Maszenka
Maszenka читать книгу онлайн
"Masze?ka", napisana na emigracji, uchodzi za najbardziej rosyjsk? powie?? Nabokova. Specyficzny klimat ksi??ki, pe?en niedopowiedze?, dwuznaczno?ci, mistyfikacji, fascynuje i urzeka czytelnika, kt?ry wraz z bohaterem utworu prze?ywa jego duchowe rozterki. Ganinowi – bo tak nazywa si? ?w bohater – ojczyzna z perspektywy ubo?uchnego berli?skiego pensjonatu dla rosyjskich emigrant?w jawi si? jako nostalgiczny sen, mit, niezatarte wspomnienie. Jednocze?nie za? prze?yta t a m, w Rosji, mi?o?? m?odzie?cza i romantyczna, jest dla niego dro?sza i realniejsza ni? szara, nieprzyjazna tera?niejszo??. I nagle okazuje si?, ?e dziwnym zrz?dzeniem losu bliskie jest spotkanie z ukochan?. Ganin przeczuwa, ?e pojawienie si? prawdziwej Masze?ki – nie tej z wyidealizowanych wspomnie? m?odo?ci – unicestwi kruch? przesz?o??…
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
13
Ganin tymczasem, wróciwszy do siebie, zaczął się pakować. Wyciągnął spod łóżka dwie zakurzone walizy, jedną w kraciastym pokrowcu, drugą nagą, ciemnożółtą z bladymi śladami nalepek, i całą ich zawartość wywalił na podłogę. Potem z chybotliwie skrzypiącego mroku szafy wydobył czarny garnitur, cienki pakiet bielizny i parę ciężkich brązowych butów z mosiężnymi zapięciami. Z nocnej szafki powyciągał różne kiedyś powrzucane tam rzeczy: szare grudki brudnych chustek do nosa, cienkie żyletki z zaciekami rdzy wokół dziurek, stare gazety, widokówki pożółkłe niczym końskie zęby, różaniec, podartą jedwabną skarpetkę bez pary.
Ganin narzucił marynarkę i przykucnąwszy wśród tych smutnych zakurzonych rupieci, zaczął je przeglądać, zastanawiając się, co zabrać, a co wyrzucić.
Przede wszystkim spakował garnitur i czystą bieliznę, potem browning i stare, bardzo przetarte w pachwinach bryczesy.
Zastanawiając się, co teraz zapakować, spostrzegł czarny portfel, który spadł pod stół, kiedy opróżniał walizkę. Podniósł go i już z uśmiechem otworzył, myśląc o tym, co znajduje się wewnątrz, ale powiedział sobie, że trzeba się jak najszybciej spakować, wsunął więc portfel do tylnej kieszeni spodni i zaczął szybko, nie przebierając, wrzucać do otwartych waliz: zmiętą brudną bieliznę, rosyjskie książki, które trafiły do niego Bóg wie skąd, i wszystkie te drobne, z jakiegoś powodu miłe mu przedmioty, do których tak przyzwyczajają się oczy i palce, i które potrzebne są tylko po to, żeby człowiek, wiecznie skazany na obmieszkiwanie nowych kątów, wypakowując z walizki po raz setny lekką, serdeczną ludzką graciarnię, czuł się choć trochę w domu.
Spakowawszy się Ganin zamknął obie walizki, ustawił je jedna przy drugiej, wyładował kosz na śmiecie zewłokami gazet, spenetrował wszystkie kąty opustoszałego pokoju i poszedł do gospodyni uregulować rachunek.
Kiedy wszedł, pani Lidia siedziała na fotelu, bardzo wyprostowana, i czytała. Jamniczka łagodnie ześliznęła się z łóżka i zatrzęsła się u stóp Ganina w małym ataku histerycznej sympatii.
Pani Lidia zrozumiawszy, że tym razem Ganin na pewno się wyprowadzi, zasmuciła się. Lubiła jego dużą spokojną sylwetkę, a w ogóle bardzo przyzwyczajała się do lokatorów, w ich nieuchronnych zaś wyjazdach było coś ze śmierci.
Ganin zapłacił za ostatni tydzień i ucałował dłoń lekką jak wyblakły liść.
Wracając przez korytarz przypomniał sobie, że tancerze zaprosili go dziś na wieczorek, i postanowił jeszcze nie odchodzić: pokój w hotelu można wynająć zawsze, nawet po północy.
“A jutro przyjeżdża Maszeńka! – zawołał w duchu, powiódłszy uszczęśliwionymi, trochę przestraszonymi oczami po suficie, ścianach, podłodze. -Jutro od razu ją wywiozę" – pomyślał z takim samym głęboko wewnętrznym dygotem, z takim samym rozkosznym westchnieniem całej istoty.
Szybkim ruchem wyjął czarny portfel, w którym przechowywał pięć listów; otrzymał je, kiedy był już na Krymie. Teraz błyskawicznie przypomniał sobie całą tę krymską zimę: nordost, wzbijający na jałtańskim bulwarze gorzkawy kurz, falę przez obmurowanie bijącą aż na trotuar, zagubionych i zuchwałych marynarzy, potem Niemców w żelaznych grzybach hełmów, potem wesołe trójkolorowe naszywki – dni oczekiwania, krótki trwożny okres wytchnienia – szczuplutką piegowatą prostytutkę o krótko ostrzyżonych włosach i greckim profilu, spacerującą po nabrzeżu, nordost rozsypujący nuty orkiestrze w miejskim parku i – wreszcie – przemarsz, postoje w tatarskich wioskach, gdzie w małych balwierniach przez cały boży dzień nic się na pozór nie dzieje, połyskuje brzytwa, puchnie od piany policzek, podczas gdy na ulicy, w kurzu, chłopcy, jak przed tysiącem lat, rozkręcają swoje bączki; przypomniał sobie okropny nocny niepokój, kiedy nie wiadomo skąd dochodzi strzelanina i nie wiadomo kto biegnie poskokiem przez kałuże księżyca między ukośnymi czarnymi cieniami ubogich domków.
Ganin wyciągnął z pakietu pierwszy list – jeden gruby podługowaty arkusik z rysuneczkiem w lewym rogu: młodzieniec w lazurowym fraku, trzymając za plecami bukiet bladych kwiatów, całuje dłoń damy w różowej, wysoko przepasanej sukni, damy równie delikatnej jak on, z policzkami w obramieniu loczków.
Ten pierwszy list przesłany mu z Petersburga do Jałty napisany był przeszło dwa lata po tamtej najszczęśliwszej w życiu jesieni.
“Lowa, jestem już cały tydzień w Połtawie, nudy tu piekielne. Nie wiem, czy Pana jeszcze kiedyś zobaczę, ale tak bym chciała, żeby Pan jednak o mnie nie zapomniał."
Pismo było drobne, okrągłe, jakby biegło na paluszkach. Pod “sz" i nad “t" były dla rozróżnienia kreseczki, ostatnia litera rzucała się ku prawej zamaszystym ogonkiem; tylko litera “ja" na końcu słów miała ogonek wzruszająco zawijający się w dół i ku lewej, jakby Maszeńka w ostatniej chwili cofała dane słowo. Kropki były bardzo duże i zdecydowane, przecinków za to mało.
“Pomyśleć tylko, że przez tydzień patrzę już na śnieg, biały zimny śnieg. Jest strasznie zimno i smutno. Tylko nagle przez mózg jak ptak przelatuje myśl, że gdzieś tam bardzo daleko ludzie żyją całkiem innym, całkiem różnym życiem. Nie wegetują tak jak ja w głuszy małego zapomnianego chutoru…
Nie, bardzo, bardzo tu smutno. Lowa, niech mi Pan napisze cokolwiek. Choćby same głupstwa."
Ganin przypomniał sobie, jak dostał ten list, jak tego odległego styczniowego dnia ruszył stromą kamienistą ścieżką wzdłuż tatarskich częstokołów, uwieńczonych tu i ówdzie końskimi czaszkami, jak siedział nad strumieniem, cienkimi strugami opływającym białe gładkie kamienie, i spoglądał przez cieniuteńkie, nieprzeliczone, bardzo wyraźnie rysujące się gałązki jabłoni na różowawo omdlewające niebo, gdzie niby przejrzysty ścinek paznokcia błyszczał młody księżyc, a obok przy dolnym jego rogu lśniła świetlista kropla – pierwsza gwiazda.
Napisał do niej tej samej nocy – o tej gwieździe, o cyprysach w ogrodach, o ośle, który rankiem ryczy za domem w tatarskiej zagrodzie. Pisał czule, marząco, przypomniał mokre olchowe noski na śliskim mostku altanki, gdzie się spotkali.
W tamtych latach listy szły długo i odpowiedź nadeszła dopiero w lipcu.
“Bardzo dziękuję za dobry, miły «południowy» list. Dlaczego Pan pisze, że mnie Pan jednak pamięta? I że mnie Pan nie zapomni? Naprawdę? Jak to dobrze!
Jest taki miły, rześki dzień po burzy. Taki jak w Woskriesieńsku, pamięta Pan? Czy chciałby Pan znów się powłóczyć po dawnych miejscach? Ja bym okropnie chciała. Jak by to było dobrze chodzić w deszcz po jesiennym parku. Dlaczego wtenczas w złą pogodę nie było smutno?
Przerwę na razie pisanie i pójdę się przejść.
Wczoraj nie udało mi się skończyć listu. To bardzo nieładnie z mojej strony. Prawda? Niech mi Pan wybaczy, drogi Lowa, naprawdę, więcej nie będę."
Ganin opuścił rękę z listem i zamyślił się z lekkim uśmiechem. Jak dobrze pamiętał tę jej wesołą minkę, niski, piersiowy śmieszek, kiedy mówiła “przepraszam"… To przejście od chmurnego westchnienia do gorącej żywości spojrzeń.
“Długo dręczyła mnie niepewność, gdzie Pan jest i co się z Panem dzieje – pisała w tym samym liście. Teraz nie trzeba zrywać tej maleńkiej nitki, która jest między nami. Chcę napisać i zapytać o bardzo wiele rzeczy, ale myśli mi się plączą. Wiele przez ten czas widziałam i przeżyłam wiele nieszczęść. Niech Pan, na litość boską, pisze częściej i jak najwięcej. A na razie wszystkiego, wszystkiego najlepszego. Chciałabym pożegnać się z Panem serdeczniej, ale może przez ten długi czas od tego odwykłam. A może powstrzymuje mnie coś jeszcze?"
Przez całe dnie po otrzymaniu listu pełen był rozedrganego szczęścia. Wydawało mu się niepojęte, że mógł rozstać się z Maszeńką. Pamiętał tylko ich pierwszą jesień- cała reszta wydawała się taka nieważna i wyblakła – ich udręki i nieporozumienia. Ciążyła mu marząca ciemność, konwencjonalne lśnienie nocnego morza, aksamitne zacisze wąskich cyprysowych alei, poblask księżyca na łapach magnolii.