-->

Wilk z Wall Street

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Wilk z Wall Street, Belfort Jordan-- . Жанр: Биографии и мемуары. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Wilk z Wall Street
Название: Wilk z Wall Street
Автор: Belfort Jordan
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 216
Читать онлайн

Wilk z Wall Street читать книгу онлайн

Wilk z Wall Street - читать бесплатно онлайн , автор Belfort Jordan
Satyryczna rekonstrukcja jednej z najbardziej zwariowanych karier w historii ?wiatowego biznesu W latach 90-tych XX wieku Jordan Belfort by? jednym z najbardziej znanych ludzi w Stanach Zjednoczonych. Za dnia zarabia? tysi?ce dolar?w na minut?. Noc? wydawa? je r?wnie b?yskawicznie na narkotyki, seks i zagraniczne podr??e. Prowadz?c interesy na kraw?dzi prawa b?d? je ?ami?c, zwr?ci? na siebie uwag? ameryka?skiego wymiaru sprawiedliwo?ci, lecz nawet wtedy nie zrezygnowa? z hulaszczego trybu ?ycia. W ten spos?b rozpocz??a si? emocjonuj?ca gra w kotka i myszk? z FBI oraz instytucjami nadzoruj?cymi nowojorsk? Wall Street.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

Перейти на страницу:

Chciałem zaprzeczyć, ale uznałem, że nie pora na kłótnie. Mieliśmy na to całe życie.

- Tak, to najważniejsze.

- Masz symptomy abstynencji? - spytała, zmieniając temat. - Bardzo ci dokuczają?

- Nie mam żadnych, a przynajmniej żadnych nie odczuwam. Pewnie mi nie uwierzysz, ale kiedy tylko tu przyjechałem, przestało mnie ciągnąć do prochów. Siedziałem w poczekalni i nagle przestało, ot tak. Czuję się tu trochę jak w domu wariatów, ale to nic. To nie oni mnie wyleczą. Wyleczę się sam.

- Ale zostaniesz tam do końca kuracji, tak? - spytała bardzo zdenerwowana Księżna. - To tylko dwadzieścia osiem dni.

Roześmiałem się łagodnie.

- Spokojnie, kochanie, zostanę. Muszę oderwać się trochę od tego szaleństwa. Zresztą kuracja systemem AA jest naprawdę świetna. Przeczytałem ich książkę i jest zabójcza. Kiedy wrócę do domu, będę chodził na ich spotkania. Na wszelki wypadek, żeby nie było nawrotu.

Gawędziliśmy przez pół godziny i pod koniec rozmowy wiedziałem już, że ją odzyskałem. Po prostu wiedziałem. Czułem to w kościach. Opowiedziałem jej o moich wzwodach i obiecała się nimi zająć. Spytałem, czy nie miałaby ochoty na seks przez telefon, ale odmówiła. Postanowiłem regularnie do tego wracać z nadzieją, że kiedyś się przełamie.

Potem powiedziałem, że ją kocham, a ona, że kocha mnie, i obiecaliśmy codziennie do siebie pisać. Na sam koniec przyrzekłem, że będę dzwonił do niej trzy razy dziennie.

Przez następne kilka dni nie działo się nic szczególnego i zanim się spostrzegłem, minął pierwszy tydzień bez narkotyków.

Codziennie dawano nam kilka godzin „czasu wolnego”, żebyśmy mogli pójść poćwiczyć i tak dalej, i szybko wkradłem się w łaski marsjańskich lizusów. Jeden z nich - anestezjolog, który miał zwyczaj znieczulania się przy stole operacyjnym - siedział tu od ponad roku i miał samochód, szarą toyotę. Była beznadziejna, ale grunt, że się przemieszczała.

Na siłownię jechało się dziesięć minut i właśnie siedziałem na tylnym siedzeniu w szarych szortach i podkoszulku, gdy nagle dostałem potężnego wzwodu. Pewnie od wibracji czterocylindrowego silnika, może od wybojów na drodze - tak czy inaczej cała krew spłynęła mi do lędźwi. Wzwód był naprawdę silny, jeden z tych, które rozrywają majtki, tak że trzeba ciągle poprawiać małego, inaczej dostanie szału.

- Zobaczcie - powiedziałem, spuszczając przód szortów i demonstrując Marsjanom mój penis.

Odwrócili się i spojrzeli. Tak - pomyślałem - wygląda całkiem, całkiem. Bóg obdarzył mnie lichym wzrostem, ale pod tym względem był dla mnie wyjątkowo łaskawy.

- Niezły jest, co? - Chwyciłem go, kilka razy nim poruszałem, a potem naprężyłem go i gwałtownie puściłem, tak że trzepnął w brzuch z miłym dla ucha plaśnięciem.

W końcu, po trzecim plaśnięciu, wybuchnęli śmiechem. Była to rzadka w klinice chwila beztroski, kiedy mogliśmy zapomnieć o towarzyskich konwenansach i samczej homofonii i być po prostu tym, kim byliśmy: mężczyznami.

Tego dnia zrobiłem sobie fajny trening, a do wieczora nie działo się nic ważnego.

Nazajutrz, zaraz po lunchu, mieliśmy wyjątkowo nudną sesję grupową. Nagle przyszła moja terapeutka i poprosiła mnie do gabinetu.

Ucieszyłem się jak dziki i cieszyłem się tak do chwili, gdy usiedliśmy i gdy podstępnie przekrzywiwszy głowę, spytała głosem Wielkiej Inkwizytorki:

- Jak się pan czuje, Jordan?

Ściągnąłem w dół kąciki ust.

- Chyba dobrze.

Uśmiechnęła się nieufnie.

- Czy odczuwał pan ostatnio jakieś... nieodparte potrzeby?

- Nie, zupełnie. W skali od jednego do dziesięciu moja chęć sięgnięcia po narkotyki jest zerowa. Może nawet mniejsza.

- To dobrze. To bardzo dobrze.

Co to, kurwa, jest? Czegoś tu nie chwytałem.

- Nie rozumiem. Czy ktoś doniósł, że chcę wrócić do prochów?

- Nie, nie. - Pokręciła głową. - To nie ma nic wspólnego z narkotykami. Zastanawiam się po prostu, czy nie dręczą pana pragnienia innego rodzaju.

Przeszukałem szybko pamięć krótką, ale nie znalazłem w niej żadnych pragnień, może oprócz tego, które namawiało mnie, bym dał stąd nogę, wrócił do domu, zaciągnął Księżnę do łóżka i pieprzył się z nią przez calutki miesiąc.

- Nie - odparłem. - To znaczy tak, tęsknię za żoną i chciałbym wrócić do domu, ale to wszystko.

Terapeutka zacisnęła usta, powoli pokiwała głową i spytała:

- Nie odczuwa pan przymusu obnażania się w miejscach publicznych?

- Co takiego?! - warknąłem. - O czym pani mówi? Myśli pani, że jestem ekshibem, czy coś?

- Cóż - odparła z powagą - otrzymałam dziś trzy pisemne skargi od trzech pacjentów, którzy twierdzą, że się pan przed nimi obnażył. Że zdjął pan szorty i onanizował się pan w ich obecności.

- Kompletna bzdura - prychnąłem. - Nie onanizowałem się, tylko plasnąłem nim kilka razy w brzuch, żeby było słychać. To wszystko. Co to za sprawa? Tam, skąd pochodzę, trochę golizny wśród facetów nie jest czymś, o czym pisze się w listach do domu. Po prostu się wygłupiałem, i tyle. Mam erekcję, odkąd tu przyjechałem. Mój mały zaczyna pewnie budzić się do życia po tych wszystkich prochach. Ale skoro to taki problem, dobra, zamknę go w klatce i nie wypuszczę. Nie ma sprawy.

- Musi pan zrozumieć, że ci pacjenci przeżyli przez pana traumę. Są w bardzo delikatnej fazie kuracji i nagły szok może ją zepsuć.

- Powiedziała pani „traumę”? No nie! Nie uważa pani, że to lekka przesada? Jezu, przecież to są dorośli ludzie! Jak mogli przeżyć traumę na widok mojego członka, chyba że któryś chciał go obciągnąć. Myśli pani, że to możliwe?

Wzruszyła ramionami.

- Nie wiem.

- W takim razie powiem pani, że nikt z nich nie przeżył żadnego wstrząsu. To była taka samcza chwila, taka między nami facetami. Donieśli na mnie tylko dlatego, że chcą wam udowodnić, że są już wyleczeni, zresocjalizowani czy coś tam. Zrobią wszystko, żeby odzyskać prawo wykonywania zawodu. Prawda?

Kiwnęła głową.

- To oczywiste.

- A więc wiecie o tym, tak?

- Naturalnie. Dlatego to, że na pana donieśli, stawia pod znakiem zapytania stan ich zdrowia. - Posłała mi uśmiech z cyklu: „bez urazy”. - Co nie zmienia jednak faktu, że pańskie zachowanie było niestosowne.

- Możliwe - mruknąłem. - To już się nie powtórzy.

- Dobrze. - Podsunęła mi jakiś formularz. - Zobowiązanie do poprawnego zachowania się. Do tego, że nie będzie się pan obnażał w miejscach publicznych. - Podała mi długopis.

- Pani żartuje.

Pokręciła głową.

Przeczytałem zobowiązanie i wybuchnąłem śmiechem. Liczyło tylko kilka linijek i rzeczywiście, mówiło dokładnie to, co przed chwilą powiedziała. Wzruszyłem ramionami, podpisałem, wstałem z krzesła i ruszyłem do drzwi.

- To wszystko? - rzuciłem. - Sprawa zamknięta?

- Jak najbardziej.

Kiedy wracałem na sesję, naszło mnie dziwne uczucie, że zamknięta jednak nie jest. Ci Marsjanie byli naprawdę dziwni.

*

Nazajutrz odbyła się kolejna dyskusja przy okrągłym stole. Wszystkich stu pięcioro Marsjan i kilkunastu członków personelu zasiadło w wielkim kręgu w audytorium. Nie było tylko Douga Talbota.

Zamknąłem więc oczy, przygotowując się na nudną nasiadówkę. I nagle, mniej więcej po kwadransie, kiedy już przysypiałem, jak przez mgłę usłyszałem znajomy głos:

- ...Jordan Belfort, którego większość was już zna.

Podniosłem głowę. W którymś momencie na środek sali wyszła moja terapeutka. Tylko dlaczego mówiła o mnie?

- Dlatego pomyślałam - ciągnęła - że zamiast zapraszać kogoś z zewnątrz warto dziś wysłuchać jego, że będzie to ciekawsze i bardziej produktywne. - Spojrzała w moją stronę. - Jordan, zechce pan podzielić się z nami swoimi przeżyciami?

Popatrzyłem w lewo, popatrzyłem w prawo. Gapili się na mnie wszyscy Marsjanie, łącznie z Shirley Temple o cudownych kręconych blond włosach. Nie bardzo wiedziałem, czego terapeutka się po mnie spodziewa, chociaż nieśmiało podejrzewałem, że ma to coś wspólnego z moim zboczonym zachowaniem w samochodzie.

Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название