Wilk z Wall Street
Wilk z Wall Street читать книгу онлайн
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
- Chodź - rzucił.
Wróciliśmy do stołówki i usiedliśmy przy kwadratowym stoliku z dala od innych. O tej porze była tam tylko garstka ludzi, głównie personelu w białych kitlach. Doszedłem do wniosku, że mój nowy znajomy jest kompletnym szajbusem. Był ubrany tak jak ja, w dżinsy i podkoszulek.
- Anthony - powiedział i wyciągnął rękę do ponownego uścisku. - To ty przyleciałeś wczoraj prywatnym odrzutowcem?
O Chryste! Choć raz chciałem zachować anonimowość, a nie rzucać się w oczy jak Murzyn na śniegu.
- Tak, ale wolałbym, żebyś nikomu o tym nie mówił. Nie chcę się wyróżniać.
- Ja tam nic nie powiem - wymamrotał - ale myślisz, że uda ci się zachować coś w tajemnicy? Tutaj? Powodzenia życzę.
Zabrzmiało to trochę dziwnie, trochę jak u Orwella.
- Tak? Dlaczego?
Anthony rozejrzał się na wszystkie strony.
- Bo tu jest jak w Auschwitz - szepnął. I puścił do mnie oko.
Wtedy zdałem sobie sprawę, że jednak nie jest kompletnym szajbusem. Był tylko trochę pokręcony.
- Jak w Auschwitz? - powtórzyłem z uśmiechem. - Dlaczego?
Wzruszył potężnymi ramionami.
- Bo torturują nas tu jak w hitlerowskim obozie śmierci. Widzisz tych w białych kitlach? - Wskazał ich ruchem głowy. - Są z SS. Wysiądziesz z pociągu i już stąd nie odjedziesz. Zmuszają nas do niewolniczej pracy.
- O czym ty mówisz? Przecież to tylko miesięczna kuracja.
Anthony zacisnął usta.
- Może w twoim przypadku, ale nie w naszym. Ty nie jesteś lekarzem, tak?
- Jestem bankierem, ale już na emeryturze.
- Na emeryturze? Jakim cudem? Wyglądasz jak pacan.
- Pozory. Dlaczego pytałeś, czy jestem lekarzem?
- Bo tu wszyscy są albo lekarzami, albo pielęgniarkami. Ja jestem kręgarzem. Takich jak ty jest tu tylko kilku. Wsadzili nas tu, bo odebrano nam prawo wykonywania zawodu. Dlatego personel trzyma nas za jaja. Uprawnienia odzyskasz tylko wtedy, kiedy powiedzą, że jesteś wyleczony. Koszmar. Niektórzy są tu od roku i nic, wciąż nie mają papierów. - Posępnie pokręcił głową. - Czysty obłęd. Wszyscy na wszystkich kapują, chcąc podlizać się tym z personelu. To chore. Obrzydliwe. Nie masz pojęcia, co tu się dzieje. Pacjenci chodzą jak roboty, klepiąc cytaty z książeczek AA i udając, że są już zdrowi.
Miałem teraz w miarę pełny obraz sytuacji. Popieprzony układ, w którym personel ma tyle władzy, był gotową receptą na bezkarne jej nadużywanie. Dzięki Bogu, że mnie to nie dotyczyło.
- A pacjentki? Kobiety? Są tu jakieś... no wiesz, seksowne?
- Tylko jedna. Za to wystrzałowa. Dwanaście w skali od jednego do dziesięciu.
To mnie rozbudziło.
- Tak? Jak wygląda?
- Blondyna. Metr sześćdziesiąt, niewiarygodne ciało, idealna twarz, kręcone włosy. Naprawdę ładna. Kawał niezłej dupy.
Kiwnąłem głową, odnotowując sobie w pamięci, żeby trzymać się od niej z daleka. Takie blondyny zapowiadały kłopoty.
- Kto to jest ten Doug Talbot? - spytałem. - Ci z personelu mówią o nim jak o bogu.
- Kto to jest? - mruknął mój paranoidalny znajomy. - To Adolf, kurwa, Hitler. Albo Josef Mengele. Straszny chwalipięta, trzyma nas w szachu. Wszystkich, może z wyjątkiem ciebie i paru innych. Ale bądź ostrożny, bo nastawi przeciwko tobie twoją rodzinę. Wmówi żonie, że jeśli nie posiedzisz tu przez pół roku, będziesz miał nawrót i spalisz żywcem swoje dzieci.
*
Około siódmej wieczorem zadzwoniłem do domu w poszukiwaniu Księżnej, ale przepadła jak żołnierz zaginiony w akcji. Pogadałem za to z Gwynne; powiedziałem jej, że rozmawiałem już z terapeutką i że subzdiagnozowano mnie (cokolwiek to znaczy) jako uzależnionego od wydawania pieniędzy i od seksu, co było w sumie prawdą, chociaż gówno ich to obchodziło. Tak czy inaczej facet wpisał mnie na listę pacjentów objętych restrykcjami finansowymi i masturbacyjnymi, co znaczyło, że mogę mieć tylko drobne do automatu z napojami i ciasteczkami i że wolno mi onanizować się tylko raz na kilka dni. Założyłem, że ten drugi zakaz jest czysto honorowy.
Poprosiłem Gwynne, żeby włożyła do skarpetek parę tysięcy dolarów i przesłała mi je za pośrednictwem firmy kurierskiej. Miałem nadzieję, że tutejsze gestapo ich nie znajdzie, zresztą po dziewięciu latach bycia moją najlepszą pomagierką mogła zrobić dla mnie przynajmniej tyle. O restrykcjach masturbacyjnych nie wspomniałem, chociaż domyślałem się, że będzie to problem większy niż z pieniędzmi. Nie brałem dopiero od czterech dni, a już zdarzały mi się spontaniczne erekcje, i to przy każdym podmuchu wiatru.
Potem było trochę smutniej, bo to telefonu podeszła Channy.
- Jesteś w Atlancie dlatego, że zepchnąłeś mamusię ze schodów? - spytała.
- Między innymi, skarbie - odparłem. - Tatuś był bardzo chory i nie wiedział, co robi.
- Jeśli jesteś chory, to czy mogę znowu odcałować twoje kuku?
- Bardzo bym chciał. Może udałoby ci się odcałować kuku mamusi i tatusia. - Czułem, że oczy wypełniają mi się łzami.
- Spróbuję - obiecała z najwyższą powagą Chandler.
Zagryzłem usta, żeby się nie rozpłakać.
- Wiem, skarbie. - Powiedziałem, że ją kocham i że ściskam ją przez telefon.
Przed snem ukląkłem i pomodliłem się o to, żeby się jej udało. Żeby wszystko znowu było dobrze.
*
Rano obudziłem się gotowy na spotkanie z nowym wcieleniem Adolfa Hitlera - a może Josefa Mengelego? Tak czy inaczej cała klinika, pacjenci i personel, miała zebrać się w audytorium na codzienny apel. Audytorium było duże i przestronne, bez żadnych przepierzeń. W wielkim kręgu stało w nim sto dwadzieścia składanych krzeseł, a z przodu był mały podest z mównicą, z której mówca dnia miał podzielić się z nami swoimi narkotycznymi zgryzotami.
Jak zwykły pacjent usiadłem wśród uzależnionych lekarzy i pielęgniarek (wśród Marsjan z planety Talbot-Mars, jak nazywałem ich w duchu). Wszystkie oczy były zwrócone na mówczynię, żałośnie wyglądającą kobietę w wieku czterdziestu kilku lat, o zadzie wielkości Alaski i twarzy obsypanej trądzikiem, typową pacjentkę szpitala dla obłąkanych, która większą część życia przeżyła na psychotropach.
- Cześć - zaczęła nieśmiało. - Mam na imię Susan i jestem... jestem alkoholiczką i narkomanką.
Wszyscy Marsjanie, łącznie ze mną, odpowiedzieli posłusznie:
- Cześć, Susan - na co ona zaczerwieniła się i spuściła głowę, jakby przyznawała się do porażki. A może był to gest zwycięstwa? Tak czy siak nie miałem wątpliwości, że będzie straszliwie przynudzała.
Zapadła cisza. Najwyraźniej Susan nie umiała przemawiać albo prochy wywołały w jej mózgu coś w rodzaju krótkiego spięcia. Podczas gdy ona zbierała myśli, ja przyjrzałem się Talbotowi. Siedział z przodu, z pięcioma białymi kitlami po lewej i prawej stronie. Miał białe jak śnieg, krótkie włosy i dobijał do sześćdziesiątki albo niedawno ją przekroczył. Miał również ziemistą cerę, kwadratową szczękę i minę złośliwego klawisza, strażnika więziennego, który patrząc prosto w oczy siedzącemu na krześle elektrycznym skazańcowi, włącza prąd i mówi: „To dla twojego dobra”.
- Nie... - dukała Susan - nie... nie biorę prawie od półtora roku i nie wytrzymałabym bez pomocy i inspiracji... Douga Talbota. - Odwróciła się w jego stronę i znowu pochyliła głowę, na co wszyscy wstali i zaczęli klaskać - wszyscy oprócz mnie. Byłem zbyt wstrząśnięty widokiem setki marsjańskich lizusów chcących odzyskać prawo wykonywania zawodu.
Talbot machnął ręką i lekceważąco pokręcił głową, jakby chciał powiedzieć: „Przestańcie, zawstydzacie mnie. Robię to tylko z miłości do ludzi”. Ale nie miałem wątpliwości, że członkowie jego plutonu egzekucyjnego skrzętnie notują nazwiska tych, którzy za cicho klaszczą.
Zgodnie z przewidywaniami Susan przynudzała, tymczasem ja wyciągnąłem szyję, szukając kędzierzawej blondynki o zabójczym ciele i cudownej twarzy. Wypatrzyłem ją po drugiej stronie kręgu, dokładnie naprzeciwko mnie. Fakt, była wspaniała. Miała delikatne, prawdziwie anielskie rysy twarzy, może nie tak wycyzelowane jak Księżnej, niemniej śliczne.