Wilk z Wall Street
Wilk z Wall Street читать книгу онлайн
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Pokręciłem głową.
- Dlatego jeśli znowu zechcecie na mnie donieść, dobrze się zastanówcie. Robicie krzywdę tylko samym sobie. Nie dam się tak łatwo wyrzucić, a tutejszy personel jest znacznie mądrzejszy, niż myślicie. To wszystko, co miałem do powiedzenia. A teraz wybaczcie, znowu mam wzwód i muszę usiąść, żeby nie narobić sobie wstydu. Dziękuję.
Pomachałem im ręką jak polityk na wiecu wyborczym i w sali zagrzmiał gorący aplauz. Wszystkie Marsjanki, cały personel i połowa Marsjan zgotowali mi owację na stojąco.
Siadając, spojrzałem na terapeutkę. Uśmiechnęła się do mnie, kiwnęła głową i podniosła zaciśniętą pięść, jakby chciała powiedzieć: „Dobra robota, Jordan”.
Przez następne pół godziny trwała otwarta dyskusja, w której Marsjanki broniły mnie, mówiąc, że jestem uroczy, podczas gdy część Marsjan wciąż mnie atakowała, twierdząc, że jestem wrzodem na ciele marsjańskiej społeczności.
*
Tego wieczoru posadziłem moich współlokatorów na krzesłach, stanąłem przed nimi i oświadczyłem:
- Posłuchajcie: mam tego dość. Nie chcę już więcej słyszeć, że nie opuściłem klapy w kiblu, że za dużo gadam przez telefon i że za głośno oddycham. Dlatego proponuję wam następujący układ. Brakuje wam forsy, prawda?
Obydwaj kiwnęli głową.
- Świetnie - ciągnąłem. - Zrobimy tak: Jutro rano zadzwonię do mojego przyjaciela Alana Lipsky’ego, a on otworzy dla was rachunek w swojej firmie brokerskiej. Do południa będziecie mieli na koncie pięć tysięcy dolarów. Wystarczy tylko zatelefonować i przyślą wam gotówkę. Ale do końca mojego pobytu w klinice nie chcę słyszeć żadnych narzekań i uwag. To tylko trzy tygodnie, więc spokojnie wytrzymacie.
Oczywiście się zgodzili, co bardzo polepszyło nasze stosunki. Ale moje problemy bynajmniej się nie skończyły. I to wcale nie upojna Shirley Temple miała być ich źródłem. Nie, powodem komplikacji miało być to, że tak bardzo chciałem zobaczyć Księżnę. Po klinicznym Marsie krążyły plotki, że w rzadkich, bardzo rzadkich przypadkach pacjenci dostają przepustkę. Zadzwoniłem więc do Nadine i spytałem, czy przyleciałaby na weekend, gdyby mnie wypuszczono.
- Powiedz tylko, kiedy i gdzie - odparła - a zafunduję ci weekend, jakiego nigdy nie zapomnisz.
I właśnie dlatego siedziałem teraz w gabinecie terapeutki, próbując to załatwić. Przebywałem na Marsie już trzeci tydzień i jak dotąd nie wpakowałem się w nowe kłopoty, chociaż wszyscy wiedzieli, że chodzę tylko na jedną czwartą sesji grupowych. Ale wyglądało na to, że nikt się już tym nie przejmuje. Do Marsjan dotarło wreszcie, że Doug Talbot mnie nie wyrzuci, i na swój ekscentryczny, offbeatowy sposób zacząłem wywierać na nich pozytywny wpływ.
- Proszę posłuchać - powiedziałem z uśmiechem. - Wyszedłbym w piątek i wróciłbym w niedzielę. Nie rozumiem, co to za sprawa. Przez cały czas będę z żoną. Nadine bardzo popiera ten program, przecież sama z nią pani rozmawiała. To mi dobrze zrobi.
- Nie mogę - odparła terapeutka. - Miałoby to zły wpływ na pozostałych pacjentów. Już i tak buntują się przeciwko temu, że cieszy się pan tu specjalnymi względami. - Uśmiechnęła się ciepło. - Nasza polityka jest taka, że przepustkę dostają tylko ci, którzy przebywają tu co najmniej trzy miesiące i nienagannie się sprawują. Ot, choćby nie obnażają się publicznie.
Porządna z niej była kobieta i przez te kilka tygodni zdążyłem ją polubić. Sprytnie zagrała, wyciągając mnie wtedy na środek sali i każąc mi się bronić. Dopiero później miałem się dowiedzieć, że to Księżna powiedziała jej, iż umiem porywać tłumy i dowolnie nimi sterować.
- Jasne - odparłem - rozumiem. Przepisy to przepisy, ale nie uwzględniają kogoś w mojej sytuacji. Jak mogę zastosować się do wymogu trzech miesięcy, skoro wychodzę już po dwudziestu ośmiu dniach? - Rozumowanie było bardzo logiczne, ale nie pokładałem w nim zbytnich nadziei. Raptem doznałem cudownego olśnienia. - Mam pomysł. Może przemówię do nich jeszcze raz? Spróbuję ich przekonać, że zasługuję na przepustkę, mimo że jest to sprzeczne z przepisami.
Terapeutka potarła palcami grzbiet nosa, a potem roześmiała się cicho.
- Wie pan, mam ochotę się zgodzić choćby tylko po to, żeby usłyszeć, co spróbuje pan im wcisnąć. Tak, nie mam wątpliwości, że by ich pan przekonał. - Znowu stłumiła śmiech. - Pańskie przemówienie było wspaniałe, najlepsze w historii kliniki. Ma pan niesamowity dar. Nigdy czegoś takiego nie widziałam. Tak z ciekawości, co powiedziałby pan im tym razem?
- Nie mam pojęcia. Nigdy nie planuję moich wystąpień. Dwa razy dziennie przemawiałem do setek ludzi. Robiłem to prawie przez pięć lat i nie pamiętam, żebym choć raz wiedział, co będę mówił, dopóki nie zacząłem. Miałem zwykle parę tematów, które chciałem poruszyć, ale to wszystko. Cała reszta była jedną wielką improwizacją. Kiedy zaczynam przemawiać do tłumu, dzieje się ze mną coś dziwnego. Trudno to opisać, ale nagle wszystko staje się jasne i przejrzyste. Myśli zmieniają się w słowa i po prostu spływają z języka. Jedna myśl prowadzi do drugiej i łapię wiatr w żagle.
Westchnąłem.
- Ale wracając do pani pytania. Pewnie wykorzystałbym sztuczkę z psychologii odwrotnej i wmówiłbym im, że moja przepustka dobrze podziała na ich leczenie. Że życie jako takie jest niesprawiedliwe i powinni przyzwyczajać się do tego już tutaj, w tych sterylnych, ściśle kontrolowanych warunkach. Spróbowałbym wywołać u nich współczucie, opowiadając, co zrobiłem żonie, mówiąc, że przez mój nałóg mojej rodzinie grozi rozpad, że przepustka zdecyduje o tym, czy zostaniemy razem, czy nie.
- Powinien pan wykorzystać swoje umiejętności dla szczytniejszych celów - powiedziała z uśmiechem terapeutka. - Przekazać swoje przesłanie, ale tym razem dla wyższego dobra, a nie po to, żeby kogoś przekupywać.
- Aaa... - odparłem. - A więc przez cały ten czas uważnie mnie pani słuchała. Nie byłem tego pewny. Cóż, może pewnego dnia, ale teraz chcę wrócić do rodziny. Zamierzam całkowicie wycofać się z brokerki. Muszę tylko zamknąć kilka inwestycji i skończę z tym raz na zawsze. Tak jak z narkotykami, prostytutkami, zdradzaniem żony i całym tym syfem z akcjami. Resztę życia chcę przeżyć spokojnie i z dala od reflektorów.
- Jakoś nie widzę pana w tej nowej roli - odparła ze śmiechem terapeutka. - Nie sądzę, żeby kiedykolwiek zechciał pan zejść ze sceny. A już na pewno nie na stałe. Ale nie, nie widzę w tym nic złego. Próbuję tylko powiedzieć, że ma pan cudowny dar i że powinien pan wykorzystać go w dobry sposób. Musi pan tylko skupić się na kuracji, na tym, żeby zachować trzeźwość, a resztą zajmie się samo życie.
Wbiłem wzrok w podłogę. Terapeutka miała rację i śmiertelnie się tego bałem. Rozpaczliwie chciałem rzucić to wszystko w cholerę, chociaż wiedziałem, że będzie to bardzo trudne. Ale przeczytawszy broszurę Anonimowych Alkoholików, doszedłem do wniosku, że na dłuższą metę nie jest to zupełnie niemożliwe. Że klęskę dzieli od zwycięstwa tylko mały krok i że krok ten ma coś wspólnego z jak najszybszym wstąpieniem w ich szeregi, ze znalezieniem kogoś w rodzaju mecenasa albo guru, z którym można by się zidentyfikować, kogoś, kto natchnie mnie nadzieją i otuchą, jeśli coś pójdzie nie tak.
Uniosłem brwi.
- Więc jak będzie z tą przepustką?
- Postawię tę sprawę na jutrzejszej odprawie. W ostatecznym rozrachunku zdecyduje o tym doktor Talbot. - Wzruszyła ramionami. - Jako pańska główna terapeutka mam prawo weta, ale wstrzymam się od głosu.
No tak - pomyślałem. Przed odprawą muszę porozmawiać z Talbotem.
- Dzięki. Za wszystko. Będzie mnie pani miała na głowie jeszcze tylko przez kilkanaście dni. Spróbuję nie wchodzić pani w drogę.
- Śmiało - odrzekła - niech pan wchodzi. Szczerze mówiąc, jest pan moim ulubionym pacjentem, chociaż nikomu bym tego nie powiedziała.
- Ja też nie powiem. - Nachyliłem się, objąłem ją i lekko przytuliłem.
*
Pięć dni później, tuż przed szóstą, stałem na asfalcie przed prywatnym terminalem na międzynarodowym lotnisku w Atlancie. Opierałem się o zderzak długaśnego czarnego lincolna, patrząc w niebo trzeźwymi oczami. Miałem założone ręce i potężny wzwód w spodniach. Czekałem na Księżnę.