-->

Maszenka

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Maszenka, Nabokov Vladimir-- . Жанр: Классическая проза. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Maszenka
Название: Maszenka
Автор: Nabokov Vladimir
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 266
Читать онлайн

Maszenka читать книгу онлайн

Maszenka - читать бесплатно онлайн , автор Nabokov Vladimir

"Masze?ka", napisana na emigracji, uchodzi za najbardziej rosyjsk? powie?? Nabokova. Specyficzny klimat ksi??ki, pe?en niedopowiedze?, dwuznaczno?ci, mistyfikacji, fascynuje i urzeka czytelnika, kt?ry wraz z bohaterem utworu prze?ywa jego duchowe rozterki. Ganinowi – bo tak nazywa si? ?w bohater – ojczyzna z perspektywy ubo?uchnego berli?skiego pensjonatu dla rosyjskich emigrant?w jawi si? jako nostalgiczny sen, mit, niezatarte wspomnienie. Jednocze?nie za? prze?yta t a m, w Rosji, mi?o?? m?odzie?cza i romantyczna, jest dla niego dro?sza i realniejsza ni? szara, nieprzyjazna tera?niejszo??. I nagle okazuje si?, ?e dziwnym zrz?dzeniem losu bliskie jest spotkanie z ukochan?. Ganin przeczuwa, ?e pojawienie si? prawdziwej Masze?ki – nie tej z wyidealizowanych wspomnie? m?odo?ci – unicestwi kruch? przesz?o??…

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

Перейти на страницу:

Wszystko roztoczyło się teraz przed nim, błysnęło polśniewając w pamięci i znowu zwinęło w ciepłą grudkę. Kiedy Podtiagin w roztargnieniu, przemagając słabość, zapytał:

– Czy dawno opuścił pan Rosję?

– Sześć lat temu – odpowiedział Ganin krótko, a potem siedząc w kącie, we fioletowym świetle, które spływało na obrus odsuniętego stołu i uśmiechnięte twarze Kolina i Gornocwietowa, szybko i w milczeniu tańczących pośrodku pokoju, myślał: “Co za szczęście! To stanie się jutro, nie, dzisiaj, przecież jest już po północy. Maszeńka nie mogła się zmienić w ciągu tych lat, wciąż tak samo płoną i skrzą się uśmieszkiem jej tatarskie oczy. Wywiozę ją gdzieś daleko, będę dla niej bez ustanku pracować. Jutro przyjeżdża moja młodość, moja Rosja."

Kolin, ująwszy się pod boki i potrząsając lekko przechyloną do tyłu głową, to posuwiście, to przytupując obcasami i powiewając chusteczką, uwijał się wokół Gornocwietowa, który w prysiudach zręcznie i dziarsko wyrzucał nogi coraz to szybciej i szybciej, aż wreszcie zawirował na jednej ugiętej nodze. Ałfierow, już całkiem pijany, kiwał się błogo; Klara wpatrywała się z niepokojem w spoconą, poszarzałą twarz Podtiagina, który jakoś bokiem siedział na łóżku i od czasu do czasu konwulsyjnie szarpał głową.

– Źle się pan czuje, panie Antoni – szepnęła. – Powinien się pan położyć, już jest druga.

“… O, jakież to będzie proste! Jutro – nie, dzisiaj – zobaczę ją: żeby tylko Ałfierow zalał się na dobre. Zostało zaledwie sześć godzin. Ona śpi teraz w wagonie, w ciemności przemykają słupy telegraficzne, sosny, wznoszące się stromo nasypy… Jak tupią ci skaczący młodzi chłopcy! Czy skończą wreszcie z tym tańcem?… Tak, zdumiewająco proste… W posunięciach losu jest czasem coś genialnego…"

– Cóż, chyba pójdę się położyć – powiedział głucho Podtiagin i wstał z ciężkim westchnieniem.

– Dokąd to, ideale mężczyzny? Proszę poczekać… Proszę zostać jeszcze chwileczkę – radośnie wybełkotał Ałfierow.

– Niech pan pije i siedzi cicho – odwrócił się do niego Ganin, po czym szybko podszedł do Podtiagina.

– Proszę się o mnie oprzeć, panie Antoni.

Starzec spojrzał na niego mętnym wzrokiem, uczynił ręką taki ruch, jakby chciał złapać muchę, i nagle z lekkim bulgotem zachwiał się i runął do przodu.

Ganin i Klara zdążyli go podtrzymać, dokoła nich zawirowali tancerze. Ałfierow, ledwie obracając językiem, wymamrotał z pijacką obojętnością:

– Patrzcie, patrzcie, on właśnie umiera.

– Niech się pan nie kręci bez sensu, Gornocwietow – mówił spokojnie Ganin. – Proszę przytrzymać mu głowę. Kolin – proszę tutaj… podeprzeć. Nie, to jest moja ręka, trochę wyżej. Niech pan się na mnie nie gapi. Powtarzam – trochę wyżej. Pani Klaro, proszę otworzyć drzwi.

We trójkę ponieśli starego do jego pokoju. Ałfierow, chwiejąc się, ruszył najpierw za nimi, ale potem bezwolnie machnął ręką i usiadł przy stole. Nalawszy sobie drżącą ręką wódki, wyciągnął z kieszonki w kamizelce niklowany zegarek i położył go przed sobą na stole.

– Trzecia, czwarta, piąta, szósta, siódma, ósma. – Powiódł palcem po rzymskich cyfrach i znieruchomiał z odwróconą na bok głową, śledząc jednym okiem sekundnik.

Na korytarzu cicho i nerwowo skamlał jamnik. Ałfierow skrzywił się.

– Parszywy pies… zatłuc go trzeba.

Po chwili wyjął z drugiej kieszeni chemiczny ołóweczek i nasmarował na szkle nad cyfrą osiem fioletową kreskę.

“Jedzie, jedzie, jedzie"… – myślał w takt tykającego zegarka.

Poszukał czegoś oczami na stole, wybrał sobie czekoladkę i od razu wypluł. Brązowa grudka pacnęła o ścianę.

– Trzecia, czwarta, piąta, siódma – znów zaczął liczyć i z szerokim pijackim uśmiechem mrugnął do cyferblatu.

16

Noc za oknem ucichła. Przygarbiony starzec w czarnej pelerynie szedł już szeroką ulicą, postukując laską, i gdy ostry koniec laski trafił na niedopałek, stary pochylał się ze stęknięciem. Z rzadka przejeżdżał samochód, a jeszcze rzadziej ze zmęczonym stukotem podków przemykała rozchwierutana dorożka. Na rogu pijany jegomość w meloniku czekał na tramwaj, choć tramwaje nie chodziły już od dwóch godzin. Kilka prostytutek przechadzało się tam i z powrotem, poziewając i zagadując podejrzanych osobników w płaszczach z podniesionymi kołnierzami. Jedna zaczepiła Kolina i Gornocwietowa, którzy przemykali obok nich nieomal pędem, od razu jednak odwróciła się, obrzuciwszy zawodowym spojrzeniem ich blade kobiece twarze.

Tancerze podjęli się sprowadzić do Podtiagina znajomego rosyjskiego lekarza i rzeczywiście po półtorej godzinie wrócili w towarzystwie zaspanego jegomościa o wygolonej, nieruchomej twarzy. Bawił pół godziny i wydawszy kilkakrotnie cmoknięcie, jakby miał dziurawy ząb, poszedł.

W nie oświetlonym pokoju było teraz bardzo cicho. Panowała tu owa szczególna, ciężka i głucha cisza, która zapada, kiedy kilka osób w milczeniu siedzi wokół chorego. Zaczynało świtać, powietrze w pokoju jakby powoli płowiało – i profil Ganina, uważnie spoglądającego na łóżko, zdawał się wykuty w bladobłękitnym kamieniu; przy nogach łóżka, na fotelu niewyraźnie szarzejącym w fali świtu siedziała Klara i nie odwracając ani na chwilę ledwie błyskających oczu, spoglądała w tym samym kierunku. Trochę dalej, na małej kanapce, siedzieli obok siebie Gornocwietow i Kolin z twarzami jak dwie niewyraźne plamy.

Lekarz schodził już po schodach za czarną sylwetką pani Dorn, która pobrzękując cicho pękiem kluczy przepraszała, że winda jest zepsuta. Gdy dotarli do parteru, otworzyła ciężkie drzwi i lekarz, uchylając kapelusza, wyszedł w sinawą mgłę świtu.

Staruszka starannie zamknęła drzwi, i otulając się w czarną włóczkową chustę, ruszyła do góry. Światło na schodach paliło się żółtawo i zimno. Pobrzękując cicho kluczami dotarła do podestu. Światło na schodach zgasło.

W przedpokoju spotkała Ganina, który delikatnie przymykając drzwi, wychodził z pokoju Podtiagina.

– Lekarz obiecał, że rano znów przyjdzie – wyszeptała staruszka. – Jak on się teraz czuje, lepiej?

Ganin wzruszył ramionami.

– Nie wiem. Zdaje się, że nie. Oddycha tak… to taki odgłos… aż strach słuchać.

Pani Lidia westchnęła i lękliwie weszła do pokoju. Klara i obaj tancerze jednakowym ruchem zwrócili na nią oczy, które ledwie błysnęły i znów skierowały się w stronę łóżka. Lekki wiatr pchnął ramę nie domkniętego okna.

Ganin zaś przeszedł na palcach przez korytarz i wrócił do pokoju, w którym niedawno odbywało się przyjęcie. Tak jak przypuszczał, Ałfierow nadal siedział przy stole. Twarz mu obrzmiała i połyskiwała popielato w świetle świtu oraz teatralnie przystrojonej lampy; kiwał się sennie, od czasu do czasu odbijało mu się; na szkiełku leżącego przed nim zegarka błyszczała kropla wódki, w niej zaś rozpłynięty ślad chemicznego ołówka. Pozostawało około czterech godzin.

Ganin usiadł obok niego i długo spoglądał na jego zaprawioną alkoholem drzemkę, chmurząc gęste brwi i podpierając pięścią skroń, a naciągnięta skóra sprawiała, że jego oko zdawało się skośne.

Ałfierow szarpnął się nagle i wolno zwrócił ku niemu twarz.

– Czy nie powinien się pan położyć, drogi panie Aleksieju? – powiedział wyraźnie Ganin.

– Nie – z trudem wymówił Ałfierow, i zastanowiwszy się, jakby rozwiązywał trudne zadanie, powtórzył: – Nie…

Ganin zgasił niepotrzebne światło, wyjął papierośnicę, zapalił. Chłód bladej zorzy, podmuch dymu z papierosa sprawiły, że Ałfierow jakby nieco wytrzeźwiał.

Potarł czoło dłonią, obejrzał się i dość pewną ręką sięgnął po flaszkę.

Ręka w pół drogi znieruchomiała, pokręcił głową, a potem z niewyraźnym uśmiechem zwrócił się do Ganina:

– Więcej nie trzeba… tego. Maszeńka przyjeżdża.

Po chwili szarpnął Ganina za rękę.

– Hej… panie… jak panu tam… Łbie Łebowiczu… słyszy pan… Maszeńka.

Ganin wypuścił dym i uważnie spojrzał Ałfierowowi w twarz – ogarnął wszystko od razu; na wpół otwarte wilgotne wargi, bródkę koloru zbutwiałej słomy, mrugające wodniste oczy…

Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название