-->

Dobry omen

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Dobry omen, Gaiman Neil-- . Жанр: Юмористическая фантастика / Фэнтези. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Dobry omen
Название: Dobry omen
Автор: Gaiman Neil
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 169
Читать онлайн

Dobry omen читать книгу онлайн

Dobry omen - читать бесплатно онлайн , автор Gaiman Neil

Zgodnie z Przenikliwym i Trafnym Proroctwem Agnes Nutter jedynej ca?kowicie wiarygodnej wr??ki ?wiat sko?czy si? w sobot?. Dok?adnie m?wi?c: w najbli?sz? sobot?. Jeszcze dok?adniej: zaraz po kolacji. A wieczorem zerw? si? armie Nieba i Piek?a. Zap?on? morza ognia. Ksi??yc okryje si? krwawym ca?unem. I to jest g??wny k?opot Crowleya (by?ego w??a, dzi? agenta Piek?a) i jego przeciwnika, a zarazem starego przyjaciela Azirafala (autentycznego Anio?a). Bo ni chc? by? tu na dole (lub na g?rze, z punktu widzenia Crowleya). Nie maj? wi?c wyboru - musz? zatrzyma? Czterech Motocyklist?w Apokalipsy. Ponad wszystko (zdaniem Azirafala: poni?ej) najwa?niejsze jest, by zabi? Antychrysta. K?opot w tym, ?e ma on dopiero 11 lat, kocha swego piekielnego ogara i jest mi?ym ch?opcem, z kt?rego rodzice mog? by? dumni.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 43 44 45 46 47 48 49 50 51 ... 84 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

— Powiedziała: on przyniesie burzę — odparła Anathemą.

— Ależ to cholerny huragan. Czy powiedziała, co ma nastąpić dalej?

— 2315 ma odnośnik do 3477 - rzekła Anathemą.

— Potrafisz pamiętać tego rodzaju szczegóły w takiej chwili jak ta?

— Jeśli już pytasz, to owszem — powiedziała. Podniosła kartę.

Newton przeczytał to ponownie. Na zewnątrz rozległ się dźwięk, jakby przez ogród przetoczył się wirując arkusz blachy fa­listej, co rzeczywiście miało miejsce.

— Czy z tego wynika przypuszczenie - powiedział powoli - że my mamy. być tylko pozycją w jej wykazie? Jakaż dowcipnisia z tej Agnes.

Zaloty zawsze są trudne, gdy ta, do której się zaleca, ma pod­starzałą krewną w tym samym mieszkaniu; tego rodzaju istoty płci żeńskiej mają skłonność do mamrotania albo rechotania lub wyłu­dzania papierosów, lub też, w najgorszych przypadkach, do pre­zentowania albumów zdjęć rodzinnych - akt agresji w wojnie płci, który powinien zostać zakazany przez konwencję genewską. Lecz znacznie gorzej jest, gdy krewna zmarła przed trzystu laty. New­ton, owszem, miał pewne skryte myśli w związku z Anathemą; praw­dę powiedziawszy, nie skrywał ich, lecz odstawił do suchego doku, żeby je doprowadzić do stanu używalności, dobrze odmalować i oskrobać ich dno z narastających pąkli. Ale myśl, że jasnowidzą­ce spojrzenie Agnes wwierca mu się w kark, podziałało na jego li­bido jak kubeł zimnej wody.

Nosił się nawet z myślą zaproszenia Anathemy do restauracji, ale nienawistną była mu myśl, żejakaś wiedźma z epoki Cromwel-la siedziała sobie w domu przed trzystu laty i przyglądała się, jak je. W takim nastroju jak on w owej chwili, ludzie palili czarowni­ce. I tak miał życie dość skomplikowane bez manipulowania nim z oddali wieków przez jakąś zwariowaną staruszkę.

Łupnęło w palenisku, jakby część komina spadła na dół. A wtedy przyszło mu na myśl: moje życie wcale nie jest skom­plikowane. Widzę to teraz tak jasno, jak mogła widzieć Agnes. Bie­gnie sobie prościutko do wczesnego przejścia na emeryturę, do ja­kiegoś jasnego, czyściutkiego mieszkanka; do nieważnej, prościut-kiej, pustej śmierci. Chyba że teraz zginę pod ruinami domku w chwili, która być może jest końcem świata.

Aniołowi Stróżowi nie sprawię żadnych kłopotów, przez całe lata stronice mego życia musiały być zapisywane słowami “jak wy­żej". Bo co ja takiego w gruncie rzeczy zrobiłem? Nigdy nie obrabo­wałem banku. Nigdy nie dostałem mandatu za parkowanie w nie­właściwym miejscu. Nigdy nie byłem w tajlandzkiej restauracji...

Gdzieś wleciało do środka kolejne okno z wesołym brzękiem tłuczonego szkła. Anathema objęła Newtona z westchnieniem, któ­re bynajmniej nie brzmiało jak pełne rozczarowania.

Nigdy nie byłem w Ameryce ani we Francji, bo Calais przecież nie można liczyć. Nigdy nie nauczyłem się grać na żadnym instru­mencie.

Radio zamarło, gdy przewody elektryczne ostatecznie wysiadły.

Zanurzył twarz w jej włosach. Nigdy nie...

ROZDZIAŁ XIII

Rozległ się dźwięk: ping. Shadwell zajęty aktualizowaniem książek żołdu Armii pod­niósł wzrok, akurat gdy właśnie podpisywał się za starszego sze­regowca tropiciela wiedźm Smitha.

Dopiero po chwili zauważył, że na mapie nie błyszczy już szpil­ka oznaczająca Newtona.

Mrucząc pod nosem, wstał ze stołka i rozglądał się po podło­dze, póki nie znalazł zguby. Wypolerował ją ponownie i znów wpiął w Tadfield.

Właśnie podpisywał się za szeregowca tropiciela wiedźm Table'a, który otrzymywał dodatkowe dwa pensy rocznie dodatku na siano, gdy rozległo się następne ping.

Odnalazł szpilkę, przyjrzał się jej podejrzliwie i wepchnął w ma­pę tak mocno, że aż wbiła się w tynk.

Po czym powrócił do listy płac.

Rozległo się ping.

Tym razem szpilka upadła o kilka stóp od ściany. Shadwell ją podniósł, przyjrzał się ostrzu, wbił w mapę i zaczął się przyglądać.

Po jakichś pięciu sekundach strzeliła mu koło ucha.

Odnalazł ją na podłodze, umieścił z powrotem na mapie i przytrzymał.

Poruszyła mu się pod dłonią. Przycisnął z całej siły. ; Z mapy wzniosła się smużka dymu. Shadwell zapiszczał i za­czął ssać palce. A rozpalona do czerwoności szpilka odbiła się ryko­szetem od przeciwległej ściany i rozbiła okno. Nie życzyła sobie być w Tadfield.

W dziesięć sekund później Shadwell grzebał w kasetce na pie­niądze Armii Tropicieli Wiedźm, co przyniosło mu garść miedzia­ków, banknot dziesięcioszylingowy i fałszywą monetkę z czasów króla Jakuba I. Nie bacząc na bezpieczeństwo osobiste, zaczął prze­szukiwać kieszenie. Rezultatem połowu, nawet biorąc pod uwagę jego legitymację na zniżkę kolejową dla emerytów, była kwota led­wie wystarczająca na wyjście z domu, cóż dopiero na podróż do

Tadfield.

Jedyni ludzie, o których wiedział, że mają pieniądze, to byli mister Rajit i madame Tracy. Jeśli idzie o Rajitów, rezultatem wszel­kiej dyskusji finansowej, którą by zapoczątkował w tej chwili, było­by zapewne podniesienie sprawy zaległego od siedmiu tygodni ko­mornego; jeśli zaś idzie o madame Tracy, która z pewnością aż na­zbyt chętnie użyczyłaby mu garści używanych dziesiątaków...

, - Łotrem by byłem, gdyby wziąłem zapłatę grzechu od tej ma­lowanej nierządnicy - powiedział.

Co wyczerpywało wszystkie możliwości. Z wyjątkiem jednej. Pedałkowatego południowca.

Przyszli tu obaj jeden jedyny raz, przebywając w pokoju tak krót­ko jak tylko możliwe, przy czym, jeśli szło o Azirafala, starał się on nie dotknąć żadnej gładkiej płaszczyzny. Z kolei ten drugi, fałszywy skur-wysyński południowiec w ciemnych okularach, sam nie był -jak po­dejrzewał Shadwell - kimś, kogo można by bez ryzyka dotknąć. W prostym świecie Shadwella każdy noszący ciemne okulary, a nie znajdujący się przy tym na plaży, był zapewne kryminalistą. Podejrze­wał, że Crowley należy do mafii albo do świata podziemnego; choć

byłby zdumiony, dowiedziawszy się, jak w tym wypadku był bliski prawdy. Ale ten miękki, w płaszczu z wielbłądziej wełny, to była inna para kaloszy; raz więc zaryzykował wytropienie go aż do bazy i pamię­tał drogę. Sądził, że Azirafal jest rosyjskim szpiegiem. Może zażądać od niego pieniędzy. Trochę go postraszyć.

Było to straszliwie ryzykowne.

Shadwełl wziął się w garść. Przecież w tej samej chwili młody Newton może cierpieć niewysłowione męki z rąk cór nocy, a on, Shadwell, tam go wysłał.

— Nie możem zostawiać naszych ludzi w opałach — oświadczył, nałożył swój cienki płaszcz, bezkształtny kapelusz i wyszedł na ulicę.

Wiatr trochę się wzmógł.

* * *

Azirafal dygotał. Dygotał od jakichś dwunastu godzin. Je­go nerwy, jak by zapewne powiedział, rozrosły się na ca­ły pokój. Chodził w kółko po sklepie, podnosząc kawałki papieru i upuszczając je znowu, bawiąc się bezmyślnie przyborami do pisania.

Powinien powiedzieć Crowleyowi.

Nie, nie powinien. Chciał powiedzieć Crowleyowi. Powinien zaś Niebiosom.

Ostatecznie był tym aniołem. Trzeba postępować słusznie. To miał zakodowane. Widząc matactwo, należy je udaremniać. Crow­ley maczał w tym palce, to oczywiste. Powinien był zawiadomić o tym Niebiosa na samym początku.

Ale przecież znali się od tysięcy łat. Współpracowali. Prawie rozumieli się wzajemnie. Azirafal niekiedy podejrzewał, że mają ze sobą więcej wspólnego, niż ich przełożeni. A przede wszystkim lu­bili ten świat, zamiast uważać go po prostu za szachownicę, na któ­rej rozgrywano jakąś kosmiczną grę.

No cóż, oczywiście to było to. Odpowiedź miał tuż przed no­sem. Byłoby zgodne z duchem jego umowy z Crowleyem, gdyby

dał lekki cynk Niebiosom, a potem obaj mogą cichaczem coś zro­bić z tym dzieckiem, choć oczywiście nic bardzo złego, bo przecież wszyscy ostatecznie jesteśmy stworzeniami boskimi, jeśli się nad tym głębiej zastanowić, nawet istoty jak Crowley i Antychryst, i świat zostanie ocalony, i nie będzie potrzebna ta cała awantura z Armageddonem, która przecież nikomu nie wyjdzie na dobre, bo wszyscy wiedzą, że Niebiosa i tak w końcu wygrają, a Crowley musi to zrozumieć.

1 ... 43 44 45 46 47 48 49 50 51 ... 84 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название