Lalka

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Lalka, Prus Boles?aw-- . Жанр: Любовно-фантастические романы. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Lalka
Название: Lalka
Автор: Prus Boles?aw
Дата добавления: 15 январь 2020
Количество просмотров: 156
Читать онлайн

Lalka читать книгу онлайн

Lalka - читать бесплатно онлайн , автор Prus Boles?aw

Lalka (1890) ukazywa?a si? pierwotnie w odcinkach na ?amach warszawskiego "Kuriera Codziennego". Pisarz podj?? w niej m.in. dyskusj? o idealistach i romantycznej mi?o?ci. Stanis?aw Wokulski zakocha? si? w arystokratce Izabeli ??ckiej i ca?e swoje ?ycie podporz?dkowa? zdobyciu tej kobiety. Zrezygnowa? z pracy naukowej, zacz?? gromadzi? maj?tek, stara? si? wej?? do wy?szych sfer, gdy? wydawa?o mu si?, ?e tym sposobem zbli?y si? do ukochanej. Jednak powie?? Prusa mo?na odczytywa? r??nie. Jego historia "dzia?a za spraw? swojej magicznej podw?jno?ci, kt?r? maj? tylko arcydzie?a", pisa?a Olga Tokarczuk. Autor przekazuje czytelnikom wiedz? o schy?ku XIX wieku, lecz tak?e ujawnia podstawowe "prawdy psychologiczne", kt?re nie uleg?y dzia?aniu czasu.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

Перейти на страницу:

odzyskałem otuchę. ,

- Jest Wokulski - rzekłem do pani Stawskiej i pokręciłem wąsa.

Na cudnej twarzy pani Heleny ukazał się rumieniec podobny do listka bladej

róży na śniegu. Boska kobieta!... O, dlaczegóż ja nie jestem Wokulskim...

Dopieroż bym...

Wszedł Stach. Pani Helena wysunęła się na jego spotkanie.

- Nie gardzi pan nami?... - spytała zdławionym głosem.

Wokulski ze zdziwieniem popatrzył jej w oczy i... dwa razy, raz po raz... dwa

razy, żebym tak zdrów był, pocałował ją w rękę. Z jaką zaś zrobił to tkliwością,

najlepszy dowód, że nie było słychać zwykłego w takich razach mlaśnięcia.

- Ach, więc przyszedłeś, szlachetny panie Wokulski?... nie wstydzisz się

nieszczęśliwych kobiet okrytych hańbą... - zaczęła nie wiem już który raz pani

Misiewiczowa swoją mowę powitalną.

- Za pozwoleniem - przerwał jej Wokulski. - Położenie pań jest niewątpliwie

przykre, ale nie widzę powodu do desperacji. Za parę tygodni sprawa wyjaśni

się, a dopiero wtedy będzie mogła rozpaczać, ale nie żadna z pań, tylko ta

wariatka baronowa: Jak się masz, Heluniu - dodał całując dziewczynkę.

Głos jego był tak spokojny i stanowczy, a całe zachowanie tak naturalne, że pani

Misiewiczowa przestała jęczeć, a pani Stawka jakby raźniej spojrzała na mnie.

- Więc cóż mamy robić, szlachetny panie Wokulski, który nie wstydziłeś się... -

zaczęła pani Misiewiczowa.

- Trzeba czekać na proces - przerwał Wokulski - dowieść w sądzie pani

baronowej, że kłamie, wytoczyć jej sprawę o oszczerstwo i jeżeli pójdzie za to

do kozy, nie darować ani jednej godziny. Jakiś miesiąc przepędzony w celi zrobi

jej bardzo dobrze. Zresztą mówiłem już z adwokatem, który jutro przyjdzie do

pań.

- Bóg cię zesłał, panie Wokulski... - zawołała już zupełnie naturalnym głosem

pani Misiewiczowa zrywając ż głowy chustkę.

- Przyszedłem tu w ważniejszym interesie - rzekł Stach do pani Stawskiej (pilno

mu widać było pożegnać ją, temu osłu!). - Pani rzuciła swoje lekcje?

- Tak.

- Niech je pani rzuci raz na zawsze. To licha praca i niepopłatna. Niech się pani

weźmie do handlu.

- Ja?..

- Tak, pani. Pani umie rachować?

458

- Uczyłam się buchalterii... - szepnęła pani Stawska. Była tak czegoś wzruszona,

że usiadła.

- Wybornie. Otóż spadł tu na mnie jeszcze jeden sklep z jego właścicielką,

wdową. Ponieważ prawie cały kapitał należy do mnie, więc w interesie tym

muszę mieć kogoś ze swej ręki; wolałbym zaś kobietę ze względu na

właścicielkę sklepu. Czy więc przyjmie pani miejsce kasjerki z płacą...

tymczasem siedemdziesięciu pięciu rubli na miesiąc?

- Słyszysz, Helenko? - zwróciła się do córki pani Misiewiczowa robiąc przy tym

desperacko zdziwioną minę.

- Więc powierzyłby pan swoją kasę mnie, której wytoczono...- rzekła pani

Stawka i rozpłakała się.

Wnet jednak obie damy uspokoiły się, a w pół godziny później piliśmy wszyscy

herbatę, nie tylko rozmawiając, ale nawet śmiejąc się...

Wokulski to sprawił... Jedyny w świecie człowiek! I jak go tu nie kochać? Co

prawda, może i ja miałbym równie dobre serce, tylko brak mi do niego

bagatelki... pół miliona rubli, które posiada kochany Stach.

Zaraz po Bożym Narodzeniu zainstalowałem panią Stawską w sklepie

Milerowej, która przyjęła nową kasjerkę bardzo serdecznie i przez pół godziny

tłomaczyła mi, jaki ten Wokulski jest szlachetny, mądry, przystojny... Jak to on

sklep uratował od bankructwa, a ją i dzieci od nędzy, i jak by to było dobrze,

gdyby się taki człowiek ożenił.

Figlarna kobiecinka, pomimo swoich trzydziestu pięciu lat!... Ledwie jednego

męża odwiozła na Powązki, a już (dałbym sobie rękę uciąć) sama przejechałaby

się drugi raz za mąż, naturalnie za Wokulskiego. Nie zliczyłbym, dalibóg, ile

tych bab ugania się za Wokulskim (czy też za jego krociami?).

Pani Stawka ze swej strony zachwyca się wszystkim: i posadą, która przynosi jej

pensję, jakiej nie miała nigdy, i nowym mieszkaniem, które jej znalazł Wirski.

Rzeczywiście niezłe mieszkanko: mają przedpokój, kuchenkę ze zlewem i

wodociągiem, trzy pokoiki wcale zgrabne, a nade wszystko ogródek.

Tymczasem rosną w nim trzy zeschłe kije i leży kupa cegieł; ale pani Stawka

wyobraża sobie, że w ciągu lata zrobi z tego raj. Raj, który można by nakryć

chustką od nosa!...

Rok 1879 zaczął się zwycięstwem Anglików w Afganistanie, którzy pod

jenerałem Robertsem weszli do Kabulu. Pewnie sos Kabu1 zdrożeje!... Ale

Roberts chwat; nie ma jednej ręki i pomimo to łupi Afgańczyków, aż się wata

sypie... Chociaż takich dzikusów walić nietrudno; lecz zobaczyłbym ja cię,

panie Roberts, jak byś ty sobie poczynał mając sprawę z węgierską piechotą!...

Wokulski także miał po Nowym Roku batalię z tą spółką, którą założył do

handlu z cesarstwem. Myślę, że jeszcze jedna sesja, a rozpędzi swoich

wspólników na cztery wiatry. Cóż to za dziwni ludzie, choć wszystko

inteligencja: przemyśłowcy, kupcy, szlachta, hrabiowie! On im stworzył spółkę,

a oni uważają go za wroga tej spółki i sobie tylko przypisują zasługę. On im daje

459

siedem procent za pół roku, a ci jeszcze się krzywią i chcieliby pozniżać pensje

pracownikom.

A ci kochani pracownicy, za których ujada się Wokulski!... Co oni na niego

wygadują, jak nazywają go wyzyskiwaczem (nb. w naszym interesie są

największe pensje i gratyfikacje!), a jak jedni pod drugimi kopią doły...

Ze smutkiem widzę, że od pewnego czasu między naszymi ludźmi zaczynają

kwitnąć nie znane przedtem obyczaje: mało robić, głośno narzekać, a po cichu

snuć intrygi i puszczać plotki. Ale co mi tam do cudzych spraw...

A teraz z nadzwyczajną szybkością dokończę opowiadania o tragedii, która

powinna była wstrząsnąć każde szlachetne serce.

Już nawet zapomniałem o szkaradnym procesie pani Krzeszowskiej przeciw tej

niewinnej, tej czystej, tej cudnej pani Stawskiej, kiedy, jakoś w końcu stycznia,

spadły na nas dwa gromy: wieść o tym, że w Wietlance wybuchła dżuma, i -

awizacje z sądu do Wokulskiego i do mnie na jutro. Mnie nogi pocierpły i tak

mi to cierpnięcie szło od pięt do kolan, później do żołądka, celując oczywiście w

stronę serca. Myślę: „Dżuma albo paraliż?...” Ale że Wokulski przyjął awizację

bardzo obojętnie, więc i ja nabrałem otuchy.

Idę tedy wieczorem, wciąż pełen otuchy, do tych pań, już na nowe ich

mieszkanie, gdy naraz słyszę na środku ulicy: brzęk-brzęk... brzęk brzęk!... O

rany boskie, ależ to aresztantów prowadzą!... Co za okropna wróżba...

Oj, jakież mnie smutne myśli opanowały: „A jeżeli sąd nie uwierzy nam (boć

przecie omyłki są możliwe) i jeżeli tę najszlachetniejszą kobietę wtrącą do

więzienia, choćby na tydzień, choćby na jeden dzień - cóż wtedy?... Ona tego

nie przeżyje ani ja... Gdybym zaś przeżył, to chyba tylko - ażeby biedna Helunia

miała opiekę...”

Tak ja muszę żyć. Ale jakie to będzie życie!...

Wchodzę do tych dam... A, znowu cała awantura! Pani Stawka siedzi blada na

stołeczku, a pani Misiewiczowa ma na głowie chustkę zmoczoną w wodzie

uśmierzającej. Pachnie staruszka o dwa łokcie kamforą i mówi lamentującym

głosem:

- O, szlachetny panie Rzecki, który nie wstydzisz się nieszczęśliwych,

zhańbionych kobiet... Wyobraź sobie, co za nieszczęście: jutro sprawa Helenki...

i tylko pomyśl: co będzie, jeżeli się sąd omyli i tę nieszczęśliwą kobietę skaże

do rot aresztanckich?... Ale uspokój się, Helciu, bądź odważna, może to Bóg

odwróci... Chociaż tej nocy miałam sen okropny...

(Ona miała sen, ja spotkałem aresztantów... Nie obejdzie się bez katastrofy.)

Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название