-->

Lalka

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Lalka, Prus Boles?aw-- . Жанр: Любовно-фантастические романы. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Lalka
Название: Lalka
Автор: Prus Boles?aw
Дата добавления: 15 январь 2020
Количество просмотров: 152
Читать онлайн

Lalka читать книгу онлайн

Lalka - читать бесплатно онлайн , автор Prus Boles?aw

Lalka (1890) ukazywa?a si? pierwotnie w odcinkach na ?amach warszawskiego "Kuriera Codziennego". Pisarz podj?? w niej m.in. dyskusj? o idealistach i romantycznej mi?o?ci. Stanis?aw Wokulski zakocha? si? w arystokratce Izabeli ??ckiej i ca?e swoje ?ycie podporz?dkowa? zdobyciu tej kobiety. Zrezygnowa? z pracy naukowej, zacz?? gromadzi? maj?tek, stara? si? wej?? do wy?szych sfer, gdy? wydawa?o mu si?, ?e tym sposobem zbli?y si? do ukochanej. Jednak powie?? Prusa mo?na odczytywa? r??nie. Jego historia "dzia?a za spraw? swojej magicznej podw?jno?ci, kt?r? maj? tylko arcydzie?a", pisa?a Olga Tokarczuk. Autor przekazuje czytelnikom wiedz? o schy?ku XIX wieku, lecz tak?e ujawnia podstawowe "prawdy psychologiczne", kt?re nie uleg?y dzia?aniu czasu.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

Перейти на страницу:

- Z tą panną Marianną, co mieszka u furmanów Wysockich. Ja też mieszkam w

tym domu, tylko na górze.

„Chce się żenić z moją magdalenką?” - pomyślał Wokulski. Przeszedł się po

pokoju i rzekł:

- A dobrze ty znasz pannę Mariannę?

- Co nie mam znać? Przecie widujemy się co dzień trzy razy, a czasami to i

przez całą niedzielę albo ja siedzę u niej, albo oboje u Wysockich.

- No tak. Ale czy wiesz, czym ona była przed rokiem?,

- Wiem, panie. Ledwiem tu przyjechał z łaski pańskiej, zaraz Wysocka mówi do

mnie: „Uważaj, młody, bo ona się puszczała...” Takim sposobem od pierwszego

dnia wiedziałem, co ona za jedna; okpistwa ze mną nie robiła żadnego.

- I jakże się stało, że chcesz żenić się z nią?

- Bóg wie, panie, ani tak, ani owak. Nawet z początku to śmiałem się z niej i jak

kto przechodził za oknem, mówiłem: „Pewno i ten znajomy panny Marianny,

boś panna nie z jednego pieca chleb jadła.” A ona nic, tylko spuści głowę, kręci

maszyną, aż warczy, i ognie jej na twarz biją.

Później spostrzegłem się, że mi ktoś łata bieliznę; więc na Boże Narodzenie

kupiłem jej za dziesięć złotych parasol, a ona sześć chustek perkalowych z

moim nazwiskiem. A Wysocka mówi: „Nie daj się, młody, bo to probantka!...”

Więcem se do głowy nie dopuszczał, choć gdyby nie była ladaco, już bym się w

zapusty ożenił.

Akurat w Popielec Wysocki rozpowiedział mi, jak się z nią zrobił ten interes,

niby z panną Marianną. Zgodziła ją jakaś pani w aksamitach do służby, no i

miała służbę, niech ręka boska broni! Coraz chce uciekać, ale ją łapią i mówią:

„Albo siedź tu, albo oddamy cię do kryminału za złodziejstwo.” „Cóżem ja

ukradła” - ona mówi. „Nasze dochody, psiawiaro!” - oni krzyczą. I tak by

siedziała (rozpowiadał Wysocki) do sądnego dnia, gdyby jej pan Wokulski nie

zobaczył w kościele. Wtedy ją wykupił i wyratował.

- Mów dalej, mów - odezwał się Wokulski spostrzegłszy, że Węgiełek waha się.

- Zaraz mnie tknęło - ciągnął Węgiełek - że to nie żadne łajdactwo, tylko

nieszczęście. I pytam się Wysockiego: „Ożeniłby się pan z panną Marianną?” „I

z jedną babą jest utrapienie” - on mówi. „Ale żeby pan Wysocki był w

kawalerskiej kondycji, to co?” „Eh mówi - kiedy już nie mam ciekawości do

kobiet.” Widząc ja, że stary nie chce gadać, takem go zaklął, że mi w końcu

powiedział: „Nie ożeniłbym się, bo nie miałbym przekonania, że się w niej stary

obyczaj nie odezwie. Kobieta jak dobra, to dobra, ale jak się rozwydrzy, niczym

diabeł.”

Tymczasem na początku świętego postu zesłał Pan Bóg miłosierny na mnie

takiego bolaka, żem musiał leżeć w domu, i jeszcze doktór mnie pokrajał. Aż tu

panna i Marianna jak nie zacznie do mnie chodzić, łóżko prześciełać, pokrajanie

mi opatrywać... Mówił doktór, żeby nie jej opatrunki, tobym z tydzień dłużej

509

leżał. Mnie nieraz złość brała, osobliwie, jak mnie trzęsło, więc jednego dnia

mówię: „Co sobie panna Marianna robi subiekcję?... Panna myśli, że ja się z

panną ożenię, a ja chybabym zgłupiał, żeby się z taką wiązać, co się dziesięciu

wysługiwała.”

A ona na to nic, tylko spuściła głowę i łzy jej kap... kap...

„Przecie ja rozumiem - mówi - żeby się pan Węgiełek ze mną nie ożenił...

Aż mnie, z przeproszeniem łaski pańskiej, zemdliło z wielkiej litości, kiedym to

usłyszał. I zaraz powiedziałem Wysockiej: „Wie pani Wysocka co, może ja się z

panną Marianną ożenię...'

A ona na to: „Nie bądź głupi, bo...”

Kiedy nie śmiem mówić - dodał nagle Węgiełek, znowu całując Wokulskiego w

rękę.

- Mów śmiało.

- „Bo - rzekła mi pani Wysocka - jakbyś się ożenił z panną Marianną, to może

byś obraził pana Wokulskiego za jego łaskę nad nami wszystkimi... Kto zaś wie,

czy panna Marianna do niego nie chodzi...”

Wokulski zatrzymał się przed nim.

- Tego się lękasz? - spytał. - Daję ci słowo honoru, że nigdy nie widuję tej

panny.

Węgiełek odetchnął

- To i chwała Bogu. Bo jedno, że nie śmiałbym przecie panu włazić w drogę za

jego dobroć, a po drugie...

- Cóż po drugie?

- Po drugie, widzi pan, że ona się puszczała, to przez nieszczęście, źli ludzie ją

skrzywdzili i temu ona nie winna. Ale żeby ona teraz nade mną chorym płakała,

a do wielmożnego pana chodziła, to już byłaby taka szelma jak wściekły pies, co

to tylko zabić, ażeby ludzi nie kąsał.

- A zatem?... - spytał Wokulski.

- Ha, cóż? ożenię się po świętach - odparł Węgiełek. - Przecie ona za nie swoje

grzechy cierpieć nie może. Nie jej to była wola.

- Masz jeszcze jaki interes?

- Już nic.

- Więc bywaj zdrów, a przed ślubem wstąp do mnie. Ona będzie miała pięćset

rubli posagu, no i co potrzeba na bieliznę i gospodarstwo.

Węgiełek opuścił go bardzo wzruszony.

„Oto logika prostych serc! - pomyślał Wokulski. - Pogarda dla występku,

miłosierdzie dla nieszczęścia”

Naiwny mieszczanin w jego oczach wyrósł na posłannika odwiecznej

sprawiedliwości, który zdeptanej kobiecie przyniósł spokój i przebaczenie.

W końcu marca u państwa Rzeżuchowskich odbył się wielki raut z Molinarim;

Wokulski także otrzymał zaproszenie zaadresowane piękną rączką panny

Rzeżuchowskiej.

510

Przybył tam dosyć późno, właśnie w chwili kiedy mistrz dał się uprosić do

uszczęśliwienia słuchaczy koncertem własnej kompozycji.

Jeden z miejscowych muzyków usiadł towarzyszyć mu na fortepianie, drugi

przyniósł mistrzowi skrzypce, trzeci odwracał nuty akompaniatorowi, czwarty

stał za mistrzem w zamiarze podkreślania fizjognomią i gestami piękniejszych

albo trudniejszych ustępów.

Ktoś poprosił obecnych o spokojność, damy usiadły w półkole, mężczyźni

zgromadzili się za ich krzesłami, koncert zaczął się.

Teraz Wokulski spojrzał na skrzypka i przede wszystkim spostrzegł pewne

podobieństwo między nim i Starskim. Molinari miał takież same niewielkie

faworyciki, jeszcze mniejsze wąsiki i ten sam wyraz znużenia, jaki cechuje ludzi

posiadających szczęście u płci pięknej. Grał dobrze i wyglądał przyzwoicie, lecz

było widać po nim, że już pogodził się z rolą półbożka łaskawego dla swoich

wiernych.

Od czasu do czasu skrzypce odezwały się głośniej, stojący za mistrzem muzyk

robił minę zachwyconą, a po sali przebiegał cichy i krótki szmer. Pomiędzy

uroczyście nastrojonymi mężczyznami i zasłuchanymi, zamyślonymi,

rozmarzonymi lub drzemiącymi damami Wokulski dostrzegał kobiece

fizjognomie napiętnowane niezwykłym wyrazem. Były tam namiętnie

odrzucone głowy, zarumienione policzki, pałające oczy, rozchylone i drgające

usta, jakby pod wpływem narkotyku.

„Straszna rzecz! - pomyślał Wokulski. - Cóż to za chore indywidua wprzęgają

się do triumfalnego wozu tego pana...

Wtem spojrzał na bok i zrobiło mu się zimno... Zobaczył pannę Łęcką bardziej

odurzoną i roznamiętnioną od innych. Nie wierzył własnym oczom.

Mistrz grał z kwadrans, ale Wokulski nie słyszał już ani jednej nuty. Rozbudził

go dopiero przeciągły grzmot oklasków. Potem znowu zapomniał, gdzie jest, ale

za to doskonale widział, jak Molinari szepnął coś do ucha panu

Rzeżuchowskiemu, jak pan Rzeżuchowski wziął go pod rękę i - przedstawił

pannie Izabeli.

Przywitała go rumieńcem i wejrzeniem nieopisanego zachwytu. A ponieważ

proszono na kolację, mistrz podał jej rękę i zaprowadził do sali jadalnej. Przeszli

tuż obok niego, Molinari potrącił go łokciem, ale tak byli zajęci sobą, że panna

Izabela nawet nie spostrzegła Wokulskiego. Potem usiedli we czworo przy

jednym stoliku: pan Szastalski z panną Rzeżuchowską, Molinari z panną

Izabelą, i było znać, że jest im bardzo dobrze razem.

Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название