Wilk z Wall Street
Wilk z Wall Street читать книгу онлайн
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Marsjanie znowu zerwali się z krzeseł, a zażenowana Susan ponownie się skłoniła. Potem podeszła ciężko do Talbota, pochyliła się i go uścisnęła. Ale nie był to uścisk ciepły; ich ciała ledwo się stykały. Właśnie tak mogli witać się z Josefem Mengelem jego byli pacjenci - ci, którzy przeżyli - na zlocie potworów i potworności albo zakładnicy z syndromem sztokholmskim wielbiący swego porywacza.
Potem przynudzał ktoś z personelu. Kiedy Marsjanie znowu wstali, tym razem wstałem i ja. Każdy wziął za rękę swego sąsiada, tego z lewej i prawej strony, więc poszedłem w ich ślady.
Pochyliliśmy głowy i monotonnie wyrecytowaliśmy mantrę leczących się alkoholików: „Boże, daj mi pogodę ducha, bym mógł pogodzić się z tym, czego nie mogę zmienić, odwagę, bym zmienił to, co mogę, i mądrość, bym mógł odróżnić jedno od drugiego”.
Potem wszyscy zaczęli bić brawo, więc biłem brawo i ja, tym razem świadomie i szczerze. Tak, byłem cynicznym sukinsynem, ale nie zmieniało to faktu, że Anonimowi Alkoholicy to wspaniała organizacja i że uratowała życie milionom ludzi.
Z tyłu sali był długi prostokątny stół, na którym stało kilka dzbanków kawy i talerze z ciastem i ciasteczkami. Idąc w tamtą stronę, usłyszałem, że ktoś mnie woła.
- Jordan! Panie Belfort!
Odwróciłem się i... O Chryste! To był Doug Talbot. Szedł ku mnie z szerokim uśmiechem na ziemistej twarzy. Wysoki - mierzył ponad metr osiemdziesiąt - choć chyba nie w najlepszej formie, był w drogiej sportowej marynarce i szarych tweedowych spodniach. Machał do mnie jak szalony.
W tym samym momencie wyczułem, że sto jeden par oczu udaje, iż na mnie nie patrzy - nie, sto piętnaście, bo personel też udawał.
Talbot wyciągnął do mnie rękę.
- Nareszcie się spotykamy - powiedział, porozumiewawczo kiwając głową. - Bardzo mi miło. Witam w Talbot Marsh. Czuję, że pokrewne z nas dusze. Brad dużo mi o panu opowiadał. Nie mogę się już doczekać pańskich opowieści. Opowiem panu kilka moich, chociaż na pewno nie przebiją pańskich.
Uśmiechnąłem się i uścisnąłem dłoń nowemu znajomemu.
- Ja też dużo o panu słyszałem - odparłem, starając się, żeby nie zabrzmiało to ironicznie.
Położył mi rękę na ramieniu.
- Chodźmy - powiedział ciepło. - Wpadniemy na chwilę do mnie. A po południu przeniesiemy pana na wzgórze. Odwiozę pana.
I od razu wiedziałem, że klinika będzie miała poważne kłopoty. Doug Talbot, ten niedostępny, ten jedyny i niepowtarzalny Talbot, był teraz moim najlepszym przyjacielem i wiedzieli o tym wszyscy pacjenci tudzież cały personel. Wilk z Wall Street znowu obnażył kły - nawet tutaj, w klinice odwykowej.
*
Talbot okazał się całkiem porządnym facetem i przez godzinę przerzucaliśmy się wojennymi opowieściami. Szybko odkryłem, że wszyscy leczący się nałogowcy uwielbiają grę o nazwie „Przebij szaleństwo mojego nałogu”, on zaś, że nie ma do mnie startu, i kiedy usłyszał dykteryjkę o tym, jak pociąłem nożem moje meble, uznał, że to wystarczy.
Zmienił temat i okazało się, że zamierza wejść ze swoją firmą na giełdę. Pokazał mi dokumenty, bym na własne oczy zobaczył, jak wspaniały robi interes. Przejrzałem je z grzeczności, ale nie mogłem się skupić. Najwyraźniej w moim mózgu kliknęło również coś à propos Wall Street, bo nie odczuwałem tej znajomej ekscytacji.
Potem wsiedliśmy do czarnego mercedesa i zawiózł mnie do mojego nowego domu w osiedlu mieszkaniowym kilkaset metrów od Talbot Marsh. Teren ten nie należał do kliniki, ale Doug dogadał się z zarządem spółki, do której należało osiedle, i mniej więcej jedną trzecią z pięćdziesięciu bliźniaków zajmowali teraz pacjenci. Ot, kolejne źródło dochodów.
- Jeśli będę mógł coś dla pana zrobić - powiedział, kiedy wysiadałem - jeśli personel albo pacjenci będą źle pana traktowali, proszę natychmiast dać mi znać, a wszystkim się zajmę.
Podziękowałem mu, czując, że przed upływem miesiąca na dziewięćdziesiąt dziewięć procent będę z nim o tym rozmawiał. Potem ruszyłem do jaskini lwa.
W każdym bliźniaku było sześć niezależnych mieszkań, a moje mieściło się na pierwszym piętrze. Pokonałem krótkie schody i zobaczyłem, że drzwi są szeroko otwarte. W środku, przy okrągłym stole z taniego bielonego drewna, siedziało dwóch moich współlokatorów. Pisali coś wściekle w notesach o spiralnym grzbiecie.
- Cześć, jestem Jordan - powiedziałem.
Nawet się nie przedstawili, bo jeden z nich, wysoki blondyn po czterdziestce, od razu spytał:
- Czego chciał od ciebie Talbot?
- Właśnie, i skąd go znasz? - dodał drugi, nawet całkiem przystojny.
- Tak, mnie też jest bardzo miło - odparłem z uśmiechem. Minąłem ich bez słowa, wszedłem do sypialni i zamknąłem drzwi.
W środku były trzy łóżka, jedno niezaścielone. Rzuciłem walizkę i usiadłem na materacu. Na tanim drewnianym stoliku po drugiej stronie pokoju stał tani telewizor. Włączyłem go i poszukałem wiadomości.
Chwilę później zaatakowali mnie współlokatorzy.
- Oglądanie telewizji jest tu niemile widziane - zaczął blondyn.
- Podsyca chorobę - dodał przystojniak. - To przejaw złego myślenia.
Złego myślenia? Jezu Chryste! Gdyby tylko wiedzieli, jak bardzo pokręcone mam myśli.
- Dzięki za troskę - warknąłem - ale nie oglądałem telewizji prawie od tygodnia, więc bądźcie łaskawi mi nie przeszkadzać i zajmijcie się swoimi chorobami. Jeśli zechcę źle myśleć, to będę tak myślał.
- Jaką ty właściwie masz specjalizację? - spytał oskarżycielsko blondyn.
- Nie jestem lekarzem i... Co to za telefon? - Stał na drewnianym stoliku. Nad nim było straszliwie brudne prostokątne okienko. - Można z niego korzystać czy to też przejaw złego myślenia?
- Można - odparł przystojniak - ale tylko do rozmów na koszt abonenta.
Kiwnąłem głową.
- Jaką masz specjalizację?
- Byłem okulistą, ale odebrano mi prawo wykonywania zawodu.
- A ty? - spytałem blondyna, który musiał być kiedyś członkiem Hitlerjugend. - Też straciłeś prawo?
- Tak, i w pełni na to zasłużyłem. Jestem dentystą. - Mówił jak robot. - Cierpię na straszną chorobę i muszę się leczyć. Dzięki personelowi kliniki Talbot Marsh zrobiłem bardzo duże postępy. Kiedy się wyleczę, odzyskam prawo do leczenia innych.
Pokręciłem głową, jakbym usłyszał coś sprzecznego z logiką, podniosłem słuchawkę i wybrałem mój domowy numer.
- Rozmowa dłuższa niż pięciominutowa jest tu źle widziana - powiedział dentysta. - Opóźnia proces leczenia.
- Dostaniesz karę - dodał spec od oczu.
- Naprawdę? - spytałem. - A jak się dowiedzą, że dzwoniłem?
Unieśli brwi i niewinnie wzruszyli ramionami.
Posłałem im martwy uśmiech.
- Przepraszam, ale mam do wykonania parę telefonów. Za godzinę powinienem skończyć.
Blondyn spojrzał na zegarek, wrócili do jadalnego i zajęli się swoją kuracją.
Odebrała Gwynne. Wymieniliśmy serdeczne powitania i szepnęła:
- Wysłałam tysiąc dolarów w skarpetkach. Dostał pan?
- Jeszcze nie - odparłem. - Pewnie jutro przyjdą. Gwynne, nie chcę, żeby miała pani przeze mnie kłopoty, to najważniejsze. Wiem, że Nadine jest w domu i nie podejdzie do telefonu. Trudno, skoro ma tak być, niech będzie. Niech jej pani nawet nie mówi, że dzwonię. Wystarczy, że będzie pani odbierała moje telefony i wołała dzieci. Będę dzwonił około ósmej rano, dobrze?
- Dobrze. Mam nadzieję, że wszystko się między państwem ułoży. Cicho tu bez pana. Bardzo smutno.
- Ja też mam taką nadzieję. - Porozmawialiśmy jeszcze trochę i się pożegnaliśmy.
Wieczorem, tuż przed dziewiątą, dostałem pierwszą dawkę obłędu à la Talbot Marsh. W salonie odbyło się spotkanie wszystkich mieszkańców domu, na którym mieliśmy podzielić się urazami i pretensjami, jakie narosły w nas w ciągu dnia - spotkanie „dziesiątego kroku”, jak je nazywano, ponieważ miało coś wspólnego z dziesiątym krokiem Anonimowych Alkoholików. Ale kiedy zajrzałem do ich książeczki i przeczytałem, o czym ten krok mówi - wszystko dokładnie spisuj, a kiedy popełnisz błąd, natychmiast się do niego przyznaj - za nic nie mogłem dociec, co mielibyśmy tu robić.