-->

Maszenka

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Maszenka, Nabokov Vladimir-- . Жанр: Классическая проза. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Maszenka
Название: Maszenka
Автор: Nabokov Vladimir
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 266
Читать онлайн

Maszenka читать книгу онлайн

Maszenka - читать бесплатно онлайн , автор Nabokov Vladimir

"Masze?ka", napisana na emigracji, uchodzi za najbardziej rosyjsk? powie?? Nabokova. Specyficzny klimat ksi??ki, pe?en niedopowiedze?, dwuznaczno?ci, mistyfikacji, fascynuje i urzeka czytelnika, kt?ry wraz z bohaterem utworu prze?ywa jego duchowe rozterki. Ganinowi – bo tak nazywa si? ?w bohater – ojczyzna z perspektywy ubo?uchnego berli?skiego pensjonatu dla rosyjskich emigrant?w jawi si? jako nostalgiczny sen, mit, niezatarte wspomnienie. Jednocze?nie za? prze?yta t a m, w Rosji, mi?o?? m?odzie?cza i romantyczna, jest dla niego dro?sza i realniejsza ni? szara, nieprzyjazna tera?niejszo??. I nagle okazuje si?, ?e dziwnym zrz?dzeniem losu bliskie jest spotkanie z ukochan?. Ganin przeczuwa, ?e pojawienie si? prawdziwej Masze?ki – nie tej z wyidealizowanych wspomnie? m?odo?ci – unicestwi kruch? przesz?o??…

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

Перейти на страницу:

Obowiązek zatrzymywał go w Jałcie – zanosiło się na zbrojną walkę – chwilami jednak zdecydowany był rzucić wszystko i ruszyć na poszukiwanie Maszeńki po małoruskich chutorach.

W tym wędrowaniu listów przez straszną Rosję było coś wzruszająco cudownego, niczym w bielinku przefruwającym nad okopem. Jego odpowiedź na drugi list bardzo się opóźniła i Maszeńka w żaden sposób nie mogła zrozumieć, co się stało – tak była przekonana, że dla listów nie istnieją powszednie wówczas przeszkody.

“Dziwi się Pan pewnie, że piszę, choć Pan milczy – nie myślę jednak, nie chcę nawet myśleć, że Pan i teraz mi nie odpowie. Przecież nie dlatego nie odpowiedział Pan, że nie chciał, lecz po prostu dlatego, że… no, że Pan nie mógł, może nie zdążył… Niech Pan powie, Lowa, przecież śmieszą Pana teraz tamte Pańskie słowa, że miłość do mnie to dla Pana całe życie, a jeśli nie będzie miłości – to i życia nie będzie… Tak… jakże wszystko przemija, jak się zmienia. Czy chciałby Pan, żeby wszystko wróciło? Jakoś mi dziś smutno…

Wiosna jednak jest dzisiaj, mimoz wprost zatrzęsienie.

I co krok ktoś je tutaj sprzedaje.

Więc przynoszę je tobie, kruche są jak marzenie…

To ładny wiersz, ale nie pamiętam ani początku, ani końca, i nie pamiętam, kto go napisał. Będę teraz czekała na list od Pana. Nie wiem, jak mam się z Panem pożegnać. Być może Pana pocałowałam. Pewnie to zrobiłam…"

W dwa czy trzy tygodnie później nadszedł czwarty list.

“Lowa, cieszę się, że dostałam list. Jest taki miły, taki miły. Tak, nie sposób zapomnieć, że kochaliśmy się tak bardzo i tak słonecznie. Pisze Pan, że za jedno mgnienie oddałby Pan życie przyszłe – lepiej jednak spotkać się i wzajemnie sprawdzić.

Lowa, jeśli Pan mimo wszystko przyjedzie, proszę zadzwonić z dworca do stacji telefonicznej urzędu ziemskiego i poprosić o numer 34. Być może odezwie się ktoś po niemiecku: jest tam niemiecki lazaret. Niech Pan poprosi, żeby mnie zawołano.

Wczoraj byłam w mieście, trochę «ucztowałam», było dużo muzyki, ruchu, światła – to mnie rozweseliło. Bardzo śmieszny jegomość z żółtą bródką zalecał się do mnie i nazywał «królową balu». A dzisiaj jest tak nudno, tak nudno. Przykre to, że dni przemijają tak bez sensu i tak głupio – a to są przecież dobre, najlepsze lata. Zdaje się, że niedługo zostanę «świętoszką». Nie, tak się stać nie powinno.

Zrzucę ciężkie okowy miłości

I poszukam wnet zapomnienia.

Wina kielich po brzegi nalejcie,

Niech mi wino da upojenie.

Nieźle, co?

Niech mi Pan odpowie od razu po otrzymaniu listu. Czy przyjedzie Pan tutaj, żeby się ze mną zobaczyć? Nie da się? Cóż więc począć… A może jednak? Co za głupstwo napisałam: przyjechać tylko po to, żeby mnie zobaczyć. Co za zadufanie! Prawda?

Przeczytałam właśnie w starym piśmie śliczny wiersz Ty moja mała i blada perło Krapowickiego. Bardzo mi się podoba. Proszę napisać mi wszystko, wszystko. Całuję Pana. Przeczytałam też Podtiagina:

Księżyc w pełni świeci ponad skrajem lasu,

Spójrz, jak rzeczna fala mieni się od blasku."

“Kochany Podtiagin – pomyślał z uśmiechem Ganin. – Jakie to dziwne… Boże, jakie to dziwne… Gdyby mi wtedy powiedziano, że spotkam się właśnie z nim…"

Uśmiechając się i kręcąc głową, rozłożył ostatni list. Otrzymał go w przeddzień wyjazdu na front. Był zimny styczniowy świt i na statku mdliło go od zbożowej kawy.

“Lowa miły, moja radości, jakże czekałam, jak pragnęłam tego listu. Przykro i ciężko było pisać i jednocześnie samą siebie w tych listach powściągać. Czy rzeczywiście żyłam przez te trzy lata bez Ciebie i życie miało jakiś sens i cel?

Kocham Cię. Jeśli wrócisz, zamęczę Cię pocałunkami. Czy pamiętasz?:

Opowiedzcie, że chłopczyka Lowę

Tak jak umiem, najczulej całuję,

I że austriacki kask ze Lwowa

Chowam i że jemu go daruję.

A osobno napiszcie ojcu…

Mój Boże, gdzie się podziało to wszystko dalekie, jasne, drogie… Czuję tak jak Ty, że się jeszcze zobaczymy – ale kiedy, kiedy?

Kocham Cię. Przyjeżdżaj. Twój list tak mnie ucieszył, że wciąż jeszcze nie mogę opamiętać się ze szczęścia…"

– Szczęście – cicho powtórzył Ganin, składając w równy pakiecik wszystkie pięć listów. – Tak, to właśnie jest szczęście. Spotkamy się za dwanaście godzin.

Znieruchomiał, zaprzątnięty cichymi i cudownymi myślami. Nie wątpił, że Maszeńka kocha go nadal. Trzymał na dłoni pięć jej listów. Za oknem było zupełnie ciemno. Lśniły zatrzaski walizek. Lekko pachniało suchym kurzem.

Siedział wciąż w tej samej pozycji, gdy za drzwiami rozległy się głosy i nagle, z rozpędu, bez pukania, wpadł do pokoju Ałfierow.

– Ach, przepraszam – powiedział niezbyt speszony. – Myślałem, nie wiem czemu, że pan już wyjechał.

Ganin, patrząc jak przez mgłę na jego żółtawą bródkę, przebierał palcami złożone listy. W drzwiach stanęła gospodyni.

– Pani Lidio – ciągnął Ałfierow, gwałtownie szarpiąc głową i nonszalancko przechodząc przez pokój. – Tę kolubrynę trzeba przestawić, żeby otworzyć drzwi do mojego pokoju.

Spróbował przesunąć szafę, stęknął i cofnął się bezradnie.

– Ja to zrobię – wesoło zaproponował Ganin, po czym wsunąwszy czarny portfel do kieszeni wstał, podszedł do szafy i splunął w dłonie.

14

Huczały czarne pociągi, łomocąc oknami domu; falujące góry dymu strząsały brzemię wzruszeniem widmowych ramion, wznosiły się rozpędem, zasłaniając nocne pociemniałe niebo; dachy płonęły pod księżycem gładkim metalicznym pożarem; buczący czarny cień budził się pod żelaznym wiaduktem, kiedy grzechotał po nim czarny pociąg, prześwitując na całej długości częstokołem światła. Huczący grzmot, szeroko rozpełzły dym wydawały się przenikać na wskroś przez dom dygocący pomiędzy otchłanią, gdzie pobłyskiwały narysowane paznokciem księżyca szyny, a ulicą miasta, którą spinał nisko czarny wiadukt, oczekujący znów kolejnego łoskotu wagonów. Dom był niczym widmo, skroś które można przesunąć rękę, poruszyć palcami.

Stojąc przy oknie w pokoju tancerzy, Ganin spojrzał na ulicę: mętnie połyskiwał asfalt, tam i na powrót snuły się spłaszczone od góry, czarne postacie, zapadając między cienie i znowu migając w skośnym odblasku sklepowych witryn. W przeciwległym domu przez jedno nie zasłonięte okno w świetlistym bursztynowym prześwicie widać było iskrzące się szkło, złocone ramy. Potem czarny strojny cień zasunął zasłony.

Ganin odwrócił się. Kolin wyciągał do niego rękę z kieliszkiem, w którym falowała wódka.

Światło w pokoju było blade, pozagrobowe, gdyż pomysłowi tancerze owinęli lampę kawałkiem fiołkowego jedwabiu. Pośrodku stołu fioletowo polśniewały flaszki, w otwartych puszkach sardynek błyszczała oliwa, leżała czekolada w srebrnej cynfolii, mozaika krążków kiełbasy, gładkie paszteciki z mięsem.

Przy stole siedział Podtiagin pobladły i ponury, z kroplami potu na ciężkim czole; Ałfierow był w nowym mieniącym się krawacie, Klara w swojej nieodmiennej czarnej sukience – marząca, rozczerwieniona od taniego pomarańczowego likieru.

Gornocwietow bez marynarki, w nieświeżej jedwabnej koszuli z rozpiętym kołnierzykiem siedział na krawędzi łóżka, strojąc Bóg wie skąd zdobytą gitarę. Kolin przez ten czas krzątał się, nalewał wódkę, likier, blade reńskie wino, jego grube biodra kołysały się śmiesznie, choć gdy Kolin szedł, jego szczupły tors opięty granatową marynareczką pozostawał nieruchomy.

– Dlaczego pan nic nie pije? – wypowiedział konwencjonalną przyganę odymając usta i podniósł na Ganina pełne czułości oczy.

– Przecież piję! – odparł Ganin, sadowiąc się na parapecie i biorąc z drżącej dłoni tancerza lekki, chłodny kieliszek. Opróżniwszy go jednym haustem, powiódł wzrokiem po siedzących przy stole. Wszyscy milczeli. Nawet Ałfierow zbyt był przejęty tym, że już za osiem czy dziewięć godzin przyjedzie jego żona, i nie paplał jak zwykle.

Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название