Lalka
Lalka читать книгу онлайн
Lalka (1890) ukazywa?a si? pierwotnie w odcinkach na ?amach warszawskiego "Kuriera Codziennego". Pisarz podj?? w niej m.in. dyskusj? o idealistach i romantycznej mi?o?ci. Stanis?aw Wokulski zakocha? si? w arystokratce Izabeli ??ckiej i ca?e swoje ?ycie podporz?dkowa? zdobyciu tej kobiety. Zrezygnowa? z pracy naukowej, zacz?? gromadzi? maj?tek, stara? si? wej?? do wy?szych sfer, gdy? wydawa?o mu si?, ?e tym sposobem zbli?y si? do ukochanej. Jednak powie?? Prusa mo?na odczytywa? r??nie. Jego historia "dzia?a za spraw? swojej magicznej podw?jno?ci, kt?r? maj? tylko arcydzie?a", pisa?a Olga Tokarczuk. Autor przekazuje czytelnikom wiedz? o schy?ku XIX wieku, lecz tak?e ujawnia podstawowe "prawdy psychologiczne", kt?re nie uleg?y dzia?aniu czasu.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
ból by go opuścił, ale chyba zagoiłyby mu się rany.
- Pan myśli, że jestem czarodziejką? - spytała bardzo zakłopotana.
- Nie, pani. Ja myślę, że tak jak pani wyglądały kobiety święte.
- Pan Wokulski ma rację - potwierdziła pani Misiewiczowa.
Pani Stawska zaczęła się śmiać.
497
- O, ja i święta!... - odparła. - Gdyby kto mógł zajrzeć w moje serce, dopiero
przekonałby się, jak dalece zasługuję na potępienie... Ach, ale teraz wszystko mi
jedno!... - zakończyła z desperacją w głosie.
Pani Misiewiczowa nieznacznie przeżegnała się. Wokulski nie zwrócił na to
uwagi.
Myślał o innej.
Swoich uczuć dla Wokulskiego pani Stawska nie umiałaby określić.
Z widzenia znała go od lat kilku, nawet wydawał jej się przystojnym
człowiekiem, ale nic ją nie obchodził. Potem Wokulski zniknął z Warszawy,
rozeszła się wieść, że pojechał do Bułgarii, a później, że zrobił wielki majątek.
Dużo mówiono o nim, i pani Stawka zaczęła się nim interesować jako
przedmiotem publicznej ciekawości. Gdy zaś jeden ze znajomych powiedział o
Wokulskim: „To człowiek diabelnie energiczny „, pani Stawskiej podobał się
frazes: „diabelnie energiczny”, i postanowiła lepiej przypatrzeć się
Wokulskiemu.
Z tą intencją nieraz zachodziła do sklepu. Parę razy wcale nie znalazła tam
Wokulskiego, raz widziała go, ale z boku, a raz zamieniła z nim parę słów i
wtedy zrobił na niej szczególne wrażenie. Uderzył ją kontrast pomiędzy
zdaniem: „diabelnie energiczny”, a jego zachowaniem się; wcale nie wyglądał
na diabelnego, był raczej spokojny i smutny. I jeszcze dostrzegła jedną rzecz:
oto - miał oczy wielkie i rozmarzone, takie rozmarzone...
„Piękny człowiek!” - pomyślała.
Pewnego dnia w lecie zetknęła się z nim w bramie domu, gdzie mieszkała.
Wokulski spojrzał na nią ciekawie, a ją ogarnął taki wstyd, że zarumieniła się
powyżej oczu. Była zła na siebie za ten wstyd i za ten rumieniec i długi czas
miała pretensję do Wokulskiego, że tak ciekawie na nią spojrzał.
Od tej pory nie mogła ukryć zakłopotania, ile razy wymawiano przy niej to
nazwisko; czuła jakiś żal, nie wiedziała jednak, czy do niego, czy do siebie? Ale
najprędzej do siebie, gdyż pani Stawska nigdy do nikogo nie .czuła żalu; a
wreszcie - cóż on temu winien, że ona jest taka zabawna i bez powodu wstydzi
się?...
Gdy Wokulski kupił dom, w którym mieszkała, i gdy Rzecki za jego wiedzą
zniżył im komorne, pani Stawska (lubo jej wszyscy tłomaczyli; że bogaty
właściciel nie tylko może, ale nawet ma obowiązek zniżać komorne) poczuła dla
Wokulskiego wdzięczność. Stopniowo wdzięczność zamieniła się w podziw,
gdy począł bywać u nich Rzecki i opowiadać mnóstwo szczegółów z życia
swojego Stacha.
- To nadzwyczajny człowiek! - mówiła jej nieraz pani Mîsiewiczowa.
Pani Stawska słuchała w milczeniu, lecz powoli doszła do przekonania, że
Wokulski jest najbardziej nadzwyczajnym człowiekiem, jaki istniał na ziemi.
Po powrocie Wokulskiego z Paryża stary subiekt częściej odwiedzał panią
Stawską i robił przed nią coraz poufniejsze zwierzenia. Mówił, rozumie się, pod
498
największym sekretem, że Wokulski jest zakochany w pannie Łęckiej i że on,
Rzecki, wcale tego nie pochwala.
W pani Stawskiej zaczęła budzić się niechęć do panny Łęckiej i współczucie dla
Wokulskiego.
Już wówczas przyszło jej na myśl, ale tylko na chwilę, że Wokulski musi być
bardzo nieszczęśliwy i że miałby wielką zasługę ten, kto by wydobył go z sideł
kokietki.
Później spadły na panią Stawską dwie duże klęski: proces o lalkę i utrata
zarobków. Wokulski nie tylko nie wyparł się znajomości z nią, co przecież mógł
zrobić, ale jeszcze uniewinnił ją w sądzie i ofiarował jej korzystne miejsce w
sklepie.
Wówczas pani Stawska wyznała przed samą sobą, że ten człowiek obchodzi ją i
że jest jej równie drogim jak Helunia i matka.
Odtąd zaczęło się dla niej dziwne życie. Ktokolwiek przyszedł do nich, mówił
jej wprost albo z ogródkami o WokuIskim. Pani Denowa, pani Kolerowa i pani
Radzińska tłomaczyły jej, że Wokulski jest najlepszą partią w Warszawie;
matka napomykała, że Ludwiczek już nie nie, a zresztą choćby żył, nie
zasługuje na jej pamięć. Nareszcie Rzecki a każdą bytnością opowiadał, że jego
Stach jest nieszczęśliwy, że trzeba go ocalić; a ocalić go może tylko ona.
- W jaki sposób?... - zapytała, sama niedobrze rozumiejąc, co mówi.
- Niech go pani pokocha, to znajdzie się sposób - odparł Rzecki.
Nie odpowiedziała nic, ale w duszy robiła sobie gorzkie wyrzuty, że nie potrafi
kochać Wokulskiego, choćby chciała. Już serce jej wyschło; zresztą ona sama
nie jest pewna, czy ma serce. Wprawdzie myślała wciąż o Wokulskim podczas
zajęć sklepowych czy w domu; czekała jego odwiedzin, a gdy nie przyszedł,
była rozdrażniona i smutna. Często śnił jej się, ale to przecie nie miłość; ona nie
jest zdolna do miłości. Jeżeli miałaby powiedzieć prawdę, to już nawet męża
przestała kochać. Zdawało jej się, że wspomnienie o nieobecnym jest jak
drzewo w jesieni, którego opadają liście całymi tumanami i zostaje tylko czarny
szkielet.
„Gdzie mnie tam do kochania! - myślała. - We mnie już namiętności wygasły.”
Rzecki tymczasem wciąż wykonywał swój chytry plan. z początku mówił jej, że
panna Łęcka zgubi Wokulskiego, potem, że tylko inna kobieta mogłaby go
otrzeźwić; potem wyznał, że Wokulski jest znacznie spokojniejszy w jej
towarzystwie, a nareszcie (ale o tym wspomniał w formie domysłu), że
Wokulski zaczyna ją kochać.
Pod wpływem tych zwierzeń pani Stawska szczuplała, mizerniała, nawet zaczęła
się trwożyć. Opanowała ją bowiem jedna myśl: co ona odpowie, jeżeli Wokulski
wyzna, że ją kocha?... Wprawdzie serce w niej już od dawna zamarło, ale czy
będzie miała odwagę odepchnąć i go przyznać, że ją nic nie obchodzi? Czy
mógł jej nie obchodzić człowiek taki jak on, nie dlatego, że mu coś
zawdzięczała, ale że był nieszczęśliwy i że ją kochał. „Która kobieta - myślała
499
sobie - potrafi nie ulitować się nad sercem tak głęboko zranionym, a tak cichym
w swojej boleści?”
Zatopiona w wewnętrznej walce, z której nie miała się nawet przed kim
zwierzyć, pani Stawska nie spostrzegła zmiany w postępowaniu pani Milerowej,
nie zauważyła jej uśmiechów i półsłówek.
- Jakże się miewa pan Wokulski ? - pytała jej nieraz kupcowa. - O, dziś jest pani
mizerniutka... Pan Wokulski nie powinien już pozwolić, ażeby pani tak
pracowała...
Pewnego dnia, było to jakoś w drugiej połowie marca, pani Stawska wróciwszy
do domu zastała matkę zapłakaną.
- Co to znaczy mamo ?... Co się stało ?... - spytała.
- Nic, nic, moje dziecko... Co ci mam życie zatruwać plotkami !...Boże
miłosierny, jacy ci ludzie niegodziwi.
- Pewnie mama odebrała anonim. Ja co parę dni odbieram anonimy, w których
nawet nazywają mnie kochanką Wokulskiego, no i cóż ?...Domyślam się, że to
sprawka pani Krzeszowskiej, i rzucam listy do pieca.
- Nic, nic, moje dziecko...Gdybyż to anonimy... Ale była dziś u mnie ta
poczciwa Denowa z Radzińską i ... Ale co ja ci mam życie zatruwać !.. One
mówią ( słychać to podobno w całym mieście ), że ty zamiast do sklepu
chodzisz do Wokulskiego...
Pierwszy raz w życiu w pani Stawskiej obudziła się lwica. Podniosła głowę,
oczy jej błysnęły i odpowiedziała twardym tonem :
- A gdyby tak było, więc i cóż ?...
- Bój się Boga, co mówisz ?... - jęknęła matka składając ręce.
- No, ale gdyby tak było ? - powtórzyła pani Stawska.
- A mąż ?
- Gdzież on jest ?... Zresztą niech mnie zabije...