Lalka
Lalka читать книгу онлайн
Lalka (1890) ukazywa?a si? pierwotnie w odcinkach na ?amach warszawskiego "Kuriera Codziennego". Pisarz podj?? w niej m.in. dyskusj? o idealistach i romantycznej mi?o?ci. Stanis?aw Wokulski zakocha? si? w arystokratce Izabeli ??ckiej i ca?e swoje ?ycie podporz?dkowa? zdobyciu tej kobiety. Zrezygnowa? z pracy naukowej, zacz?? gromadzi? maj?tek, stara? si? wej?? do wy?szych sfer, gdy? wydawa?o mu si?, ?e tym sposobem zbli?y si? do ukochanej. Jednak powie?? Prusa mo?na odczytywa? r??nie. Jego historia "dzia?a za spraw? swojej magicznej podw?jno?ci, kt?r? maj? tylko arcydzie?a", pisa?a Olga Tokarczuk. Autor przekazuje czytelnikom wiedz? o schy?ku XIX wieku, lecz tak?e ujawnia podstawowe "prawdy psychologiczne", kt?re nie uleg?y dzia?aniu czasu.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
której oczy błyszczały jak brylanty albo jako gwiazdy, po niebie jego
zachwytów przelatywał obłok i rzucał mu na duszę cień nieokreślonej
wątpliwości. Ale Wokulski na cienie zamykał oczy. Panna Izabela była jego
życiem, szczęściem, słońcem, którego nie mogły zaćmić jakieś przelotne
chmurki, może nawet zgoła urojone.
Niekiedy przychodził mu na myśl Geist, zdziczały mędrzec wśród wielkich
pomysłów, który wskazywał mu inny cel aniżeli miłość panny Łęckiej. Ale
wówczas starczyło Wokulskiemu jedno spojrzenie panny Izabeli, ażeby go
otrzeźwić z mrzonek.
„Co mi tam ludzkość! - mówił wzruszając ramionami. - Za całą ludzkość i za
całą przyszłość świata, za moją własną wieczność... nie oddam jednego jej
pocałunku...” I na myśl o tym pocałunku działo się z nim coś niezwykłego.
Wola w nim słabła, czuł, że traci przytomność, i ażeby odzyskać ją, musiał
znowu zobaczyć pannę Izabelę w towarzystwie elegantów. I dopiero wówczas,
gdy słyszał jej szczery śmiech i stanowcze zdania, kiedy widział jej ogniste
spojrzenia rzucane na panów: Niwińskiego, Malborga i Szastalskiego, przez
mgnienie oka zdawało mu się, że spada przed nim zasłona, poza którą widzi
jakiś inny świat i jakąś inną pannę Izabelę. Wtedy, nie wiadomo skąd, zapalała
się przed nim jego młodość pełna tytanicznych wysiłków. Widział swoją pracę
nad wydobyciem się z nędzy, słyszał świst pocisków, które kiedyś przelatywały
mu nad głową, a potem widział laboratorium Geista, gdzie rodziły się
489
niezmierne wypadki, i spoglądając na panów: Niwińskiego, Malborga i
Szastalskiego; myślał:
„Co ja tu robię?..: Skąd ja modlę się do jednego z nimi ołtarza?.:”
Chciał roześmiać się, ale znowu wpadał w moc obłędu. I znowu wydawało mu
się, że takie jak jego życie warto złożyć u nóg takiej jak panna Izabela kobiety.
Bądź jak bądź, pod wpływem nieostrożnego słówka pani z de Ginsów
Upadalskiej, w pannie Izabeli poczęła wytwarzać się zmiana na korzyść
Wokulskiego. Z uwagą przysłuchiwała się rozmowom panów odwiedzających
jej ojca i w rezultacie spostrzegła, że każdy z nich ma albo kapitalik, który chce
umieścić u Wokulskiego; „bodajby na piętnaście procent”, albo kuzyna,
któremu chce wyrobić posadę, albo pragnie poznać się z Wokulskim dla jakichś
innych celów. Co się zaś tycze dam, te albo również chciały kogoś protegować,
albo miały córki na wydaniu i nawet nie taiły się, że pragną odbić Wokulskiego
pannie Izabeli, albo, o ile nie były zbyt dojrzałymi, rade były uszczęśliwić go
same.
- Oto być żoną takiego człowieka! - mówiła z Fertalskich Wywrotnicka.
- Choćby nawet i nie żoną! - odparła z uśmiechem baronowa von Ples, której
mąż od pięciu lat był sparaliżowany.
„Tyran... despota...” - powtarzała panna Izabela czując, że lekceważony przez
nią kupiec zwraca ku sobie wiele spojrzeń, nadziei i zazdrości.
Pomimo resztek pogardy i wstrętu, jakie w niej jeszcze tlały, musiała przyznać,
że ten szorstki i ponury człowiek więcej znaczy i lepiej wygląda aniżeli
marszałek, baron Dalski, a nawet aniżeli panowie: Niwiński, Malborg i
Szastalski.
Najsilniej jednak wpłynął na postanowienia jej książę.
Książę, na którego prośbę Wokulski nie tylko w grudniu roku zeszłego nie
chciał ofiarować pani Krzeszowskiej dziesięciu tysięcy rubli, ale nawet w
styczniu i lutym roku bieżącego nie dał ani grosza na protegowanych przez
niego ubogich, książę na chwilę stracił serce do Wokulskiego. Wokulski zrobił
księciu przykry zawód. Książę sądził i wierzył, iż ma prawo tak sądzić, że
człowiek podobny Wokulskiemu, raz posiadłszy książęcą życzliwość, powinien
wyrzec się nie tylko swoich gustów i interesów, ale nawet majątku i osoby. Że
powinien lubić to, co lubi książę, nienawidzieć tego, co nienawidzi książę,
służyć tylko księcia celom i dogadzać tylko jego upodobaniom. Tymczasem ten
parweniusz (aczkolwiek niewątpliwie dobry szlachcic) nie tylko nie myślał być
książęcym sługą, ale nawet odważył się być samodzielnym człowiekiem; nieraz
sprzeczał się z księciem, a co gorsza, wręcz odmawiał jego żądaniom.
„Szorstki człowiek... interesowny... egoista!...” - myślał książę, ale coraz
mocniej dziwił się zuchwalstwu dorobkiewicza.
Traf zdarzył, że pan Łęcki, nie mogąc już ukryć zabiegów Wokulskiego o pannę
Izabelę, zapytał księcia o zdanie o Wokulskim i o radę.
Otóż książę, pomimo rozmaitych słabości, był z gruntu uczciwym człowiekiem.
W sądzie o ludziach nie polegał na własnym upodobaniu, ale zasięgał opinii.
490
Poprosił więc pana Łęckiego o parę tygodni zwłoki „dla uformowania sobie
zdania”, a ponieważ miał rozmaite stosunki i jakby własną policję,
podowiadywał się więc różnych rzeczy.
Naprzód tedy zauważył, że szlachta, lubo o Wokulskim odzywa się z przekąsem
jako o dorobkiewiczu i demokracie, w cichości jednak chełpi się nim:
Znać, że nasza krew, choć przystał do kupców!
Ile razy zaś chodziło o przeciwstawienie kogoś żydowskim bankierom,
najzakamienialsi szlachcice wysuwali naprzód Wokulskiego.
Kupcy, a nade wszystko fabrykanci, nienawidzili Wokulskiego, najcięższe
jednak zarzuty, jakie mu stawiali, były te: „To szlachcic... wielki pan...
polityk!...”, czego znowu książę w żaden sposób nie mógł mu brać za złe...
Najciekawszych jednak wiadomości dostarczyły księciu zakonnice. Był jakiś
furman w Warszawie i jego brat dróżnik na Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej,
którzy błogosławili Wokulskiego. Byli jacyś studenci, którzy głośno opowiadali,
że Wokulski daje im stypendia; byli rzemieślnicy, którzy zawdzięczali mu
warsztaty, byli kramarze, którym Wokulski pomógł do założenia sklepów.
Nie brakło nawet (o czym siostry mówiły z pobożną zgrozą i rumieniąc się), nie
brakło nawet kobiety upadłej, którą Wokulski wydobył z nędzy, oddał do
magdalenek i ostatecznie zrobił z niej uczciwą kobietę, o ile (mówiły siostry)
taka osoba może być uczciwą kobietą.
Relacje te nie tylko zdziwiły, ale wprost przestraszyły księcia. I naraz Wokulski
spotężniał w jego opinii. Był przecie człowiekiem, który ma swój własny
program, ba! nawet prowadzi politykę na własną rękę, i który ma wielkie
znaczenie wśród pospólstwa...
Toteż kiedy książę w oznaczonym terminie przyszedł do pana Łęckiego, nie
omieszkał jednocześnie zobaczyć się z panną Izabelą. W znaczący sposób
uścisnął ją i powiedział te zagadkowe słowa:
- Szanowna kuzynko, trzymasz w ręku niezwykłego ptaka... Trzymajże go i
pieść tak, ażeby wyrósł na pożytek nieszczęśliwemu krajowi...
Panna Izabela bardzo zarumieniła się; odgadła, że owym niezwykłym ptakiem
jest Wokulski.
„Tyran... despota!...” - pomyślała.
Pomimo to w stosunku Wokulskiego do panny Izabeli pierwsze lody były
przełamane. Już decydowała się wyjść za niego...
Pewnego dnia, kiedy pan Łęcki był trochę niezdrów, a panna Izabela czytała w
swoim gabinecie, dano jej znać, że w salonie czeka pani Wąsowska. Panna
Izabela natychmiast wybiegła tam i zastała, oprócz pani Wąsowskiej, kuzynka
Ochockiego, który był bardzo zachmurzony:
Obie przyjaciółki ucałowały się z demonstracyjną czułością, ale Ochocki, który
widział nie patrząc, spostrzegł, że albo jedna z nich, albo obie mają do siebie
jakąś pretensję, zresztą niewielką.
„Czyby o mnie?... - pomyślał. - Nie trzeba się zbytecznie angażować...”
491
- A, i kuzynek jest tutaj! - rzekła panna Izabela podając mu rękę - czegóż taki
smutny?
- Powinien być wesoły - wtrąciła pani Wąsowska - gdyż przez całą drogę, od
banku do was, umizgał się do mnie, i to z dobrym skutkiem. Na rogu Alei