Lalka
Lalka читать книгу онлайн
Lalka (1890) ukazywa?a si? pierwotnie w odcinkach na ?amach warszawskiego "Kuriera Codziennego". Pisarz podj?? w niej m.in. dyskusj? o idealistach i romantycznej mi?o?ci. Stanis?aw Wokulski zakocha? si? w arystokratce Izabeli ??ckiej i ca?e swoje ?ycie podporz?dkowa? zdobyciu tej kobiety. Zrezygnowa? z pracy naukowej, zacz?? gromadzi? maj?tek, stara? si? wej?? do wy?szych sfer, gdy? wydawa?o mu si?, ?e tym sposobem zbli?y si? do ukochanej. Jednak powie?? Prusa mo?na odczytywa? r??nie. Jego historia "dzia?a za spraw? swojej magicznej podw?jno?ci, kt?r? maj? tylko arcydzie?a", pisa?a Olga Tokarczuk. Autor przekazuje czytelnikom wiedz? o schy?ku XIX wieku, lecz tak?e ujawnia podstawowe "prawdy psychologiczne", kt?re nie uleg?y dzia?aniu czasu.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
odzyskałem otuchę. ,
- Jest Wokulski - rzekłem do pani Stawskiej i pokręciłem wąsa.
Na cudnej twarzy pani Heleny ukazał się rumieniec podobny do listka bladej
róży na śniegu. Boska kobieta!... O, dlaczegóż ja nie jestem Wokulskim...
Dopieroż bym...
Wszedł Stach. Pani Helena wysunęła się na jego spotkanie.
- Nie gardzi pan nami?... - spytała zdławionym głosem.
Wokulski ze zdziwieniem popatrzył jej w oczy i... dwa razy, raz po raz... dwa
razy, żebym tak zdrów był, pocałował ją w rękę. Z jaką zaś zrobił to tkliwością,
najlepszy dowód, że nie było słychać zwykłego w takich razach mlaśnięcia.
- Ach, więc przyszedłeś, szlachetny panie Wokulski?... nie wstydzisz się
nieszczęśliwych kobiet okrytych hańbą... - zaczęła nie wiem już który raz pani
Misiewiczowa swoją mowę powitalną.
- Za pozwoleniem - przerwał jej Wokulski. - Położenie pań jest niewątpliwie
przykre, ale nie widzę powodu do desperacji. Za parę tygodni sprawa wyjaśni
się, a dopiero wtedy będzie mogła rozpaczać, ale nie żadna z pań, tylko ta
wariatka baronowa: Jak się masz, Heluniu - dodał całując dziewczynkę.
Głos jego był tak spokojny i stanowczy, a całe zachowanie tak naturalne, że pani
Misiewiczowa przestała jęczeć, a pani Stawka jakby raźniej spojrzała na mnie.
- Więc cóż mamy robić, szlachetny panie Wokulski, który nie wstydziłeś się... -
zaczęła pani Misiewiczowa.
- Trzeba czekać na proces - przerwał Wokulski - dowieść w sądzie pani
baronowej, że kłamie, wytoczyć jej sprawę o oszczerstwo i jeżeli pójdzie za to
do kozy, nie darować ani jednej godziny. Jakiś miesiąc przepędzony w celi zrobi
jej bardzo dobrze. Zresztą mówiłem już z adwokatem, który jutro przyjdzie do
pań.
- Bóg cię zesłał, panie Wokulski... - zawołała już zupełnie naturalnym głosem
pani Misiewiczowa zrywając ż głowy chustkę.
- Przyszedłem tu w ważniejszym interesie - rzekł Stach do pani Stawskiej (pilno
mu widać było pożegnać ją, temu osłu!). - Pani rzuciła swoje lekcje?
- Tak.
- Niech je pani rzuci raz na zawsze. To licha praca i niepopłatna. Niech się pani
weźmie do handlu.
- Ja?..
- Tak, pani. Pani umie rachować?
458
- Uczyłam się buchalterii... - szepnęła pani Stawska. Była tak czegoś wzruszona,
że usiadła.
- Wybornie. Otóż spadł tu na mnie jeszcze jeden sklep z jego właścicielką,
wdową. Ponieważ prawie cały kapitał należy do mnie, więc w interesie tym
muszę mieć kogoś ze swej ręki; wolałbym zaś kobietę ze względu na
właścicielkę sklepu. Czy więc przyjmie pani miejsce kasjerki z płacą...
tymczasem siedemdziesięciu pięciu rubli na miesiąc?
- Słyszysz, Helenko? - zwróciła się do córki pani Misiewiczowa robiąc przy tym
desperacko zdziwioną minę.
- Więc powierzyłby pan swoją kasę mnie, której wytoczono...- rzekła pani
Stawka i rozpłakała się.
Wnet jednak obie damy uspokoiły się, a w pół godziny później piliśmy wszyscy
herbatę, nie tylko rozmawiając, ale nawet śmiejąc się...
Wokulski to sprawił... Jedyny w świecie człowiek! I jak go tu nie kochać? Co
prawda, może i ja miałbym równie dobre serce, tylko brak mi do niego
bagatelki... pół miliona rubli, które posiada kochany Stach.
Zaraz po Bożym Narodzeniu zainstalowałem panią Stawską w sklepie
Milerowej, która przyjęła nową kasjerkę bardzo serdecznie i przez pół godziny
tłomaczyła mi, jaki ten Wokulski jest szlachetny, mądry, przystojny... Jak to on
sklep uratował od bankructwa, a ją i dzieci od nędzy, i jak by to było dobrze,
gdyby się taki człowiek ożenił.
Figlarna kobiecinka, pomimo swoich trzydziestu pięciu lat!... Ledwie jednego
męża odwiozła na Powązki, a już (dałbym sobie rękę uciąć) sama przejechałaby
się drugi raz za mąż, naturalnie za Wokulskiego. Nie zliczyłbym, dalibóg, ile
tych bab ugania się za Wokulskim (czy też za jego krociami?).
Pani Stawka ze swej strony zachwyca się wszystkim: i posadą, która przynosi jej
pensję, jakiej nie miała nigdy, i nowym mieszkaniem, które jej znalazł Wirski.
Rzeczywiście niezłe mieszkanko: mają przedpokój, kuchenkę ze zlewem i
wodociągiem, trzy pokoiki wcale zgrabne, a nade wszystko ogródek.
Tymczasem rosną w nim trzy zeschłe kije i leży kupa cegieł; ale pani Stawka
wyobraża sobie, że w ciągu lata zrobi z tego raj. Raj, który można by nakryć
chustką od nosa!...
Rok 1879 zaczął się zwycięstwem Anglików w Afganistanie, którzy pod
jenerałem Robertsem weszli do Kabulu. Pewnie sos Kabu1 zdrożeje!... Ale
Roberts chwat; nie ma jednej ręki i pomimo to łupi Afgańczyków, aż się wata
sypie... Chociaż takich dzikusów walić nietrudno; lecz zobaczyłbym ja cię,
panie Roberts, jak byś ty sobie poczynał mając sprawę z węgierską piechotą!...
Wokulski także miał po Nowym Roku batalię z tą spółką, którą założył do
handlu z cesarstwem. Myślę, że jeszcze jedna sesja, a rozpędzi swoich
wspólników na cztery wiatry. Cóż to za dziwni ludzie, choć wszystko
inteligencja: przemyśłowcy, kupcy, szlachta, hrabiowie! On im stworzył spółkę,
a oni uważają go za wroga tej spółki i sobie tylko przypisują zasługę. On im daje
459
siedem procent za pół roku, a ci jeszcze się krzywią i chcieliby pozniżać pensje
pracownikom.
A ci kochani pracownicy, za których ujada się Wokulski!... Co oni na niego
wygadują, jak nazywają go wyzyskiwaczem (nb. w naszym interesie są
największe pensje i gratyfikacje!), a jak jedni pod drugimi kopią doły...
Ze smutkiem widzę, że od pewnego czasu między naszymi ludźmi zaczynają
kwitnąć nie znane przedtem obyczaje: mało robić, głośno narzekać, a po cichu
snuć intrygi i puszczać plotki. Ale co mi tam do cudzych spraw...
A teraz z nadzwyczajną szybkością dokończę opowiadania o tragedii, która
powinna była wstrząsnąć każde szlachetne serce.
Już nawet zapomniałem o szkaradnym procesie pani Krzeszowskiej przeciw tej
niewinnej, tej czystej, tej cudnej pani Stawskiej, kiedy, jakoś w końcu stycznia,
spadły na nas dwa gromy: wieść o tym, że w Wietlance wybuchła dżuma, i -
awizacje z sądu do Wokulskiego i do mnie na jutro. Mnie nogi pocierpły i tak
mi to cierpnięcie szło od pięt do kolan, później do żołądka, celując oczywiście w
stronę serca. Myślę: „Dżuma albo paraliż?...” Ale że Wokulski przyjął awizację
bardzo obojętnie, więc i ja nabrałem otuchy.
Idę tedy wieczorem, wciąż pełen otuchy, do tych pań, już na nowe ich
mieszkanie, gdy naraz słyszę na środku ulicy: brzęk-brzęk... brzęk brzęk!... O
rany boskie, ależ to aresztantów prowadzą!... Co za okropna wróżba...
Oj, jakież mnie smutne myśli opanowały: „A jeżeli sąd nie uwierzy nam (boć
przecie omyłki są możliwe) i jeżeli tę najszlachetniejszą kobietę wtrącą do
więzienia, choćby na tydzień, choćby na jeden dzień - cóż wtedy?... Ona tego
nie przeżyje ani ja... Gdybym zaś przeżył, to chyba tylko - ażeby biedna Helunia
miała opiekę...”
Tak ja muszę żyć. Ale jakie to będzie życie!...
Wchodzę do tych dam... A, znowu cała awantura! Pani Stawka siedzi blada na
stołeczku, a pani Misiewiczowa ma na głowie chustkę zmoczoną w wodzie
uśmierzającej. Pachnie staruszka o dwa łokcie kamforą i mówi lamentującym
głosem:
- O, szlachetny panie Rzecki, który nie wstydzisz się nieszczęśliwych,
zhańbionych kobiet... Wyobraź sobie, co za nieszczęście: jutro sprawa Helenki...
i tylko pomyśl: co będzie, jeżeli się sąd omyli i tę nieszczęśliwą kobietę skaże
do rot aresztanckich?... Ale uspokój się, Helciu, bądź odważna, może to Bóg
odwróci... Chociaż tej nocy miałam sen okropny...
(Ona miała sen, ja spotkałem aresztantów... Nie obejdzie się bez katastrofy.)