-->

Maszenka

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Maszenka, Nabokov Vladimir-- . Жанр: Классическая проза. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Maszenka
Название: Maszenka
Автор: Nabokov Vladimir
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 266
Читать онлайн

Maszenka читать книгу онлайн

Maszenka - читать бесплатно онлайн , автор Nabokov Vladimir

"Masze?ka", napisana na emigracji, uchodzi za najbardziej rosyjsk? powie?? Nabokova. Specyficzny klimat ksi??ki, pe?en niedopowiedze?, dwuznaczno?ci, mistyfikacji, fascynuje i urzeka czytelnika, kt?ry wraz z bohaterem utworu prze?ywa jego duchowe rozterki. Ganinowi – bo tak nazywa si? ?w bohater – ojczyzna z perspektywy ubo?uchnego berli?skiego pensjonatu dla rosyjskich emigrant?w jawi si? jako nostalgiczny sen, mit, niezatarte wspomnienie. Jednocze?nie za? prze?yta t a m, w Rosji, mi?o?? m?odzie?cza i romantyczna, jest dla niego dro?sza i realniejsza ni? szara, nieprzyjazna tera?niejszo??. I nagle okazuje si?, ?e dziwnym zrz?dzeniem losu bliskie jest spotkanie z ukochan?. Ganin przeczuwa, ?e pojawienie si? prawdziwej Masze?ki – nie tej z wyidealizowanych wspomnie? m?odo?ci – unicestwi kruch? przesz?o??…

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 11 12 13 14 15 16 17 18 19 ... 22 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

Był na peronie Dworca Warszawskiego. Zapadał zmrok. Właśnie wjechał letniskowy pociąg. Czekając na sygnał do odjazdu przechadzał się tam i z powrotem po brudnym peronie, i spoglądając na zepsuty wózek bagażowy myślał o czymś innym, o wczorajszej palbie pod Gostinym Dworem, a jednocześnie irytowało go, że nie zdołał się dodzwonić na wieś, i że będzie musiał wlec się ze stacji dorożką.

Kiedy rozległ się trzeci dzwonek, podszedł do jedynego w tym składzie granatowego wagonu i zaczął wchodzić na platformę – tam właśnie, spoglądając na niego z góry, stała Maszeńka. W ciągu roku zmieniła się, trochę chyba zeszczuplała, ubrana była w nie znany mu granatowy płaszcz z paskiem. Ganin przywitał się niezręcznie, wagon zagrzechotał buforami i popłynął. Oboje pozostali na platformie. Maszeńka zobaczyła go zapewne przedtem i umyślnie weszła do granatowego wagonu, choć zawsze jeździła żółtym, i teraz, z biletem drugiej klasy, nie chciała wejść do przedziału. W ręku trzymała tabliczkę czekolady “Bligken i Robinson"; od razu ułamała kawałek i poczęstowała go.

Ganina, gdy na nią patrzył, ogarniał okropny smutek – w całej jej postaci było coś nieśmiałego, obcego, rzadziej się śmiała, wciąż odwracała twarz. Na delikatnej szyi zobaczył fioletowawe sińce – zdobiącą ją kolię z cieni, w której tak jej było do twarzy. Opowiadał o jakichś drobnostkach, pokazywał but draśnięty kulą, mówił o polityce. Wagony łomotały, składy pędziły między dymiącymi torfowiskami w żółtej smudze wieczornej zorzy; szarawy torfowy dym słał się łagodnie i nisko, tworząc jakby dwie fale mgły, pomiędzy którymi mknął pociąg.

Wysiadła na pierwszej stacji, a on długo spoglądał z platformy na jej oddalającą się granatową sylwetkę, i im bardziej się oddalała, tym oczywistsze stawało się dla niego, że nigdy nie przestał jej kochać. Nie obejrzała się. Z mroku ciężko i puszyście pachniało czeremchą.

Kiedy pociąg ruszył, Ganin wszedł do przedziału; było tam ciemno, gdyż konduktor uznał, że w pustym wagonie nie ma sensu zapalać ogarków w lampach. Położył się na wznak na pasiastym materacu ławy i przez szczelinę drzwi widział, jak za oknem korytarza, wśród dymów płonącego torfu, wznoszą się cienkie przewody. Dziwnie i trochę straszno było pędzić w tym roztrzęsionym, pustym wagonie między szarymi strugami dymu, i do głowy przychodziły mu dziwne myśli, tak jakby to wszystko już się kiedyś zdarzyło – leżał z rękami pod głową w przenikalnej, łomoczącej ciemności, a obok okien przepływał w dymach hałaśliwie i szeroko zachód słońca. Już nigdy potem nie widział się z Maszeńką.

10

Hałas przybliżył się, wtoczył, blady obłok przesłonił okno, na umywalce zabrzęczała szklanka. Pociąg przejechał i w oknie rozpostarła się znów wachlarzowato rozłożona pustynia torów. Berlin w kwietniu, pod wieczór, jest delikatny i przymglony.

Tego czwartku, o zmierzchu, kiedy łoskot pociągów jest najbardziej zgłuszony, Klara, denerwując się okropnie, przyszła do Ganina, żeby przekazać mu słowa Ludmiły: “Powiedz mu tak – mamrotała Ludmiła do przyjaciółki na odchodnem. – Tak mu właśnie powiedz, że nie należę do kobiet, które się porzuca. Sama potrafię porzucić. Powiedz mu, że niczego od niego nie żądam, nie chcę, uważam jednak, że to świństwo nie odpowiedzieć mi na list. Chciałam pożegnać się z nim po przyjacielsku, zaproponować, żeby – skoro nie ma miłości – pozostały jednak najprostsze, przyjacielskie stosunki, ale on nie pofatygował się, żeby bodaj zadzwonić. Przekaż, Klaro, że życzę mu szczęścia z jego Niemeczką i wiem, że nie zapomni mnie tak łatwo."

– Skąd się tu wzięła Niemeczką? – skrzywił się Ganin, kiedy Klara, nie patrząc na niego, pośpiesznie i cicho powtórzyła mu to wszystko. – A w ogóle, po co ona wplątuje panią w te sprawy? To wszystko jest bardzo nudne.

– Wie pan co, panie Lwie! – wykrzyknęła nagle Klara, ogarniając go swym wilgotnym spojrzeniem. – Pan jest po prostu bardzo niedobry… Ludmiła myśli o panu tylko dobrze, idealizuje pana, gdyby jednak wiedziała o panu wszystko…

Ganin spoglądał na nią z dobrodusznym zdumieniem. Zmieszała się, przestraszyła, znowu spuściła oczy.

– Powtarzam to panu tylko dlatego, że ona o to prosiła – cicho dodała Klara.

– Muszę wyjechać – po chwili milczenia powiedział spokojnie Ganin. – Ten pokój, te pociągi, pichcenie Eriki – znudziło mi się to. Poza tym kończą mi się pieniądze, niedługo będę znów musiał popracować. W sobotę chcę opuścić Berlin na zawsze, skoczyć na południe, do jakiegoś portu…

Zamyślił się, zaciskając i rozwierając dłoń.

– Nic zresztą nie wiem… Jest pewna okoliczność… Bardzo by się pani zdziwiła, gdyby wiedziała pani, co sobie umyśliłem… Mam niezwykły, niebywały plan. Jeśli mi się powiedzie, już jutro nie będzie mnie w tym mieście.

“Jaki on jest doprawdy dziwny" – myślała Klara z tym dławiącym poczuciem osamotnienia, ogarniającym nas zawsze, gdy drogi nam człowiek oddaje się marzeniu, w którym nie ma dla nas miejsca.

Lustrzanoczarne źrenice Ganina rozszerzyły się, delikatne gęste rzęsy przydawały oczom puszystości i ciepła, spokojny uśmiech zamyślenia unosił nieco jego górną wargę, spod której błyszczało białe pasmo równych zębów. Ciemne, gęste brwi przypominające Klarze skrawki kosztownego futra to zbiegały się, to rozstępowały, a na czystym czole pojawiały się i znikały drobne zmarszczki. Spostrzegłszy, że Klara patrzy na niego, zamrugał, powiódł dłonią po twarzy i przypomniał sobie, co chciał jej powiedzieć:

– Tak. Wyjeżdżam i wszystko się skończy. Niech jej to pani po prostu powie. Ganin wyjeżdża i prosi, by go źle nie wspominała. I to wszystko.

11

W piątek rano tancerze rozesłali do pozostałych czworga lokatorów taki oto liścik: “Ze względu na to, że:

1. Pan Ganin nas opuszcza

2. Pan Podtiagin zamierza nas opuścić

3. Do pana Ałfierowa przyjeżdża jutro żona

4. Panna Klara ukończyła dwadzieścia sześć lat

i 5. Niżej podpisani uzyskali w tym mieście engagement – z tych wszystkich powodów dziś o dziesiątej wieczór w pokoju szóstego kwietnia odbędzie się przyjęcie."

– Gościnni młodzieńcy – powiedział z uśmiechem Podtiagin, wychodząc z domu wraz z Ganinem, który zaofiarował się towarzyszyć mu na policję. – Dokąd pan wyjeżdża, Lowuszka? Daleko się pan zapędzi? Tak… Wolny z pana ptak. Mnie w młodości dręczyło pragnienie podróżowania, wchłaniania w siebie świata bożego. Spełniło mi się, ani słowa…

Skulił się pod uderzeniem chłodnego wiosennego wiatru, podniósł kołnierz płaszcza, ciemnopopielatego, schludnego, z ogromnymi kościanymi guzikami. Czuł jeszcze w nogach mdlącą słabość pozostałą po ataku, dziś jednak było mu jakoś lekko, wesoło na myśl, że teraz już na pewno skończy się mitręga z paszportem i będzie mógł bodaj jutro wyjechać do Paryża.

Olbrzymi ciemnoczerwony gmach centralnego zarządu policji wychodził aż na cztery ulice; zbudowany został w groźnym, ale bardzo niedobrym stylu gotyckim, miał zmętniałe szyby i bardzo interesujący dziedziniec, przez który nie wolno było przechodzić; przed głównym portalem stał policjant. Strzałka na ścianie wskazywała mieszczący się po drugiej stronie ulicy zakład fotograficzny, gdzie w ciągu dwudziestu minut można było otrzymać własną żałosną podobiznę: pół tuzina jednakowych twarzy, z których jedną należało nalepić na żółty blankiet paszportu, jedna szła do archiwum policji, reszta zaś rozchodziła się pewnie po prywatnych zbiorach urzędników.

Podtiagin i Ganin znaleźli się w szerokim szarym korytarzu. Przy drzwiach wydziału paszportowego stał stolik i siwy, wąsaty urzędnik wydawał karteluszki z numerkami, z rzadka, niczym nauczyciel w szkole, popatrując przez okulary na nieduży, różnoplemienny tłumek.

– Musi pan stanąć w kolejce i wziąć numerek – powiedział Ganin.

1 ... 11 12 13 14 15 16 17 18 19 ... 22 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название