Lalka
Lalka читать книгу онлайн
Lalka (1890) ukazywa?a si? pierwotnie w odcinkach na ?amach warszawskiego "Kuriera Codziennego". Pisarz podj?? w niej m.in. dyskusj? o idealistach i romantycznej mi?o?ci. Stanis?aw Wokulski zakocha? si? w arystokratce Izabeli ??ckiej i ca?e swoje ?ycie podporz?dkowa? zdobyciu tej kobiety. Zrezygnowa? z pracy naukowej, zacz?? gromadzi? maj?tek, stara? si? wej?? do wy?szych sfer, gdy? wydawa?o mu si?, ?e tym sposobem zbli?y si? do ukochanej. Jednak powie?? Prusa mo?na odczytywa? r??nie. Jego historia "dzia?a za spraw? swojej magicznej podw?jno?ci, kt?r? maj? tylko arcydzie?a", pisa?a Olga Tokarczuk. Autor przekazuje czytelnikom wiedz? o schy?ku XIX wieku, lecz tak?e ujawnia podstawowe "prawdy psychologiczne", kt?re nie uleg?y dzia?aniu czasu.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
szeptała. - Jak on śmiał...”
Tymczasem w przedpokoju Żydzi rozpoczęli formalną kłótnię z panną
Florentyną. Oświadczyli, że nie ruszą się, dopóki nie dostaną pieniędzy, że
panna hrabianka dała wczoraj słowo... A gdy Mikołaj otworzył im drzwi do
sieni, poczęli mu wymyślać:
- To jest rozbój! ... to oszustwo!... Pieniądze państwo umieją brać i wtedy
umieją gadać: mój kochany panie Dawid!... Ale jak przyjdzie...
- A to co znaczy? - odezwał się w tej chwili nowy głos.
Żydzi umilkli.
- Co to jest?... Co pan tu robisz, panie Szpigelman?..
Panna Izabela poznała głos Wokulskiego.
- Ja, nic... Padam do nóg wielmożnego pana... My tylko za interesem do pana
hrabi... - tłumaczył się; zupełnie innym tonem, przed chwilą hałaśliwy
Szpigelman.
- Kazali nam państwo dziś przyjść po pieniądze... - wtrącił inny Żyd.
- Właśnie panna hrabianka wczoraj dała słowo, że będziemy dziś spłaceni
wszyscy, i co do grosza...
- Będziecie - przerwał Wokulski. - Jestem pełnomocnikiem pana Łęckiego i
dziś, o szóstej, załatwię z wami rachunki w moim kantorze.
- Nic nagłego... Po co się wielmożny pan ma tak śpieszyć... - odparł Szpigelman.
270
- Proszę przyjść o szóstej do mnie, a Mikołaj niechaj tu żadnych interesantów
nie przyjmuje, kiedy pan chory.
- Rozumiem, wielmożny panie!... A nasz pan czeka w pokoju sypialnym -
odparł Mikołaj.
Gdy zaś Wokulski odszedł, powypychał Żydów za drzwi mówiąc: - Poszły
parchy!... Won!...
- Ny!... ny!... co się pan tak gniewa?... - mruczeli bardzo zmieszani Żydkowie.
Pan Tomasz przywitał Wokulskiego ze wzruszeniem; trochę drżały mu ręce i
trzęsła się głowa.
- No, patrz - mówił - co wyrabiają ci Żydzi, te... te gałgany!... Nachodzą dom...
przestraszają mi córkę... .
- Kazałem im przyjść o szóstej do mego kantoru i jeżeli pan pozwoli, ureguluję
rachunki. Duża to suma?... - zapytał Wokulski.
- Drobiazg, prawie nic... Jakieś pięć do sześciu tysięcy rubli...
- Pięć do sześciu?... - powtórzył Wokulski. - Oni trzej tyle mają u pana?...
- Nie. Im jestem winien ze dwa tysiące, może trochę więcej... Ale, powiadam ci,
panie Stanisławie (bo to cała awantura!), ktoś w marcu wykupił moje
dawniejsze weksle. Kto? nie wiem; jednakże, na wszelki wypadek, chcę być
przygotowany. Wokulskiemu wyjaśniła się twarz.
- Niech pan spłaca długi - odparł - w miarę zgłaszania się wierzycieli. Dziś
zepchniemy tych, którzy mają późniejsze weksle. Więc to wyniesie dwa do
trzech tysięcy?...
- Tak, tak... No, ale proszę cię, panie Stanisławie, co za fatalność!...Ty
wypłacasz mi za pół roku pięć tysięcy... Czy byłeś łaskaw przynieść pieniądze?
- Naturalnie.
- Bardzo ci jestem wdzięczny. Cóż to jednak za fatalność, że właśnie w chwili,
kiedy mamy z Belcią i... z tobą jechać do Paryża, Żydzi wydzierają mi dwa
tysiące! Rozumie się, z Paryża nic. - Dlaczego? - rzekł Wokulski. - Ja pokryję
należność, a pan nie potrzebuje naruszać swego procentu. Śmiało możecie
państwo jechać do Paryża.
- Nieoceniony!... - zawołał pan Tomasz rzucając mu się w objęcia. Bo widzisz,
mój drogi - dodał uspokoiwszy się - ja właśnie myślałem, czybyś nie mógł mi
zaciągnąć gdzie pożyczki dla spłacenia żydowskich długów, tak... na... siedem,
sześć procent.
Wokulski uśmiechnął się z finansowej naiwności pana Tomasza.
- Owszem - rzekł nie mogąc pohamować dobrego humoru - będzie pan miał
pożyczkę. Tym Żydom oddamy jakieś trzy tysiące rubli, a pan będzie płacił
procentu... Ileż pan chce?
- Siedem... sześć...
- Dobrze - mówił Wokulski - pan będzie płacił sto osiemdziesiąt rubli procentu,
a kapitał zostanie nienaruszony.
Pan Tomasz, po raz już niewiadomo który, zaczął mrugać powiekami i znowu
ukazały się łzy.
271
- Zacny... szlachetny!... - mówił ściskając Wokulskiego. - Bóg cię zesłał...
- Sądzi pan, że mogę robić inaczej?... - szepnął Wokulski. Zapukano.
Wszedł Mikołaj i oznajmił lekarzy.
- Aha!... - zawołał pan Tomasz - to siostra przysyła mi tych panów. Mój Boże!
nigdy się jeszcze nie leczyłem, a dziś... Proszę cię, panie Stanisławie, idź teraz
do Beli... Mikołaj, zamelduj pana Wokulskiego panience.
„Oto jest moja nagroda... Moje życie!...” - pomyślał Wokulski idąc do
Mikołajem.
W przedpokoju spotkał lekarzy, obu znajomych sobie, i gorąco polecił pana
Tomasza ich opiece. W salonie czekała go panna Izabela. Była trochę blada, ale
tym piękniejsza. Przywitał ją i rzekł wesoło:
- Bardzo jestem szczęśliwy, że podobał się pani wieniec dla Rossiego.
Zatrzymał się. Uderzył go szczególny wyraz twarzy panny Izabeli, która
patrzyła na niego z lekkim zdziwieniem, jakby widziała go pierwszy raz w
życiu.
Przez chwilę oboje milczeli, wreszcie panna Izabela strzepując jakiś pyłek z
popielatej sukni spytała:
- Wszakże to pan kupił naszą kamienicę? - I przypatrywała mu się
przymrożonymi oczyma. Wokulski tak był zaskoczony, że w pierwszej chwili
stracił mowę. Zdawało mu się, że w nim nagle zatrzymał się proces myślenia.
Bladł i czerwienił się, a nareszcie odzyskawszy przytomność odparł
przyciszonym głosem:
- Tak, ja kupiłem.
- Dlaczegóż pan podstawił Żyda do licytacji?
- Dlaczego?... - powtórzył Wokulski patrząc na nią jak wylęknione dziecko. -
Dlaczego?.. Jestem, widzi pani, kupcem i... takie uwięzienie kapitału mogłoby
zaszkodzić memu kredytowi...
- Pan już od dawna interesuje się naszymi sprawami. Zdaje się, że w kwietniu...
tak, w kwietniu nabył pan nasz serwis?... - mówiła ciągle tym samym tonem
panna Izabela.
Ten ton otrzeźwił Wokulskiego, który podniósł głowę i odparł oschle:
- Serwis państwa jest w każdej chwili do odebrania.
Teraz panna Izabela spuściła oczy. Wokulski spostrzegł to i znowu zmieszał się.
- Więc dlaczego pan to zrobił? - spytała cicho. - Dlaczego pan tak nas...
prześladuje?
Można było myśleć, że rozpłacze się. Wokulski stracił wszelką władzę nad sobą.
- Ja państwa prześladuję!... - rzekł zmienionym głosem. - Czyliż znajdziecie
sługę... nie... psa... wierniejszego ode mnie?... Od dwu lat o jednym tylko myślę,
ażeby usunąć wam z drogi każdą przeszkodę...
W tej chwili zadzwoniono. Panna Izabela drgnęła, Wokulski umilkł. Mikołaj
otworzył drzwi do salonu i rzekł:
- Pan Starski.
272
Jednocześnie ukazał się na progu mężczyzna średniego wzrostu, zręczny,
śniady, z małymi faworytami i wąsikami, i bardzo nieznaczną łysiną. Miał
fizjonomię na pół wesołą, na pół drwiącą i od razu zawołał:
- Jakżem kontent, kuzynko, że cię znowu mogę przywitać!...
Panna Izabela w milczeniu podała mu rękę; mocny rumieniec oblał jej twarz, a
w oczach zamigotało rozmarzenie. Wokulski cofnął się do bocznego stołu.
Panna Izabela przedstawiła panów: - Pan... Wokulski... Pan Starski...
Nazwisko Wokulskiego było zaakcentowane w taki sposób, że Starski
kiwnąwszy mu głową usiadł o kilka kroków, zwrócony bokiem. W odpowiedzi
Wokulski usiadł przy małym stoliku pod ścianą i zaczął oglądać album.
- Kuzynek podobno wraca z Chin? - spytała panna Izabela.
- Teraz z Londynu i jeszcze ciągle myślę, że jestem w okręcie - odpowiedział
Starski, dość wyraźnie kalecząc polszczyznę.
Panna Izabela zaczęła mówić po angielsku.
- Spodziewam się, że tym razem kuzynek zabawi w kraju dłużej?
- To zależy - odparł również po angielsku Starski.
- Kto jest ten?.. - dodał rzucając okiem na Wokulskiego.
- Plenipotent mego ojca. Od czegóż to zależy?...
- Myślę, że kuzynka nie potrzebuje się pytać - odpowiedział z uśmiechem młody
człowiek. - To zależy - od hojności mojej babki...