem. Początkowo byłam za bardzo wstrząśnięta, żeby to zauważyć, ale kiedy zaprosił mnie do kina, pomyślałam, że trochę przegina.
- I poszłaś? - Uznałem, że najlepszym sposobem śmierci będzie wykrwawienie się po kastracji.
- Nie. Oczywiście, że nie. To, że mnie zaprosił, było niestosowne. Wszystko jedno. Następnego dnia wyjechał i już się nie odezwał.
- Dlaczego mnie nie odwiedziłaś? Tak bardzo mi cię brakowało. Myślałem o tobie przez cały czas.
Nadine długo milczała, ale postanowiłem ją przeczekać. Musiałem poznać odpowiedź. Wciąż nie byłem pewny, dlaczego moja własna żona, kobieta, która najwyraźniej wciąż mnie kochała, nie przyjechała do szpitala po tym, jak próbowałem popełnić samobójstwo. To nie miało sensu.
Odpowiedziała po dobrych dziesięciu sekundach.
- Początkowo się bałam. Po tych schodach. Trudno to wytłumaczyć, ale byłeś wtedy zupełnie innym człowiekiem, obcym, opętanym czy coś. Nie wiem. A potem Maynard powiedział, że lepiej zaczekać, aż pójdziesz na odwyk. Nie wiedziałam, czy radzi dobrze, czy źle. Nie miałam pojęcia, co robić, a on był ponoć ekspertem. Ale najważniejsze, że jesteś tam, gdzie jesteś. Prawda?