Lalka
Lalka читать книгу онлайн
Lalka (1890) ukazywa?a si? pierwotnie w odcinkach na ?amach warszawskiego "Kuriera Codziennego". Pisarz podj?? w niej m.in. dyskusj? o idealistach i romantycznej mi?o?ci. Stanis?aw Wokulski zakocha? si? w arystokratce Izabeli ??ckiej i ca?e swoje ?ycie podporz?dkowa? zdobyciu tej kobiety. Zrezygnowa? z pracy naukowej, zacz?? gromadzi? maj?tek, stara? si? wej?? do wy?szych sfer, gdy? wydawa?o mu si?, ?e tym sposobem zbli?y si? do ukochanej. Jednak powie?? Prusa mo?na odczytywa? r??nie. Jego historia "dzia?a za spraw? swojej magicznej podw?jno?ci, kt?r? maj? tylko arcydzie?a", pisa?a Olga Tokarczuk. Autor przekazuje czytelnikom wiedz? o schy?ku XIX wieku, lecz tak?e ujawnia podstawowe "prawdy psychologiczne", kt?re nie uleg?y dzia?aniu czasu.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
- Z tą panną Marianną, co mieszka u furmanów Wysockich. Ja też mieszkam w
tym domu, tylko na górze.
„Chce się żenić z moją magdalenką?” - pomyślał Wokulski. Przeszedł się po
pokoju i rzekł:
- A dobrze ty znasz pannę Mariannę?
- Co nie mam znać? Przecie widujemy się co dzień trzy razy, a czasami to i
przez całą niedzielę albo ja siedzę u niej, albo oboje u Wysockich.
- No tak. Ale czy wiesz, czym ona była przed rokiem?,
- Wiem, panie. Ledwiem tu przyjechał z łaski pańskiej, zaraz Wysocka mówi do
mnie: „Uważaj, młody, bo ona się puszczała...” Takim sposobem od pierwszego
dnia wiedziałem, co ona za jedna; okpistwa ze mną nie robiła żadnego.
- I jakże się stało, że chcesz żenić się z nią?
- Bóg wie, panie, ani tak, ani owak. Nawet z początku to śmiałem się z niej i jak
kto przechodził za oknem, mówiłem: „Pewno i ten znajomy panny Marianny,
boś panna nie z jednego pieca chleb jadła.” A ona nic, tylko spuści głowę, kręci
maszyną, aż warczy, i ognie jej na twarz biją.
Później spostrzegłem się, że mi ktoś łata bieliznę; więc na Boże Narodzenie
kupiłem jej za dziesięć złotych parasol, a ona sześć chustek perkalowych z
moim nazwiskiem. A Wysocka mówi: „Nie daj się, młody, bo to probantka!...”
Więcem se do głowy nie dopuszczał, choć gdyby nie była ladaco, już bym się w
zapusty ożenił.
Akurat w Popielec Wysocki rozpowiedział mi, jak się z nią zrobił ten interes,
niby z panną Marianną. Zgodziła ją jakaś pani w aksamitach do służby, no i
miała służbę, niech ręka boska broni! Coraz chce uciekać, ale ją łapią i mówią:
„Albo siedź tu, albo oddamy cię do kryminału za złodziejstwo.” „Cóżem ja
ukradła” - ona mówi. „Nasze dochody, psiawiaro!” - oni krzyczą. I tak by
siedziała (rozpowiadał Wysocki) do sądnego dnia, gdyby jej pan Wokulski nie
zobaczył w kościele. Wtedy ją wykupił i wyratował.
- Mów dalej, mów - odezwał się Wokulski spostrzegłszy, że Węgiełek waha się.
- Zaraz mnie tknęło - ciągnął Węgiełek - że to nie żadne łajdactwo, tylko
nieszczęście. I pytam się Wysockiego: „Ożeniłby się pan z panną Marianną?” „I
z jedną babą jest utrapienie” - on mówi. „Ale żeby pan Wysocki był w
kawalerskiej kondycji, to co?” „Eh mówi - kiedy już nie mam ciekawości do
kobiet.” Widząc ja, że stary nie chce gadać, takem go zaklął, że mi w końcu
powiedział: „Nie ożeniłbym się, bo nie miałbym przekonania, że się w niej stary
obyczaj nie odezwie. Kobieta jak dobra, to dobra, ale jak się rozwydrzy, niczym
diabeł.”
Tymczasem na początku świętego postu zesłał Pan Bóg miłosierny na mnie
takiego bolaka, żem musiał leżeć w domu, i jeszcze doktór mnie pokrajał. Aż tu
panna i Marianna jak nie zacznie do mnie chodzić, łóżko prześciełać, pokrajanie
mi opatrywać... Mówił doktór, żeby nie jej opatrunki, tobym z tydzień dłużej
509
leżał. Mnie nieraz złość brała, osobliwie, jak mnie trzęsło, więc jednego dnia
mówię: „Co sobie panna Marianna robi subiekcję?... Panna myśli, że ja się z
panną ożenię, a ja chybabym zgłupiał, żeby się z taką wiązać, co się dziesięciu
wysługiwała.”
A ona na to nic, tylko spuściła głowę i łzy jej kap... kap...
„Przecie ja rozumiem - mówi - żeby się pan Węgiełek ze mną nie ożenił...
Aż mnie, z przeproszeniem łaski pańskiej, zemdliło z wielkiej litości, kiedym to
usłyszał. I zaraz powiedziałem Wysockiej: „Wie pani Wysocka co, może ja się z
panną Marianną ożenię...'
A ona na to: „Nie bądź głupi, bo...”
Kiedy nie śmiem mówić - dodał nagle Węgiełek, znowu całując Wokulskiego w
rękę.
- Mów śmiało.
- „Bo - rzekła mi pani Wysocka - jakbyś się ożenił z panną Marianną, to może
byś obraził pana Wokulskiego za jego łaskę nad nami wszystkimi... Kto zaś wie,
czy panna Marianna do niego nie chodzi...”
Wokulski zatrzymał się przed nim.
- Tego się lękasz? - spytał. - Daję ci słowo honoru, że nigdy nie widuję tej
panny.
Węgiełek odetchnął
- To i chwała Bogu. Bo jedno, że nie śmiałbym przecie panu włazić w drogę za
jego dobroć, a po drugie...
- Cóż po drugie?
- Po drugie, widzi pan, że ona się puszczała, to przez nieszczęście, źli ludzie ją
skrzywdzili i temu ona nie winna. Ale żeby ona teraz nade mną chorym płakała,
a do wielmożnego pana chodziła, to już byłaby taka szelma jak wściekły pies, co
to tylko zabić, ażeby ludzi nie kąsał.
- A zatem?... - spytał Wokulski.
- Ha, cóż? ożenię się po świętach - odparł Węgiełek. - Przecie ona za nie swoje
grzechy cierpieć nie może. Nie jej to była wola.
- Masz jeszcze jaki interes?
- Już nic.
- Więc bywaj zdrów, a przed ślubem wstąp do mnie. Ona będzie miała pięćset
rubli posagu, no i co potrzeba na bieliznę i gospodarstwo.
Węgiełek opuścił go bardzo wzruszony.
„Oto logika prostych serc! - pomyślał Wokulski. - Pogarda dla występku,
miłosierdzie dla nieszczęścia”
Naiwny mieszczanin w jego oczach wyrósł na posłannika odwiecznej
sprawiedliwości, który zdeptanej kobiecie przyniósł spokój i przebaczenie.
W końcu marca u państwa Rzeżuchowskich odbył się wielki raut z Molinarim;
Wokulski także otrzymał zaproszenie zaadresowane piękną rączką panny
Rzeżuchowskiej.
510
Przybył tam dosyć późno, właśnie w chwili kiedy mistrz dał się uprosić do
uszczęśliwienia słuchaczy koncertem własnej kompozycji.
Jeden z miejscowych muzyków usiadł towarzyszyć mu na fortepianie, drugi
przyniósł mistrzowi skrzypce, trzeci odwracał nuty akompaniatorowi, czwarty
stał za mistrzem w zamiarze podkreślania fizjognomią i gestami piękniejszych
albo trudniejszych ustępów.
Ktoś poprosił obecnych o spokojność, damy usiadły w półkole, mężczyźni
zgromadzili się za ich krzesłami, koncert zaczął się.
Teraz Wokulski spojrzał na skrzypka i przede wszystkim spostrzegł pewne
podobieństwo między nim i Starskim. Molinari miał takież same niewielkie
faworyciki, jeszcze mniejsze wąsiki i ten sam wyraz znużenia, jaki cechuje ludzi
posiadających szczęście u płci pięknej. Grał dobrze i wyglądał przyzwoicie, lecz
było widać po nim, że już pogodził się z rolą półbożka łaskawego dla swoich
wiernych.
Od czasu do czasu skrzypce odezwały się głośniej, stojący za mistrzem muzyk
robił minę zachwyconą, a po sali przebiegał cichy i krótki szmer. Pomiędzy
uroczyście nastrojonymi mężczyznami i zasłuchanymi, zamyślonymi,
rozmarzonymi lub drzemiącymi damami Wokulski dostrzegał kobiece
fizjognomie napiętnowane niezwykłym wyrazem. Były tam namiętnie
odrzucone głowy, zarumienione policzki, pałające oczy, rozchylone i drgające
usta, jakby pod wpływem narkotyku.
„Straszna rzecz! - pomyślał Wokulski. - Cóż to za chore indywidua wprzęgają
się do triumfalnego wozu tego pana...
Wtem spojrzał na bok i zrobiło mu się zimno... Zobaczył pannę Łęcką bardziej
odurzoną i roznamiętnioną od innych. Nie wierzył własnym oczom.
Mistrz grał z kwadrans, ale Wokulski nie słyszał już ani jednej nuty. Rozbudził
go dopiero przeciągły grzmot oklasków. Potem znowu zapomniał, gdzie jest, ale
za to doskonale widział, jak Molinari szepnął coś do ucha panu
Rzeżuchowskiemu, jak pan Rzeżuchowski wziął go pod rękę i - przedstawił
pannie Izabeli.
Przywitała go rumieńcem i wejrzeniem nieopisanego zachwytu. A ponieważ
proszono na kolację, mistrz podał jej rękę i zaprowadził do sali jadalnej. Przeszli
tuż obok niego, Molinari potrącił go łokciem, ale tak byli zajęci sobą, że panna
Izabela nawet nie spostrzegła Wokulskiego. Potem usiedli we czworo przy
jednym stoliku: pan Szastalski z panną Rzeżuchowską, Molinari z panną
Izabelą, i było znać, że jest im bardzo dobrze razem.