-->

Lalka

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Lalka, Prus Boles?aw-- . Жанр: Любовно-фантастические романы. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Lalka
Название: Lalka
Автор: Prus Boles?aw
Дата добавления: 15 январь 2020
Количество просмотров: 152
Читать онлайн

Lalka читать книгу онлайн

Lalka - читать бесплатно онлайн , автор Prus Boles?aw

Lalka (1890) ukazywa?a si? pierwotnie w odcinkach na ?amach warszawskiego "Kuriera Codziennego". Pisarz podj?? w niej m.in. dyskusj? o idealistach i romantycznej mi?o?ci. Stanis?aw Wokulski zakocha? si? w arystokratce Izabeli ??ckiej i ca?e swoje ?ycie podporz?dkowa? zdobyciu tej kobiety. Zrezygnowa? z pracy naukowej, zacz?? gromadzi? maj?tek, stara? si? wej?? do wy?szych sfer, gdy? wydawa?o mu si?, ?e tym sposobem zbli?y si? do ukochanej. Jednak powie?? Prusa mo?na odczytywa? r??nie. Jego historia "dzia?a za spraw? swojej magicznej podw?jno?ci, kt?r? maj? tylko arcydzie?a", pisa?a Olga Tokarczuk. Autor przekazuje czytelnikom wiedz? o schy?ku XIX wieku, lecz tak?e ujawnia podstawowe "prawdy psychologiczne", kt?re nie uleg?y dzia?aniu czasu.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 89 90 91 92 93 94 95 96 97 ... 226 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

przywykłem do podobnej troskliwości, ponieważ Belcia nie zna się na tych

rzeczach.

Nieumiejętność panny Izabeli w opiekowaniu się chorymi w przykry sposób

uderzyła Wokulskiego. Ale tylko na chwilę. Powoli pan Tomasz zupełnie

odzyskał siły. Obfity pot wystąpił na czoło, głos wzmocnił się i tylko sieć

czerwonych żyłek na oczach świadczyła jeszcze o minionym ataku. Przeszedł

się nawet po pokoju, przeciągnął się i zaczął:

256

- A... nie masz pojęcia, panie Stanisławie, jak się dziś zirytowałem. Czy dasz

wiarę? dom mój sprzedano za dziewięćdziesiąt tysięcy!...

Wokulski drgnął.

- Byłem pewny - mówił pan Łęcki - że wezmę choć ze sto dziesięć tysięcy... Już

na sali słyszałem dokoła siebie głosy, że kamienica warta sto dwadzieścia... Ale

cóż - zapragnął kupić ją Żyd, podły lichwiarz, ten Szlangbaum... Porozumiał się

z konkurentami, a kto wie, czy i nie z moim adwokatem, i - straciłem

dwadzieścia albo trzydzieści tysięcy...

Teraz Wokulski wyglądał na apoplektyka, ale milczał.

- A tak rachowałem - prawił pan Łęcki - że od pięćdziesięciu tysięcy dasz mi z

dziesięć tysięcy rocznie. Na utrzymanie domu wychodzi mi sześć do ośmiu

tysięcy, więc za resztę moglibyśmy z Belą co roku wyjeżdżać za granicę.

Obiecałem nawet dziecku, że za tydzień pojedziemy do Paryża... Akurat!...

Sześć tysięcy rubli ledwie wystarczą na nędzne istnienie, a o podróżach ani

myśleć... Nikczemny Żyd...Nikczemne społeczeństwo, które tak ulega

lichwiarzom, że nie śmie z nimi walczyć nawet przy licytacji... A co mnie

najwięcej boli, powiem ci, to okoliczność, że za tym nędznym Szlangbaumem

może ukrywać się jaki chrześcijanin, nawet arystokrata...

Głos znowu zaczął mu się stłumiać i znowu na twarz wystąpiło sinawe

zabarwienie. Usiadł i napił się wody.

- Podli!... podli!.. - szeptał.

- Niech się pan uspokoi - rzekł Wokulski. - Ile mi pan da gotówką?

- Prosiłem adwokata naszego księcia (bo mój adwokat to łajdak), ażeby odebrał

należną mi sumę i tobie doręczył ją, panie Stanisławie...Razem trzydzieści

tysięcy. A że obiecujesz mi od nich dwadzieścia procent, więc mam sześć

tysięcy rubli rocznie na całe utrzymanie. Nędza... ruina!...

- Sumę pańską - odpowiedział Wokuĺski - mogę umieścić w lepszym interesie.

Będzie pan miał dziesięć tysięcy rocznie...

- Co mówisz?...

- Tak. Trafia mi się wyjątkowa okazja...

Pan Tomasz zerwał się z fotelu.

- Zbawco... dobrodzieju!... - mówił wzruszonym głosem. - Jesteś

najszlachetniejszym z ludzi... Ale - dodał cofając się i rozkładając ręce - czy

tylko ty nie stracisz?...

- Ja?... Przecież jestem kupcem.

- Kupiec!... Także mi mów!... - zawołał pan Tomasz: - Dzięki tobie przekonałem

się, że wyraz kupiec jest dziś synonimem wielkoduszności, delikatności,

bohaterstwa... zacny!...

I rzucił mu się na szyję, omal nie płacząc. Wokulski po raz trzeci usadowił go na

fotelu, a w tej chwili zapukano do drzwi.

- Proszę.

Wszedł Henryk Szlangbaum, blady, z błyskawicami w oczach. Stanął przed

panem Tomaszem i kłaniając mu się rzekł:

257

- Panie - ja jestem Szlangbaum, właśnie syn tego „podłego” lichwiarza, na

którego pan tyle wymyślał w sklepie przy moich kolegach i gościach...

- Panie... nie wiedziałem... wszelką satysfakcję jestem gotów...a najpierwej -

przepraszam... Byłem bardzo zirytowany... - mówił wzruszony pan Tomasz.

Szlangbaum uspokoił się.

- Proszę pana - odparł - zamiast dawać mi satysfakcję, niech pan posłucha, co

powiem. Dlaczego mój ojciec kupił pański dom? o tona dziś mniejsza. Że zaś

pana nie oszukał - dam stanowczy dowód. Ojciec natychmiast odstąpi panu ten

dom za dziewięćdziesiąt tysięcy...Więcej powiem - wybuchnął - nabywca odda

go panu za siedemdziesiąt...

- Henryku!... - wtrącił Wokulski.

- Już skończyłem. Żegnam pana - odpowiedział Szlangbaum i nisko ukłoniwszy

się panu Tomaszowi wyszedł z pokoju.

- Co za przykra farsa! - odezwał się po chwili pan Tomasz. -Istotnie,

wypowiedziałem w sklepie parę gorzkich wyrazów o starym Szlangbaumie, ale

pod słowem, nie wiedziałem, że jego syn tu jest... Zwróci mi dom za

siedemdziesiąt tysięcy, za który dal dziewięćdziesiąt... Paradny!... Cóż ty na to,

panie Stanisławie?..

- Może dom naprawdę wart tylko dziewięćdziesiąt... - nieśmiało odpowiedział

Wokulski. Pan Tomasz zaczął zapinać na sobie odzież i krawat.

- Dziękuję ci, panie Stanisławie - mówił - i za pomoc, i za zajęcie się moimi

interesami... Co za farsa z tym Szlangbaumem!... Ale... ale... Belcia prosi cię

jutro na obiad... Pieniądze odbierz od adwokata naszego księcia, a co do

procentu, który będziesz łaskaw...

- Wypłacę go natychmiast z góry za pół roku.

- Bardzo ci wdzięczny jestem - ciągnął pan Tomasz całując go w oba policzki. -

No, do widzenia zatem, do jutra... A nie zapomnij o obiedzie...

Wokulski wyprowadził go przez podwórze do bramy, gdzie już czekał powóz.

- Straszny upał! - mówił pan Tomasz, z trudnością przy pomocy Wokulskiego

siadając do powozu. - Cóż znowu za farsa z tymi Żydami?... Dał

dziewięćdziesiąt tysięcy; a gotów odstąpić za siedemdziesiąt... Pocieszne...

słowo honoru!...

Konie ruszyły w stronę Alei Ujazdowskiej. W drodze do domu pan Tomasz był

odurzony. Nie czuł upału, tylko ogólne osłabienie i szum w uszach. Chwilami

zdawało mu się, że każdym okiem widzi inaczej albo że obydwoma widzi

gorzej. Oparł się w rogu powozu chwiejąc się za każdym silniejszym ruchem jak

pijany.

Myśli i uczucia plątały mu się w dziwny sposób. Czasem wyobrażał sobie, że

jest otoczony siecią intryg, z której wydobyć go może tylko Wokulski. To

znowu, że jest ciężko chory i że tylko Wokulski pielęgnować by go potrafił. To

znowu, że umrze zostawiając zubożałą i od wszystkich opuszczoną córkę, którą

zaopiekować by się mógł tylko Wokulski. A nareszcie pomyślał, że dobrze jest

258

mieć własny powóz, tak lekko niosący jak ten, którym jedzie - i - że gdyby

poprosił Wokulskiego, on zrobiłby mu z niego prezent.

„Straszny upał!” - mruknął pan Tomasz.

Konie stanęły przed domem, pan Tomasz wysiadł i nawet nie kiwnąwszy głową

stangretowi poszedł na górę. Ledwie wlókł ociężałe nogi, a gdy znalazł się w

swym gabinecie, padł na fotel w kapeluszu i tak siedział parę minut ku

najwyższemu zdumieniu służącego, który uznała za stosowne poprosić

panienkę.

- Musiał dobrze pójść interes - rzekł do panny Izabeli - bo jaśnie pan coś... jakby

trochę tego... Panna Izabela, która mimo pozornego chłodu z największą

niecierpliwością oczekiwała na powrót ojca i rezultat licytacji domu, poszła do

gabinetu o tyle szybko, o ile można to było pogodzić z zasadami przyzwoitości.

Zawsze bowiem pamiętała, że pannie z jej nazwiskiem nie wolno zdradzać

żywszych uczuć, nawet wobec bankructwa. Pomimo przecież jej panowania nad

sobą Mikołaj poznał (z silnych wypieków na twarzy), że jest wzruszona, i

jeszcze raz dodał półgłosem:

- O! dobrze musiał pójść interes, bo jaśnie pan... tego... Panna Izabela

zmarszczyła piękne czoło i zatrzasnęła za sobą drzwi gabinetu. Jej ojciec wciąż

siedział w kapeluszu na głowie.

- Cóż, ojcze? - spytała z odcienim niesmaku, patrząc w jego czerwone oczy.

- Nieszczęście... ruina!... - odparł pan Tomasz z trudem zdejmując kapelusz. -

Straciłem trzydzieści tysięcy rubli...

Panna Izabela pobladła i usiadła na skórzanym szezlongu.

- Podły Żyd, lichwiarz, odstraszył konkurentów, przekupił adwokata i...

- Więc już nic nie mamy?... - szepnęła. - Jak to nic?... Mamy trzydzieści tysięcy

rubli, a od nich dziesięć tysięcy rubli procentu... Zacny ten Wokulski!... Nie

1 ... 89 90 91 92 93 94 95 96 97 ... 226 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название